Szefowa brytyjskiej dyplomacji Liz Truss jako trzecia kobieta w historii rozpocznie dziś urzędowanie jako nowa premier Wielkiej Brytanii. Choć uchodziła za zdecydowaną faworytkę, to uzyskała jedynie 57 proc. głosów torysów

Zmiana na stanowisku szefa rządu to pokłosie rezygnacji Borisa Johnsona w lipcu, kiedy to na jaw wyszły doniesienia o zarzutach molestowania seksualnego, którego miał się dopuścić jeden z jego współpracowników – Chris Pincher. Zaufanie do torysów topniało od jakiegoś czasu, powodem była m.in. impreza urządzona przez członków gabinetu poprzedniego premiera w trakcie obowiązywania restrykcji covidowych. Do walki o fotel szefa rządu stanęło 11 osób. Najpierw nad ich kandydaturami głosowali posłowie Partii Konserwatywnej, a następnie wszyscy uprawnieni do głosowania członkowie ugrupowania. W głosowaniu nad obiema kandydaturami wzięło udział ponad 172 tys. członków Partii Konserwatywnej, spośród których 81 tys. zdecydowało się zagłosować na Truss, a ponad 60 tys. na Rishi Sunaka.
Ekspert PISM, Przemysław Biskup, ocenił, że w porównaniu z poprzednikami Truss osiągnęła relatywnie słaby wynik, ponieważ poparło ją 57 proc. głosujących, tj. około połowy wszystkich członków partii. – To ilustruje podział w partii, w której dla dużej grupy osób Truss nie była pierwszym wyborem. Teraz nowa premier będzie miała bardzo trudny moment startu, poważne problemy przed sobą do rozwiązania i jednocześnie dość niski poziom poparcia, więc będzie musiała rozpocząć swoje urzędowanie od bardzo dobrze trafionych decyzji ws. polityk publicznych – ocenił.
Swoją kadencję, która potrwa dwa lata, Truss rozpocznie dziś. W pierwszym wczorajszym wystąpieniu po ogłoszeniu wyników nie ukrywała swoich związków z ustępującym w atmosferze skandalu Borisem Johnsonem, któremu dziękowała za wyborczy sukces w 2019 r. – Prowadziłam kampanię jako konserwatystka i będę rządzić jako konserwatystka – przekonywała, a po tych słowach wybrzmiały największe oklaski wśród torysów. Johnson wciąż cieszy się sporym poparciem i uchodzi za znaczącego gracza mimo utraty stanowiska. Jednak gros jego współpracowników może stracić swoje pozycje w związku z przygotowywaną czystką w strukturze centrali partii, o czym donoszą brytyjskie media. W opinii analityka PISM podziękowania dla Johnsona były z jednej strony rodzajem symbolicznego hołdu, a z drugiej działaniem łagodzącym ewentualne napięcia po spodziewanych dymisjach.
Truss, która nie przygotowała w trakcie kampanii żadnego oficjalnego programu wyborczego, zapewniała, że w nadchodzących dwóch latach doprowadzi do obniżenia podatków, wzrostu gospodarczego i zapobiegnie kryzysowi energetycznemu. Wśród priorytetów wymieniła także reformę brytyjskiej służby zdrowia. W trakcie kampanii zapewniała natomiast, że będzie kontynuować politykę zagraniczną Johnsona (której sama była współtwórczynią) dotyczącą wsparcia Ukrainy oraz relacji z UE. To ostatnie budzi niepokój w Brukseli, bowiem to Truss chce doprowadzić do rewizji części umowy brexitowej dotyczącej granicy i przepływu towarów z Irlandii Północnej i pozostającej w UE Irlandią. KE grozi w odwecie całkowitym zerwaniem umowy. – Linia programowa Johnsona jest popularna, więc można spodziewać się jej kontynuacji przez Truss na wielu polach, choć to nie jest tak, że były premier będzie kierował pracami rządu z tylnego siedzenia. Problemem Johnsona nie były kwestie programowe, lecz osobiste, obyczajowe czy chaotyczny styl pracy, natomiast program konserwatystów pod jego wodzą w oczach wyborców partii był i jest popularny, więc są powody, żeby go kontynuować – zauważa ekspert PISM. Jak dodaje, pod znakiem zapytania może stanąć natomiast m.in. kontynuacja zielonej transformacji Johnsona, która przyczynia się dziś do wzrostu cen energii na Wyspach.