Czescy politycy szykują się do potrójnych wyborów, więc kruchy konsensus dotyczący spraw ukraińskich powoli zaczyna się kruszyć.

Rosyjska inwazja na Ukrainę początkowo wyciszyła w Czechach spory o politykę zagraniczną. Nawet ANO byłego premiera Andreja Babiša, który w przyszłym roku zamierza powalczyć o prezydenturę, zaakceptowało zdecydowanie proukraińską linię obecnego szefa rządu Petra Fiali, a prezydent Miloš Zeman zmienił retorykę i potępił agresywne działania Kremla. Z biegiem czasu polityka wraca jednak na stare tory, a nowym zarzewiem kryzysu może być nadchodzący kryzys energetyczny.
Schorowany szef państwa, którego kadencja kończy się w 2023 r., był znany z prochińskich i prorosyjskich wystąpień. Przekonywał, że uwięziony za czasów Władimira Putina oligarcha Michaił Chodorkowski to „zwykły łobuz”, po 2014 r. nazywał rosyjską agresję na Ukrainę „wojną domową między dwiema grupami ukraińskich obywateli” i tłumaczył aneksję Krymu wcześniejszym uznaniem przez Zachód niepodległości Kosowa. Nawet po tym, jak czeskie służby ujawniły, że do wysadzenia magazynu z amunicją we Vrběticach doprowadzili Rosjanie (przed inwazją plaga takich wybuchów dotknęła także Bułgarię i Ukrainę), tłumaczył, że inne wersje wydarzeń są również prawdopodobne.
Choć zdarzało mu się występować z krytyką Kremla. Tak było w 2020 r., gdy Rosja wszczęła śledztwo przeciwko radnym, którzy przegłosowali demontaż pomnika zdobywcy Pragi Iwana Koniewa. Po 24 lutego Zeman oświadczył zaś, że rozpoczęcie pełnowymiarowej wojny było dla niego zimnym prysznicem, a Putin powinien odpowiadać za zbrodnie wojenne. „To naprawdę wojna przeciw Zachodowi i zachodniej demokracji. Dlatego dotyczy także nas” – odpowiedział pisemnie na pytania zadane przez ukraińskie Radio Swoboda. Jan Lipavský, prozachodni szef MSZ, zapytany przez DGP, jak mu się układają relacje z Zemanem, dyplomatycznie odpowiada jednak, że „prezydent jasno zadeklarował poparcie dla Ukrainy i potępił Rosję za wywołanie wojny, więc pod tym względem nasze poglądy są mocno zbieżne”.
– Zemanowi najbardziej zależy już na tym, jak zostanie zapamiętany. Nie chce wewnętrznych konfliktów. Dlatego zmienił retorykę, ale nie odsunął na margines znanych z prorosyjskich poglądów ludzi z własnego otoczenia – zwraca uwagę David Stulík, były unijny dyplomata w Kijowie, a obecnie analityk Centrum Polityki Bezpieczeństwa „Wartości Europejskie”. Takich jak szef kancelarii Vratislav Mynář, który ze względu na chorobę Zemana uniemożliwiającą mu realne wykonywanie obowiązków bywa nazywany wiceprezydentem, choć od ośmiu lat kontrwywiad nie wydał mu certyfikatu dostępu do wiadomości niejawnych. Albo doradca Martin Nejedlý, posiadacz zdobytego w tajemniczy sposób paszportu dyplomatycznego, wieloletni współpracownik rosyjskiego Łukoilu. Czy też doradzający w sprawach związanych z Rosją Petr Pirunčík, którego prezydent chciał wysłać na ambasadora do Kijowa, co wśród Ukraińców wywoływało osłupienie.
Temperaturę sporów rządu z Hradem łagodzi to, że kadencja Zemana zbliża się do końca, więc pięciopartyjna koalicja nie traktuje go jako rywala. W Czechach trwa już tymczasem kampania przed planowanymi na wrzesień wyborami lokalnymi i senackimi, będącymi próbą generalną przed styczniowym głosowaniem na prezydenta. Wciąż nie wiadomo, kogo wystawią partie rządzące, za to wiadomo, że w II turze najpopularniejszy polityk obozu władzy spotka się najpewniej z Babišem, wyrastającym na faworyta wyborów. ANO, będące największą siłą opozycyjną, początkowo wspierało linię rządu opartą na pomocy dla Ukrainy. Praga była pierwszą stolicą, która publicznie ogłosiła, że wyśle nad Dniepr poradzieckie czołgi. – Wiemy, po co to robimy: upadek Ukrainy natychmiast doprowadziłby do rozlania się rosyjskiego zagrożenia na Europę Środkową – tłumaczył Lipavský w poniedziałkowym wywiadzie dla DGP.
Im bliżej wyborów, tym częściej Babiš dystansuje się od rządu. – Nie sądzę, że powinniśmy nadal dostarczać broń. Zatrzymaliśmy Putina, który chciał zająć całą Ukrainę, ale dzięki Bogu mu się to nie udało. A nasza armia też nie jest w najlepszym stanie – mówił w czerwcu. Ta tendencja może się pogłębić, gdy wraz z zimą nadciągnie kryzys energetyczny. – Musimy przetrwać cztery miesiące, żeby potem spokojnie żyć w wolnym kraju przez kolejne 40 lat. Po zimie Europa na dobre uniezależni się od rosyjskich dostaw – przekonuje Stulík. Jego zdaniem politycy koalicji unikają tematu, w czym sprzyjają wewnętrzne podziały. Premier wywodzi się z Obywatelskiej Partii Demokratycznej, jego zastępca ds. społecznych Marian Jurečka jest chadekiem, a odpowiedzialny za energetykę minister przemysłu Jozef Síkela reprezentuje mający oparcie w samorządach ruch Burmistrzowie i Niezależni. – Żaden nie chce, by problemy energetyczne wiązać z jego ugrupowaniem, więc nikt nie jest chętny, by poruszać ten temat – przekonuje nasz rozmówca.