Do ustawy regulującej debatę internetową w Wielkiej Brytanii zostaną dodane przepisy broniące treści umieszczanych w sieci przez media informacyjne.

Podczas gdy wszyscy inni użytkownicy serwisów społecznościowych o usunięciu swoich wpisów dowiedzą się dopiero po fakcie, brytyjskie redakcje będą o tym informowane wcześniej. Co więcej, ich treści pozostaną widoczne nawet w czasie analizy ich ewentualnej niezgodności z regulaminem platformy oraz w trakcie rozpatrywania odwołania od decyzji big techów. To samo będzie dotyczyło całych kont mediów. Zagwarantują to przepisy wprowadzone do rządowego projektu ustawy o bezpieczeństwie w internecie (Online Safety Bill), po raz pierwszy zaprezentowanego w ubiegłym roku.
Z danych Ofcomu – krajowego regulatora rynku mediów – wynika, że połowa dorosłych Brytyjczyków czerpie informacje z Facebooka, Twittera, Instagrama i podobnych platform. „Jednak treści informacyjne są przez moderatorów mediów społecznościowych czy algorytmy usuwane lub ograniczane z niejasnych powodów” – stwierdza odpowiedzialny za ustawę resort cyfryzacji, kultury, mediów i sportu.
Przykładem takiego działania big techów może być nagłe zniknięcie kanału TalkRadio z YouTube’a w ubiegłym roku. Został on przez Google’a usunięty bez podania przyczyny, a po 12 godzinach przywrócony z wyjaśnieniem, że poprzednia akcja była błędem. Nowe zapisy mają zapobiec podobnym sytuacjom. Ochronie nie będą podlegały tylko takie materiały mediów tradycyjnych, które złamią tę ustawę lub narażą platformy na odpowiedzialność karną za ich nieusunięcie. – Nasza demokracja zależy od dostępu ludzi do treści dziennikarskich wysokiej jakości – uzasadnia tę poprawkę szefowa resortu cyfryzacji Nadine Dorries.
O większą ochronę zabiegała sama branża medialna, ostrzegając, że ustawa nakładająca na platformy nowe obowiązki w dziedzinie moderacji treści i grożąca wysokimi karami może skłonić big techy do prewencyjnej nadgorliwości w usuwaniu kont i materiałów budzących wątpliwości.
W dyskusji o planowanej regulacji padały zresztą zarzuty wręcz o zapędy cenzorskie. Głównym celem ustawy jest ochrona internautów przed nielegalnymi i szkodliwymi treściami przy – jak deklaruje rząd – „zachowaniu wolności słowa”. Media społecznościowe, wyszukiwarki, aplikacje i strony internetowe pozwalające na umieszczanie treści będą musiały m.in. chronić dzieci (szczególnie przed pornografią) i zwalczać nielegalną aktywność użytkowników. Na platformy, które nie będą przestrzegały tych przepisów, Ofcom będzie mógł nakładać kary sięgające 10 proc. ich rocznych globalnych obrotów. Będzie miał też prawo blokować serwisy łamiące ustawę. Jednocześnie internauci zyskają prawo do odwołania, jeśli uznają, że ich post został przez big techa usunięty niesłusznie.
Już w pierwotnej wersji Online Safety Bill media informacyjne zostały potraktowane szczególnie, bo ich strony internetowe, publikacje w sieci oraz komentarze pod nimi zostały wyłączone spod obowiązku wzmożonej czujności wobec szkodliwych treści. Nowa zwiększona ochrona obejmie materiały publikowane w mediach społecznościowych przez „uznanych wydawców” – warunki uzyskania tego miana nie zostały jeszcze określone. Resort cyfryzacji stwierdza, że na pewno nie zasłużą na nie rosyjskie propagandowe stacje Sputnik i RT ani inne podmioty podlegające sankcjom.
Specjalne traktowanie na Wyspach to więcej, niż będzie oferował wydawcom akt o usługach cyfrowych (DSA) w Unii Europejskiej. W tej regulacji media informacyjne, podobnie jak wszyscy internauci, zyskają tylko prawo zaskarżania decyzji platform internetowych w sprawie usunięcia ich treści lub profili.
Proponowana przez organizacje mediów tradycyjnych poprawka oznaczała uprawnienia zbliżone do brytyjskich, nie znalazła się jednak w wersji DSA przyjętej na początku lipca przez europarlament. Branża chciała powstrzymać bardzo duże platformy internetowe, tzn. mające w UE ponad 45 mln użytkowników miesięcznie, przed usuwaniem lub ograniczeniem widoczności treści redakcji informacyjnych „na podstawie domniemanej niezgodności” z regulaminem (chyba że byłyby to treści nielegalne).
Także polski projekt ustawy „o ochronie wolności słowa w internetowych serwisach społecznościowych” (tzw. ustawy wolnościowej) zapewnia użytkownikom ochronę przed arbitralnymi decyzjami moderacyjnymi platform dopiero po fakcie. W przypadku tej regulacji przygotowanej przez resort sprawiedliwości skargi internautów na big techy miałaby rozstrzygać nowa instytucja – Rada Wolności Słowa, uprawniona do nakładania kar do 50 mln zł.
Ta ustawa została zaprezentowana pod koniec września ub.r. Na początku tego roku wróciła do debaty publicznej, po czym słuch po niej zaginął. Projekt wciąż nie został przyjęty przez rząd.