Macron silny słabością przeciwników i podziałami na prawicy wygrał, ale po wyborach parlamentarnych musiał zabiegać o poparcie koalicjantów, żeby zebrać większość. Kiedy zaczynał francuską prezydencję w UE na początku tego roku, Merkel od miesiąca nie pełniła funkcji kanclerza, a komentatorzy i publicyści przywoływali jego słowa o „śmierci mózgowej NATO” i zadawali pytania o przyszłość europejskiego projektu. Macron odpowiedział ambitnymi pomysłami reformy UE i nie ukrywał, że ich motorem napędowym miał być silnik produkcji francusko-niemieckiej. Pech chciał, że uważane za retoryczne zagrywki Władimira Putina przerodziły się w najbardziej krwawą wojnę na kontynencie od 1945 r., która brutalnie zweryfikowała wizję i pozycję prezydenta Francji. Zamiast pamiątkowych zdjęć z podpisania porozumienia rosyjsko-ukraińskiego Macron może teraz w swojej gablocie postawić co najwyżej oprawione w ramki memy wykpiwające jego nieustanne telefony do Putina. Wydaje się, że do Pałacu Elizejskiego w końcu dotarł ironiczny śmiech wybrzmiewający od Kremla po Lizbonę, a prezydent Francji odpuścił na jakiś czas swoje liderskie zapędy i skupił się na krajowym podwórku.
O powrocie na fotel lidera Niemiec nie mogło być nawet mowy, bo Olaf Scholz od początku wojny notował serię wpadek, więc europejski establishment próbował obsadzić w tej roli premiera Włoch Mario Draghiego – powszechnie szanowanego, jednak niemającego zakusów do odgrywania roli przewodnika stada. „Super Mario” od początku wojny tworzył jednak duet z Macronem, który ostatecznie potrafił pogodzić „27” w wielu newralgicznych obszarach – od pomocy Ukrainie po gospodarcze skutki kryzysu. Za chwilę jednak włosko-francuski tandem prawdopodobnie zostanie rozbity przez prawicę z Braćmi Włochami na czele, która tryumfalnie kroczy do wygrania wrześniowych wyborów. Choć włoska prawica ma na pokładzie lwa europejskich salonów – członka Europejskiej Partii Ludowej Silvio Berlusconiego i jego partię Forza Italia – to trudno się spodziewać, że stanowisko konserwatywnego za chwilę Rzymu będzie spotykało się z aprobatą liberalnego Paryża czy lewicowego Berlina. Ten swoisty okres bezkrólewia próbuje zapełnić dziś Komisja Europejska, która w postaci Ursuli von der Leyen przejęła koordynację i zarządzanie działaniami „27” wobec wojny. Brukseli jest jednak znacznie łatwiej, bo żaden z komisarzy nie odpowiada bezpośrednio przed swoimi wyborcami, ba – nie musi być nawet czynnym politykiem.