Ponad trzydzieści lat względnego pokoju i dobrobytu w Europie wystarczył, abyśmy zaczęli myśleć o spokoju i rozwoju gospodarczym jako o czymś, co nam się należy i czego żadna siła nie jest w stanie nam zabrać. Sytuacja z ostatnich dni każe nam jednak zrewidować to podejście. Chciałbym się mylić - jednak wszystkie znaki wskazują, że jesteśmy o krok od zmiany naszego życia o 180 stopni.

Przyznaję, że sam należałem do tych, którzy sądzili, że mimo wszystko wojna na Ukrainie nie wybuchnie i przywoływałem szereg racjonalnych wytłumaczeń dlaczego to nie ma prawa się wydarzyć. I tak jak wtedy czuć było w powietrzu napięcie związane z tamtą sytuacją, tak dzisiaj towarzyszy mi to uczucie. Szybko zdałem sobie sprawę, że na zegarze zagłady wskazówka niemiłosiernie blisko zbliżyła się do północy.

Wnioski z niedalekiej przeszłości

Jeszcze w lutym tego roku wielu z nas nie wyobrażało sobie sytuacji, w której dziś się znaleźliśmy. Agresja Rosji na Ukrainę sprawiła, że wyrzuciliśmy do kosza schematy myślowe, w ramach których poruszaliśmy się w ostatnich dziesięcioleciach, a tylko niewielu analityków prognozowało wybuch wojny, pomimo różnych wskazujących na to wydarzeń.

Przede wszystkim zignorowaliśmy doniesienia o ruchach wojsk i koncentracji wojsk rosyjskich na granicy z Ukrainą. Biorąc pod uwagę, że na przełomie lat 2020/2021 mieliśmy do czynienia z niemal identyczną sytuacją i wycofaniem się Rosji, to zrozumiałe, że wielu z nas wyczuwało blef i tłumaczyło to rosyjskimi ćwiczeniami wojskowymi. Tych czynników było jeszcze kilka - bardziej zorientowani w rosyjskiej przestrzeni informacyjnej donosili o przyjmowaniu specjalnych ustaw w Rosji, które przyspieszały procedury związane z pochówkami zmarłych, a także duże transporty krwi w pobliże granicy ukraińskiej. Krwi, która jak wiadomo, posiada przecież krótki termin “przydatności” w warunkach polowych. To jednak było za mało - nawet orędzia Władimira Putina transmitowane przed inwazją nie sprawiły, że wszyscy porzucili złudzenia dotyczącego rosyjskich zamiarów.

Co widać, a czego nie widać

W przestrzeni informacyjnej pojawiało się także wiele znaków składających się na większy obraz. Były to przede wszystkim informacje publikowane na podstawie danych wywiadowczych ze Stanów Zjednoczonych czy informacje z kraju, które wskazywały na szykowanie punktów recepcyjnych i infrastruktury związanej z dużą liczbą uchodźców, o czym pisałem już na łamach Klubu Jagiellońskiego nazywając Polskę mianem “humanitarnego imperium”. Należy zatem pamiętać, że także dzisiaj my, jako szarzy obywatele nie mamy wiedzy, którą mają nasi decydenci, informowani przez służby wywiadowcze. A jak się dowiedzieliśmy, plany rosyjskiej inwazji znane były już około listopada 2021 roku, a wszelkie ukraińskie działania na froncie wynikają bezpośrednio z wiedzy przekazywanej przez Amerykanów.

Zatem tak jak w tamtym przypadku możemy domniemywać, że to co jest podawane do publicznej wiadomości w odniesieniu do sytuacji za wschodnią granicą ma przełożenie na realne rosyjskie plany. A Polska, ze względu na specjalne relacje ze Stanami Zjednoczonymi i strategiczne położenie ma dostęp do tej wiedzy w pierwszej kolejności. Tym bardziej dlatego niepokojące są doniesienia z ostatnich dni i tygodni.

Szykowanie gruntu

Mobilizacja to jeden z głównych tematów analizowanych w mediach w odniesieniu do sytuacji wewnętrznej w Rosji. Doniesienia o ukraińskiej kontrofensywie i jej sukcesach sprawiły niemały wstrząs w najwyższych strukturach rosyjskiej władzy. Putin, nieprzywykły do niepowodzeń w podbojach w przestrzeni poradzieckiej wydaje się, że zdał sobie sprawę w jak niekorzystnym położeniu znalazł się jego kraj i zaczyna chwytać się wszelkich sposobów, aby przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Temu służyć ma mobilizacja i wysłanie na front potencjalnego “mięsa armatniego”. Równocześnie nie rezygnuje z kolejnych posunięć, które przygotowują grunt pod użycie bardziej radykalnych środków.

Pierwszym z nich jest niewyjaśniony sabotaż gazociągów Nord Stream 1 i 2. Eksplozje uczyniły go niezdatnym do użycia, a skala zniszczeń powoduje, że prawdopodobnie także w przyszłości nie będzie możliwe ich odbudowanie i użycie. Sprawa nie jest wyjaśniona, natomiast wygląda ona na rosyjski sabotaż i stworzenie kolejnego czynniku nacisku i szantażu Europy, pozbawionej rosyjskiego gazu akurat przed mroźną zimą. Rosja ogłosiła już przeprowadzenie swojego śledztwa w tej sprawie, co do którego wyników możemy spodziewać się, że będą wskazywały szeroko pojęty zachód jako sprawców ataku na infrastrukturę krytyczną Federacji Rosyjskiej. Łatwo mi sobie wyobrazić już rosyjskie okręty wojenne, które będą pływać w miejscu eksplozji w celu ochrony swoich śledczych lub patrolowania obszaru. Stąd bardzo niedaleko do prowokacji i zabłąkanych wystrzałów, gróźb w kierunku potencjalnie napotkanych statków NATO i incydentów. Liczyć będzie się to, kto dłużej wytrzyma napięcie i komu akurat nie puszczą nerwy.

Walka rozumu z emocjami

Analogie historyczne nasuwają również skojarzenia z ostatnimi dniami Hitlera, który do końca wierzył, że III Rzesza będzie w stanie jeszcze wygrać wojnę. Hitlera od Putina różni jednak to, że ten pierwszy nie miał do dyspozycji “wunderwaffe”, zdolnej do przechylenia szali zwycięstwa na swoją korzyść. A dyktator, postawiony pod ścianą i któremu porażka zagląda w oczy przestaje rozumować logicznie, a górę zaczynają brać emocje i urażona duma. Przeprowadzenie w pośpiechu referendów, których celem jest aneksja terytoriów Ukrainy do Rosji ma też na celu stworzenie sytuacji, w której Rosja będzie oskarżać Ukrainę o naruszanie integralności terytorialnej Rosji. W doktrynie wojskowej Federacji Rosyjskiej oznacza to przeniesienie konfliktu na zupełnie inny poziom - nuklearnej eskalacji. I złożenie tej sytuacji w całość sprawia wrażenie, jakby Putin szukał “pretekstów” do zmasowanej odpowiedzi i usprawiedliwienia swoich poczynań na gruncie oportunistycznie interpretowanego prawa międzynarodowego. Do tej pory za preteksty służyło przede wszystkim obrona rosyjskojęzycznej ludności czy denazyfikacja, ale sytuacja wejdzie na zupełnie inny poziom w przypadku ataku Ukrainy na anektowane terytoria.

Podobnie wygląda sytuacja z oskarżeniami strony ukraińskiej o szykowanie “brudnej bomby”. Według doktryny nuklearnej Federacji Rosyjskiej, pretekstem do użycia broni może być zagrożenie dla funkcjonowania państwa spowodowane z zewnątrz. Aneksja terytoriów Ukrainy ma sprawić, że terytoria bezprawnie anektowane traktowane będą jako część Rosji. Strategia zawiera jeszcze jeden ważny element: użycie broni jądrowej do szybszego zakończenia konfliktu konwencjonalnego. Byłaby to zatem swego rodzaju eskalacja w celu deeskalacji. Wskazywanie na Ukrainę, która miałaby użyć “brudnej bomby” służy za cel wskazania elementu, który posłuży za pretekst uderzenia bronią jądrową. Uderzenie, według Rosji, miałoby zatem być wyprzedzającym w stosunku do eskalacji, jaką rzekomo planować ma Ukraina, a w dodatku miałoby na celu oddalenie takiego zagrożenia dla sytuacji wewnętrznej państwa.

Dostrzec znaki

Sam ten fakt jeszcze nie sprawia, że użycie przez Putina broni nuklearnej staje się pewne, ale już same zapowiedź z ust wojskowych czy analityków sprawia, że prawdopodobieństwo rośnie. Na uwagę zasługuje jednak inna rzecz - akcja dystrybuowania jodku potasu w Polsce, zapoczątkowana przez MSWiA. Jak wiadomo, substancję tą podaję się, aby zapobiec rakotwórczym mutacjom wywołanym przez promieniowanie. Dystrybucja takich środków przez polskie władze sprawia, że zapala się lampka w głowie - do tej pory przecież wszelkie sygnały polskich władz, dotyczące wojny na Ukrainie zazwyczaj się sprawdzały i co do tego faktu panuje raczej ogólnokrajowy konsensus.

Pamiętać należy także o znakach, jakie dochodzą z zagranicznych ambasad na terenie Rosji. W ostatnich dniach ambasada amerykańska wydała zalecenie opuszczenia terytorium Federacji Rosyjskiej przez swoich obywateli. Podobnie postąpiła ambasada Bułgarii, a polski przedstawiciel w Moskwie Krzysztof Krajewski sugeruje rodakom opuszczenie Rosji. Podobnie jak przed wybuchem wojny, to amerykańska ambasada jest w awangardzie wydawania tego rodzaju zaleceń - przy czym należy pamiętać, że to amerykański wywiad ma prawdopodobnie najbardziej relewantne informacje i moment ogłoszenia takiego komunikatu nie może być przypadkowy. W ostatnich dniach przed inwazją Rosji na Ukrainę również ukazywały się podobne wezwania.

Jeśli połączymy to z faktem, że polskie służby wywiadowcze i politycy ściśle współpracują z Amerykanami na szczeblu polityczno-wojskowym i przekazują sobie kluczowe informacje, to należy założyć, że obecnie potencjał eskalacji jest na tyle wysoki, że amerykański wywiad wskazuje na najwyższe prawdopodobieństwo realizacji scenariusza nuklearnego. Bez tego polski rząd raczej nie podjąłby decyzji o dystrybucji jodku potasu. Oznacza to, że zagrożenie atakiem nuklearnym, w którym moglibyśmy ucierpieć, właśnie radykalnie wzrosło i wszystko zależeć będzie od dynamicznie zmieniającej się sytuacji na froncie. Kości zostały rzucone, a podłoże w postaci aneksji ukraińskiej ziemi, sabotażu gazociągów Nord Stream i oskarżeń Ukrainy o szykowanie “brudnej bomby” przygotowane i pozostaje nam bacznie obserwować wszelkie ruchy na Kremlu.

Emocje są złym doradcą, a desperacja pociąga człowieka do działań, których w innej sytuacji by nie podjął. Władimir Putin z całą pewnością nie jest szalony. Sytuacja, w której się znalazł, a także prawdopodobne napięcie i rozgoryczenie nieporadnością rosyjskiej armii oraz postępująca izolacja sprawiają jednak, że być może nie widzi on już innej alternatywy. Staje się upokorzonym pariasem, co stoi w kontrze do jego wyobrażeń o wielkości Rosji, którą budował przez 20 lat. A to sprawia, że negatywne emocje będą jeszcze bardziej przekładać się na działania, które są stać się mogą bardziej rozpaczliwe. Być może zda sobie sprawę, że niewiele już innych opcji pozostało na stole i naciśnięcie atomowego guzika będzie jawiło się jako najlepsza droga ratowania twarzy imperium rosyjskiego. Oby tylko wskazówka zegara zagłady nie wybiła północy.

Michał Steć, Klub Jagielloński