Dane z wyborów jasno wskazują, że amerykańscy wyborcy ukarali wspieranych przez Donalda Trumpa kandydatów za skrajne poglądy i teorie o fałszerstwach wyborczych - powiedział PAP dr Philip Wallach, ekspert konserwatywnego think- tanku American Enterprise Institute. Dodał, że jednocześnie bardziej umiarkowani kandydaci Republikanów osiągnęli nadspodziewanie dobre wyniki w liberalnych stanach.

Amerykańska tradycja polityczna dyktuje, że partia będąca w opozycji do prezydenta niemal zawsze wygrywa wybory do Kongresu w środku jego kadencji, przejmując średnio ok. 30 mandatów w Izbie Reprezentantów i zyskuje przynajmniej kilka w Senacie. Ostatnie wybory były jednak inne: rządzący Demokraci nie tylko utrzymali większość w Senacie, ale mogą ją powiększyć. To wszystko w obliczu słabych notowań prezydenta, przeważających negatywnych opinii elektoratu o stanie gospodarki i wysokiej inflacji.

Skąd takie rezutaty? Jak wynika z analizy Philipa Wallacha z American Enterprise Institute (AEI), znaczą część tego można wyjaśnić dwoma słowami: Donald Trump. Według wyliczeń eksperta na podstawie wyników z 114 wyścigów o mandat do Izby Reprezentantów, w których rezultaty nie były z góry przesądzone, kandydaci Republikanów promowani przez byłego prezydenta osiągnęli średnio o 5 p.p. mniej głosów, niż powinni biorąc pod uwagę poprzednie wybory, zaś pozostali Republikanie uzyskali wyniki lepsze o 2,2 punkty. W większości promowani przez Trumpa kandydaci prezentowali skrajne poglądy i podzielali m.in. lansowaną przez niego narrację o "ukradzionych" wyborach 2020 r.

W kilku przypadkach skala porażek była nadzwyczaj wyraźna. W 3. okręgu w stanie Waszyngton, wspierany przez Trumpa przedstawiciel skrajnej prawicy Joe Kent przegrał z Demokratką Marie Perez, choć jeden z ośrodków przewidywał, że ma on 98 proc. szans na zwycięstwo. W Ohio Republikanin J.R. Majewski przegrał z Demokratką Marcy Kaptur o 13 p.p., choć jego okręg miał teoretycznie faworyzować Republikanów o 3 punkty. Z podobną przewagą przegrał inny kandydat Trumpa, Joe Gibbs w Michigan.

Jak zaznacza w rozmowie z PAP Wallach, podobną prawidłowość można było zaobserwować w innych wyścigach, w tym do Senatu i władz stanowych. Tak było m.in. w Georgii, gdzie wybory na gubernatora i sekretarza stanu wyraźnie wygrali krytykowani przez Trumpa Republikanie Brian Kemp i Brad Raffensperger, zaś przegrał - przynajmniej w pierwszej turze - wspierany przez niego kandydat do Senatu, futbolista Herschel Walker.

"Jeśli jest się w jakimkolwiek stopniu skłonnym, by popatrzeć na dowody, to wyraźnie widać, że kandydaci, którzy podnosili w kampanii sprawy oskarżeń wyborczych, zostali ukarani za to przez przynajmniej znaczącą część elektoratu" - mówi Wallach.

Jak zaznacza, jednocześnie bardziej umiarkowani kandydaci Republikanów osiągnęli nadspodziewanie dobre wyniki w liberalnych stanach, takich jak Nowy Jork i Kalifornia.

"Oni osiągnęli swoje niespodziewane sukcesy poprzez oferowanie bardziej umiarkowanej wersji republikanizmu, który nie jest związany z Trumpem. I okazało się, że dzięki temu potrafili przekonać ludzi, że są w większym stopniu reprezentantami normalnych ludzi, niż Demokraci" - ocenia ekspert.

Wallach zauważa, że choć były prezydent nie brał udziału w wyborach 2022 r., miał duży wpływ na to, którzy kandydaci zostali wyłonieni w prawyborach, w których głosują zwykle tylko najbardziej zagorzali wyborcy - dla których opinia byłego prezydenta miała decydujący wpływ. Jak dodaje, sam system prawyborów sprzyja wybieraniu radykalnych i niereprezentatywnych kandydatów.

"Prawda jest taka, że amerykański system prawyborów jest prawdziwą katastrofą dla demokracji. Są po prostu okropne, bo ludzie którzy w nich głosują nie są reprezentatywni ani dla elektoratu, ani nawet dla elektoratu danej partii" - mówi ekspert.

Jak zaraz jednak dodaje, na większe zmiany nie ma co liczyć - podobnie jak na to, że zniknie wpływ Donalda Trumpa. Chociaż znaczna część ważnych polityków, mediów i sponsorów sprzyjających Republikanom publicznie odcięła się od byłego prezydenta, obwiniając go za porażki w trzech ostatnich wyborach, nie powstrzymało go to przed ogłoszeniem swojej kandydatury.

Co to oznacza dla przyszłości prawicy? "Dla tych w partii, którzy chcą się go pozbyć, jest to duży problem: trudno jest im podjąć tę decyzję, bo wciąż ma duże poparcie wśród znacznej liczby Amerykanów, którzy lubią jego skłonność do tworzenia sobie wrogów wśród elit. A to, że jest teraz krytykowany przez partyjnych działaczy, tylko utwierdza ich w sympatii do niego" - ocenia Wallach. Jak dodaje, choć w obecnej chwili w partii pojawiła się wyraźna alternatywa dla Trumpa - gubernator Florydy Ron DeSantis, który wygrał reelekcję o niemal 20 p.p. - to nie wiadomo, czy jego mocna pozycja się utrzyma i czy będzie chciał ścierać się z byłym prezydentem.

"Z jednej strony mamy poczucie, że Amerykanie mają dość wracania do przeszłości i kwestii wyborów 2020 r. i że nie można budować na tym zwycięskiej wyborczo koalicji, ale z drugiej wciąż jest duża grupa jego zagorzałych sympatyków, która może mieć decydujące znaczenie, jeśli chodzi o wybór kandydata na prezydenta" - powiedział Wallach. "Więc w tym momencie nie jest jasne, kto jest liderem partii, ani za czym ona jest i dokąd zmierza" - konkluduje.

Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)

osk/ jar/