Przed tegorocznymi wyborami premier Viktor Orbán, korzystając z nadzwyczajnych uprawnień wynikających z obowiązującego stanu zagrożenia, wprowadził centralne sterowanie gospodarką. Jego konsekwencje można obserwować nad Dunajem od miesięcy.

W sklepach Aldi na Węgrzech jedna osoba może kupić najwyżej kilogram mąki, cukru i ziemniaków. Do tego litr oleju słonecznikowego, 10 jaj, po jednej tacce udźca wieprzowego i piersi kurczaka. W sieci Penny Market można kupić dwukrotnie więcej wszystkiego. Zróżnicowane limity wprowadzają rozmaite sieci spożywcze. Skąd te ograniczenia? Trzeba się cofnąć do kampanii przed kwietniowymi wyborami. Od jesieni 2021 r. rosły ceny energii, które pomimo rządowych rekompensat w coraz większym stopniu przekładały się na ceny artykułów spożywczych. Sytuację miało poprawić zamrożenie cen paliw, wówczas jeszcze dla wszystkich odbiorców, włącznie z kierowcami realizującymi dostawy do sklepów. 1 lutego wprowadzono podwyżki w budżetówce i dodatkowe świadczenia emerytalne. A gdy dodano do tego urzędowe ceny żywności, niemal natychmiast pojawiły się problemy z zaopatrzeniem. Mniejsze sklepy często kupowały te produkty w sieciach po cenach gwarantowanych. Duże sieci ograniczyły więc sprzedaż jedynie dla odbiorców indywidualnych i w limitowanych wolumenach.
Producentom nie opłaca się sprzedawać produktów po zaniżonych cenach, stąd ograniczyli produkcję albo zwiększyli eksport. Podobny model zadziałał na stacjach benzynowych. Centralne sterowanie cenami zniszczyło rynek niezależnych importerów, a z dostawców ostał się wyłącznie państwowy koncern MOL, który także woli zarabiać więcej niż urzędowe 480 forintów (5,55 zł) za 1 l. Według węgierskiego urzędu statystycznego ceny żywności rok do roku i tak zdrożały o 44 proc. To najwyższy wynik w UE. Odpowiedzialna za taki stan rzeczy ma być z jednej strony największa od przeszło 100 lat susza, jaka nawiedziła Węgry tego lata. Zbiegła się ona z rosnącymi kosztami prowadzenia gospodarstw rolnych. Jednocześnie dzięki dodatkowym świadczeniom na początku 2022 r. w rękach obywateli pojawił się dodatkowy 1 bln forintów (11,6 mld zł), który Węgrzy postanowili w dużej mierze wydać. Aż do okresu powyborczego rząd nie postrzegał jednak inflacji jako poważnego wyzwania. Przez długi czas chwalił się za to, że potrafi „bronić Węgrów przed kosztami wojny”.
Ale to niejedyna przyczyna. Prezes Narodowego Banku Węgier György Matolcsy wskazywał w czasie niedawnego wystąpienia przed parlamentarną komisją gospodarki, że produktywność branży spożywczej na Węgrzech jest druga najgorsza w UE po Bułgarii. I dodał, że winna jest także zbytnia centralizacja gospodarki. W maju rząd zapowiedział wprowadzenie podatków nadzwyczajnych, które uderzyły także w sieci handlowe. Są one tym samym podwójnie stratne. Z jednej strony są zobowiązane do regulowania daniny od nadzwyczajnych zysków, z drugiej zaś nie mogą zarabiać na najpopularniejszych produktach. Producenci, by zrekompensować straty, zaczęli podnosić ceny. Jak zauważał przytaczany przez agencję MTI ekonomista György Raskó, ekspert branży spożywczej, ceny surowców rolnych, np. pszenicy, jęczmienia i kukurydzy, utraciły jakikolwiek związek z cenami na giełdach światowych. Pewnym remedium byłoby zwiększenie importu, ale od potencjalnego zysku sprzedawcy zapłacą nadzwyczajny podatek, a zatem to się im nie opłaca.
Inna sprawa, że stawka VAT na surowce rolne i wytwarzaną z nich żywność wciąż wynosi 27 proc. Branża spożywcza oczekuje obniżenia stawek do 10 proc., jednak bez rezultatu. Utrzymywanie regulowanych cen żywności w opinii ekonomisty Lajosa Töröka „stwarza więcej problemów niż rozwiązuje”. Rodzi także oczekiwania dotyczące dalszego wzrostu inflacji. Klienci uważają, że będzie ona rosła, bo rząd, chroniąc ich przed inflacją, utrzymuje ceny urzędowe. To napędza poczucie strachu przed drożyzną. Poczucie tym silniejsze, że gwarantowane ceny paliw miały być utrzymane do końca roku, ale wycofano się z nich nagle 6 grudnia. Matolcsy mówił, że „limity cenowe i wszelkiego rodzaju dobrze wyglądające pomysły w socjalizmie okazały się nieskuteczne i system upadł”. Model orbánomiki zakłada centralizację gospodarki i zwiększanie udziału państwa. Trudno uciec od skojarzeń z czasami gulaszowego socjalizmu.
1 stycznia 1968 r. János Kádár wprowadził nowy mechanizm ekonomiczny (NME), którego celem było częściowe urynkowienie gospodarki, a zatem zabieg odwrotny od tego, który proponuje i realizuje Orbán. Głównymi elementami NME było obniżenie roli centralnego planowania na rzecz wzmocnienia prywatnego w produkcji i inwestycjach (rozbito wówczas wielkie zakłady państwowe na mniejsze i utworzono spółdzielnie rolnicze). Częściowo uwolniono ceny. W literaturze przedmiotu znaleźć można informację, że NME przyczynił się do powstania i rozwoju węgierskiej klasy średniej. Mimo to już w 1970 r. system okazał się niewydolny. Nie był w stanie poradzić sobie z wyzwaniami ówczesnego świata: kryzysem naftowym z 1973 r. i postępującą recesją. Ostatecznie w 1974 r. główny twórca NME Lajos Fehér został zmuszony do dymisji. NME zastąpiła ponowna centralizacja, a żeby utrzymać możliwość realizacji potrzeb konsumpcyjnych, Kádár zwiększył zadłużenie zagraniczne. Orbán to nie Kádár, a polityka Fideszu nie jest tożsama z tą proponowaną przez komunistów. Problem jednak w tym, że orbánomika też oblewa pierwszy prawdziwy test sprawności i sprawczości.