Umowa partnerstwa dla realizacji polityki spójności 2021–2027 w Polsce. Nudna nazwa. Nudne 293 strony napisane urzędniczym językiem. Jeszcze gorsze pod tym względem jest rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady 2021/1060 z 24 czerwca 2021 r. dotyczące funduszy unijnych. Pod pozornie technicznym slangiem kryją się tam jednak zapisy, które mają szansę ustawić sezon polityczny przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi w Polsce. Pozwalają one bowiem Komisji Europejskiej „wyrazić wątpliwości” w kwestii wypłaty miliardów euro z polityki spójności. Co ważne, na te zapisy zgodził się polski rząd, podpisując wspomnianą umowę.

Kluczowe fragmenty znajdują się na s. 218. W punkcie: „Skuteczne stosowanie i wdrażanie Karty praw podstawowych”. Tabela, którą tam zamieszczono, opisuje warunek podstawowy: „Skuteczne stosowanie i wdrażanie Karty praw podstawowych” i ocenę jego spełnienia. Zapisano tu wyraźnie, że jest on „niespełniony”. Na s. 255 umowy czytamy z kolei: „Inwestycje będą musiały wykazać zgodność ze strategią deinstytucjonalizacji oraz odpowiednią polityką UE i ramami prawnymi w zakresie przestrzegania zobowiązań w zakresie praw człowieka, a mianowicie Kartą praw podstawowych, Europejskim filarem praw socjalnych i strategią na rzecz praw osób niepełnosprawnych 2021–2030”.
Daje to Komisji Europejskiej duże pole manewru w odniesieniu do pieniędzy z polityki spójności i – po doświadczeniach z KPO – można się spodziewać, że nie zawaha się z tego skorzystać. Bo niby dlaczego miałaby się wahać? Pobieżny przegląd umów partnerstwa zawartych przez inne państwa UE wskazuje, że nie ma w nich podobnych fragmentów (dotyczących Karty praw podstawowych – KPP). Jarosław Kaczyński może oczywiście zlecić poszczucie na unijnych biurokratów, ale chyba sensowniej byłoby poszukać winnych w rządzie. Bo jest „oczywistą oczywistością”, że wprowadzając zapisy dotyczące KPP, sami sobie stworzyliśmy nową ścieżkę sporu o pieniądze. Obok art. 7 i mechanizmu warunkowości jest nią właśnie skorzystanie z ogólnych i szerokich w interpretacji zapisów KPP.
Tak naprawdę tego dokumentu Jarosław Kaczyński obawiał się już w czasie pierwszego rządu PiS w 2007 r. Wówczas słusznie przeczuwał, że KPP może być pułapką dla ugrupowania z ambicjami do prowadzenia zmian w wymiarze sprawiedliwości czy utrzymania konserwatywnej definicji rodziny. Polska obok Czech i Wielkiej Brytanii wynegocjowała sobie wyjątek, który – upraszczając – miał zapewnić, że orzecznictwo TSUE nie doprowadzi do tego, że ta definicja zostanie zmieniona. To był tzw. protokół brytyjski dołączony do traktatu lizbońskiego. Po przegranej PiS w 2007 r. zdanie na temat Karty praw podstawowych zmienił również Donald Tusk, który zdecydował o podpisaniu traktatu reformującego, ale z uwzględnieniem protokołu. To był czas, w którym przechodziły mu przez gardło słowa, że kieruje się „uszanowaniem efektów negocjacji poprzedników”.
W 2022 r. KPP powróciła w innej odsłonie. Dla prawicy zabójczej, bo Bruksela zyskuje poważny instrument nacisku przedwyborczego. Nie ma się co łudzić, KE wyciśnie go maksymalnie. Nie jest tak, że Komisja nie ma ambicji i sympatii politycznych. Nie jest też gronem technokratycznych mędrców codziennie zastanawiającym się nad dobrem Polski. Kaczyński jest dla niej problemem. Tak samo jak Giorgia Meloni, a wcześniej Aleksis Tsipras, który zorganizował referendum kwestionujące umowy z wierzycielami Grecji. Gdy Ursula von der Leyen blokowała KPO, oficjalnie podziękował jej za to w Parlamencie Europejskim lider EPL Manfred Weber. Sama szefowa KE wyraźnie powiedziała, że nie życzy sobie Meloni na czele rządu włoskiego. Angela Merkel i Donald Tusk brali udział w kidałowie (zamęczeniu) Tsiprasa. Różnica z Polską jest taka, że ani Meloni, ani Tsipras tak bardzo nie podkładali się temu, co PiS określa mianem „zagranicy”. Rząd Morawieckiego robi to co chwila. Nie opuszcza gardy. On jej nawet nie próbuje trzymać. ©℗