„Powstaliśmy z popiołów” – zadeklarował po pierwszej turze wyborów prezydenckich w Brazylii jej zwycięzca Luiz Inácio Lula da Silva. Do progu połowy głosów i końcowej wygranej ikonie południowoamerykańskiej lewicy zabrakło nieco ponad 1,5 pkt proc. Mimo tego dla sympatyków 75-letniego Luli konieczność drugiej tury 30 października z urzędującym prezydentem Jairem Bolsonaro (w pierwszej 43,2 proc.) to rozczarowanie.

W mocno zideologizowanej i niepozbawionej wyzwisk kampanii kandydaci przedstawiają dwie odmienne wizje dla 12. według Banku Światowego gospodarki świata. Dla Luli priorytetem jest walka z ubóstwem oraz zasypywanie nierówności, Bolsonaro jest natomiast politykiem nastawionym bardziej prorynkowo. Wygrany pierwszej tury ma życiorys inspirujący wielu biednych Brazylijczyków – od dzieciństwa bez butów przez lidera związków zawodowych i trybuna ludowego do uwielbianego prezydenta kraju w latach 2003–2010. Jego prawicowy rywal to były kapitan w wojsku, podkreślający znaczenie tradycyjnych wartości – „Trump tropików”, który swoje kampanie opiera na postulatach zdecydowanej walki z trawiącą Brazylię przestępczością. Różnice między kandydatami widoczne są także w stosunku do Amazonii – Lula chce wzmocnić ochronę największego tropikalnego lasu świata, Bolsonaro uważa, że część puszczy może być wycinana, jeśli przynosi to korzyści gospodarcze.
Da Silva do wielkiej polityki wrócił w widowiskowy sposób, bo większość lat 2018 i 2019 spędził w więzieniu po uznaniu go winnym korupcji. Łapówkarskie skandale wstrząsnęły zaufaniem Brazylijczyków do byłego przywódcy oraz jego Partii Pracujących i mocno podzieliły politycznie kraj. W 2010 r., odchodząc z urzędu, Lula cieszył się poparciem ok. 80 proc. rodaków. Za jego rządów dzięki głośnemu na cały świat systemowi bezpośrednich transferów pieniężnych „Bolsa Familia” i sprzyjającej sytuacji na rynkach surowców z biedy udało się wyciągnąć nawet kilkadziesiąt milionów Brazylijczyków, światowa prasa rozpisywała się wtedy o sukcesie „trzeciej drogi” nad Amazonką. ©℗