Ukrainę trzeba zbroić i pozwolić jej wygrać. Potrzebuje tylko amunicji i sprzętu, a nie porad, jak i kiedy negocjować pokój czy też jak walczyć. Sami sobie ze wszystkim poradzą.

Gdy Rosjanie wycofywali się spod Kijowa na przełomie marca i kwietnia, można było jeszcze spekulować, że – jak w Syrii – prowadzą coś, co analitycy określali mianem wojny sekwencyjnej. Wyprowadzają oddziały z jednego punktu, by mocniej uderzyć w innym. Możliwe, że rzeczywiście takie były założenia. Spod Kijowa jednostki trafiły na Donbas. Tam miała zostać stoczona wielka bitwa pancerna, która pozwoliłaby zająć region w granicach administracyjnych obwodów donieckiego i ługańskiego. Podobnie jak pod Kijowem, Ukraińcy nie przyjęli tej logiki i nie dali się wciągnąć w wyimaginowaną wielką bitwę. Bronili się małymi grupami. Gdy sprawa okazywała się beznadziejna, manewrowali, zmieniając pozycje. Wszystko po to, by nie dać się wciągnąć w kocioł jak pod Iłowajśkiem w 2014 r. i Debalcewie w 2015 r., które zakończyły się niekorzystnymi dla Ukrainy porozumieniami mińskimi.
Pod koniec kwietnia Ukraińcy odepchnęli Rosjan z północnych przedmieść Charkowa, co przyniosło miastu oddech. Z kolei Rosjanie na Donbasie utknęli. Poruszali się do przodu maksymalnie kilometr na dobę. Jak wał, który ostrzałem artyleryjskim mielił wszystko, co napotkał na drodze. W tym czasie Ukraińcy uczyli się przeciwnika. Gdy Zachód uzbroił ich w HIMARS-y, przewaga Rosjan zaczęła topnieć, co było widać po malejącej intensywności ostrzałów artyleryjskich z ich strony. Równolegle Kijów gromadził czołgi, które docierały nad Dniepr z krajów NATO. Szykował się do ofensywy i po raz kolejny w tej wojnie złamał jej logikę, która uznawała niektóre rzeczy za oczywistą oczywistość. Gdy cały świat trąbił o wyższości artylerii, która rozstrzygnie o losach konfliktu, ci klinem głębokim na ponad 50 km wbili się w pozycje Rosjan na Donbasie i Charkowszczyźnie.
Podobnie zresztą robili w okolicach Chersonia, choć tutaj ofensywa miała być markowana, aby przeciwnik uwierzył, że za Wschód nikt się nie zabierze. Małe oddziały sił specjalnych i żołnierze brygad desantowo-szturmowych, poruszając się mobilnymi pojazdami Humvee i MRAP, zajmowały wieś po wsi, miasto po mieście. I to w tempie, które zaskoczyło przerażonych Rosjan. Już na zawsze ikoną pozostanie nagranie czołgu T-72, z którego ewakuuje się cała załoga po tym, gdy w rowie zobaczyła ukraińskiego żołnierza. Potężna armia rosyjska, niezależnie od tego, jaką będzie miała przewagę w sprzęcie, w wojnie z Ukrainą nigdy nie zdobędzie przewagi w jakości żołnierza. Dlatego skazana jest na powolne gnicie.
Konkluzje z ofensywy pod Chersoniem, na Charkowszczyźnie i Donbasie są jednoznaczne i takie same, jak w lutym 2022 r. – Ukrainę trzeba zbroić i pozwolić jej wygrać. Potrzebuje tylko amunicji i sprzętu, a nie porad, jak i kiedy negocjować pokój czy też jak walczyć. Sami sobie ze wszystkim poradzą. Utrzymali suwerenność, są zdolni regenerować siły i są w stanie wygrywać. Udowodnili to wielokrotnie. Rosjanie lekcji z porażek spod Kijowa nie odrobili. Zamiast doborowej obsady pozycji w okolicach Iziumu i Kupiańska, stacjonowali tam żołnierze Rosgwardii, czyli oddziały, które specjalizują się w tłumieniu zamieszek, a ich głównym sprzętem są szare awtozaki do wożenia aresztantów. Wspierały ich formacje separatystyczne z DRL i ŁRL. Nie było drugiej linii obrony. Efektem była gwałtowna ucieczka i pozostawienie zapasów amunicji.
Wisienką na torcie jest planowane na jesień referendum, które miało się odbyć na zajętych terenach w obwodach chersońskim, donieckim, ługańskim i zaporoskim. Na razie tego quasi-plebiscytu nie będzie. Są za to zamachy na urzędników kolaborujących z okupantem. Trzeba raczej szykować się na ukraińską próbę przecięcia korytarza lądowego z Rosji na Krym, który Putin wybił zimą i wiosną, zajmując Mariupol i wybrzeże Morza Azowskiego. Jeśli Kreml będzie chciał cokolwiek osiągnąć w tej wojnie, ma jeszcze dwa wyjścia – albo zrzucić na Ukrainę taktyczną bombę atomową, albo skończyć gadanie o operacji specjalnej i rozpocząć powszechną mobilizację. Jednak z założeniem, że – jak mawiają Rosjanie – przymierzyć trumnę będą musieli chłopcy z Moskwy i Petersburga, a nie tylko biedota z głubinki. Oba warianty wydają się naprawdę trudne.