Kłótnia o tablice rejestracyjne toczyła się przy akompaniamencie wojennej retoryki.

Dzięki interwencji politycznej Stanów Zjednoczonych w ostatniej chwili udało się zażegnać najnowszy konflikt Serbii i Kosowa. Spór dotyczył teoretycznie drobnej sprawy – uznawania bądź nie serbskich i jugosłowiańskich tablic rejestracyjnych – ale politycy wykorzystywali go do podgrzewania nastrojów, a poseł serbskiej partii rządzącej Vladimir Đukanović sugerował nawet, że Kosowo jest kandydatem do „denazyfikacji”, odwołując się do ideologicznego uzasadnienia rosyjskiej agresji na Ukrainę.
Kosowo, którego niepodległości ogłoszonej w 2008 r. Serbia nie uznała, od lat zamierzało ujednolicić tablice rejestracyjne. Część Serbów (10 tys. osób ze 100-tysięcznej społeczności) odmawiała przerejestrowania aut w kosowskich urzędach, jeżdżąc na tablicach wydanych jeszcze w czasach Jugosławii bądź rejestrując samochody w Serbii. Oliwy do ognia dolewał wzór serbskich tablic, na których umieszcza się symbole kosowskich miejscowości, podkreślające niezgodę Belgradu na istnienie niepodległego Kosowa. Władze w Prisztinie w pierwszej połowie roku przedstawiły plan przejścia na kosowskie tablice. Pod presją Zachodu i z wojenną retoryką Serbów w tle kilka razy przekładano jego wdrożenie. Ostatecznie od 24 listopada miano karać kierowców wysokimi mandatami (150 euro, czyli 25 proc. średniej pensji), a po 21 kwietnia 2023 r. nawet konfiskować samochody niepokornym obywatelom.
Serbowie, zamieszkujący w sposób zwarty cztery gminy w północnej części kraju i sześć enklaw w innych częściach Kosowa, zagrozili buntem. Mandaty złożyła część radnych najsilniejszej w tej społeczności partii Serbska Lista, uznawanej za kuratora interesów Belgradu, z pracy rezygnowali urzędnicy i policjanci. Serbowie zapowiadali, że gdy pierwszy właściciel samochodu otrzyma mandat, niezadowolenie rozleje się na ulice. W mediację włączyła się Unia Europejska, uzależniając perspektywę eurointegracji, w tym zniesienie wiz dla Kosowa, od postępów w normalizacji relacji. Kosowianie, oprócz Białorusinów i Rosjan, to jedyni Europejczycy, którzy wciąż potrzebują wizy do podróży po państwach strefy. Czeskie przewodnictwo po kolejnym fiasku rozmów zdążyło w środę ogłosić, że liberalizacja ruchu zostaje po raz kolejny odroczona. Wkrótce potem, pod presją USA, Kosowianie wrócili do negocjacji, więc perspektywa zniesienia wiz w 2024 r. znów stała się realna.

Kosowo nie będzie karać za serbskie tablice rejestracyjne

Zgodnie z wynegocjowanym w zeszłym tygodniu porozumieniem Kosowo nie będzie karać za jugosłowiańskie i serbskie tablice, a Serbia przestanie umieszczać na wydawanych przez siebie znakach symbole kosowskich miast. Pytanie jednak, czy ten układ będzie respektowany. Historia relacji Belgradu z Prisztiną obfituje w ignorowane porozumienia, co podczas ostatnich negocjacji nawzajem sobie wypominano. Nie wszedł choćby w życie poprzedni kompromis dotyczący tablic, zawarty w 2016 r. Zakładano wówczas, że obie strony będą uznawać swoje numery, o ile podczas przekraczania granicy kierowcy zakleją taśmą symbole narodowe. Serbowie mają za złe, że Prisztina nie wykonała obietnicy sprzed dziewięciu lat, dotyczącej powołania Związku Gmin Serbskich (ZSO), który miałby uzyskać szeroką autonomię. Kosowianie obawiają się, że ZSO stałby się rozsadnikiem destabilizacji na wzór Republiki Serbskiej w Bośni i Hercegowinie.
Ze względu na niezgodę w drobnych kwestiach nie ma mowy o całościowym rozwiązaniu sporu. Wśród pojawiających się propozycji była np. zgoda Serbii na członkostwo Kosowa w organizacjach międzynarodowych w zamian za wsparcie finansowe i przyspieszenie integracji z UE. Nikt też raczej nie ma złudzeń, że środowe porozumienie kończy spór na dobre. ©℗