Człowiek, który równie dobrze może za chwilę odejść z wielkiej polityki w niesławie, co okazać się odnowicielem światowej roli Zjednoczonego Królestwa. Boris Johnson tanio skóry nie sprzeda.

O 55. premierze rządu Wielkiej Brytanii można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest postacią nudną i szablonową. Bynajmniej nie tylko z powodu charakterystycznej, zwalistej sylwetki i malowniczo rozczochranej fryzury.

Konserwatysta nieuczesany

Alexander Boris de Pfeffel Johnson (bo tak brzmi jego prawdziwe pełne nazwisko) - zwany w skrócie BoJo - urodził się w Nowym Jorku jako syn wyższego urzędnika Banku Światowego i malarki, a stara, arystokratyczna krew brytyjska miesza się w jego żyłach z francuską, żydowską i czerkieską. Otrzymał staranne wykształcenie w Eton i Oksfordzie, a podczas studiów należał do sławetnego Klubu Bullingdona (podobnie jak jeden z jego poprzedników na stanowisku premiera David Cameron, a także Radosław Sikorski). Jego tradycją było m.in. organizowanie hucznych biesiad. Przy okazji często demolowano restauracje (i niezwłocznie „honorowo” płacono gospodarzom za wyrządzone szkody całkiem pokaźne sumy, często gotówką). Inną tradycyjną rozrywką był tzw. debagging, czyli ściąganie spodni każdemu, kto czymś imprezowiczów uraził. „Noc w areszcie uchodziła za zachowanie godne bullingdończyków” - skonstatował potem biograf Johnsona Andrew Gimson.
Po studiach BoJo pracował dla konserwatywnych mediów: tygodnika „Spectator” i dziennika „Daily Telegraph”. Szybko poszedł jednak w ślady ojca (który m.in. posłował z ramienia torysów do Parlamentu Europejskiego) i kilku innych przodków: zamiast opisywać politykę, postanowił ją tworzyć. W 2001 r. po raz pierwszy zasiadł w Izbie Gmin, w jednym z konserwatywnych gabinetów cieni odpowiadał za sprawy szkolnictwa wyższego, a powszechną rozpoznawalność zdobył w roku 2008, gdy po błyskotliwej kampanii odebrał labourzystom urząd burmistrza Londynu. W tej nowej roli zasłynął m.in. jako współtwórca nowego, wyluzowanego i nowoczesnego oblicza swej partii - zaangażował się np. w rozbudowę sieci ścieżek rowerowych, program rowerów miejskich i inwestycje proekologiczne. Gdy powrócił po kilku latach do parlamentu, dał się natomiast poznać jako zdecydowany zwolennik brexitu. I nie wahał się w imię tej idei stosować propagandowych ciosów poniżej pasa. Miał zresztą… elastyczny stosunek do prawdy, aż musiał się ze swych szarż tłumaczyć przed sądem. Zapracował sobie jednak na prestiżowe stanowisko ministra spraw zagranicznych w pierwszym gabinecie Theresy May (notabene dopiero wtedy, po paru miesiącach urzędowania w Foreign Office, zrzekł się nabytego przy urodzeniu obywatelstwa amerykańskiego).
Gdy w grudniu 2018 r. pani May musiała się zmierzyć z buntem w szeregach swej partii, Johnson nie był już członkiem jej gabinetu. Premier wygrała wówczas głosowanie we frakcji parlamentarnej (z pozornie bezpieczną przewagą 200 głosów przeciwko 117), co teoretycznie zapewniało jej kolejny rok stabilnego przywództwa, ale jak wiadomo, już po paru miesiącach partia i tak zmusiła ją do rezygnacji. Johnson wystartował wtedy w wyborach na nowego lidera torysów i wygrał je z dużą przewagą. Dzień później został oficjalnie szefem rządu… i zaczęły się problemy, bo jak się okazało, nie wszyscy w partii byli gotowi zaakceptować jego styl i przywództwo.

Na fali kryzysów

Na dzień dobry BoJo poprosił królową o prawo prorogacji, czyli zawieszenia działań parlamentu, co powszechnie uznano za sygnał, że nowy rząd dąży do „twardego” brexitu - bez porozumienia z Unią Europejską. Wybuchł bunt, wielu znanych i wpływowych torysów otwarcie wystąpiło przeciwko premierowi. To spowodowało, że ten - jako pierwszy w historii brytyjskiego parlamentaryzmu - przegrał w Izbie Gmin głosowania nad swymi trzema pierwszymi wnioskami. Zawieszenie prac izby nastąpiło wkrótce potem mimo pozwów sądowych i petycji z milionami podpisów. Po bezprecedensowym zamieszaniu, w akompaniamencie okrzyków o skandalu Johnson w końcu postawił jednak na swoim - usunął z partii przywódców wewnętrznej opozycji (w tym byłego kanclerza skarbu Philipa Hammonda czy wnuka Winstona Churchilla i eksadiutanta księcia Walii Nicholasa Soamesa), doprowadził do przedterminowych wyborów, a potem zapewnił w nich błyskotliwe zwycięstwo konserwatystom (i przy okazji zwolennikom szybkiego brexitu).
Zdobyta w grudniu 2019 r. przewaga 80 głosów w Izbie Gmin była największą, jaką torysi dysponowali od ponad 30 lat. Teoretycznie dawało to Johnsonowi komfort rządzenia, ale w rzeczywistości nie było tak dobrze. Kontrowersje wokół sposobu rozstania z UE i skutków tego rozwodu wciąż dają o sobie znać, swoje dołożyła pandemia - w efekcie BoJo i jego gabinet wciąż surfują na falach kolejnych kryzysów, przykrywając nowymi kłopotami poprzednie, doraźnie gasząc pożary, z rosnącą trwogą spoglądając na słupki sondaży i wyniki wyborów uzupełniających (w kilku tradycyjnie torysowskich okręgach partia wzięła ostatnio tęgie lanie).
W tej sytuacji wewnętrzna opozycja czekała tylko na pretekst do ataku. Dostarczyło go grono najbliższych współpracowników premiera, organizując huczne imprezy z udziałem szefa w budynkach rządowych podczas ostrego lockdownu, a także podczas uroczystości pogrzebowych księcia Edynburga. Premier pogorszył sprawę, długo klucząc i kłamiąc, a gdy wreszcie w obliczu powszechnego potępienia (i policyjnych mandatów) zdecydował się nieco pokajać, przeciwnicy ruszyli do frontalnego ataku. W poniedziałkowym głosowaniu wniosek o wewnątrzpartyjne wotum nieufności co prawda przepadł (211 głosami do 148) i teoretycznie BoJo ma w tej sprawie spokój na kolejne 12 miesięcy, ale losy Theresy May zapewne dają mu do myślenia.
Tym bardziej że nieobyczajne zachowania i jego samego, i jego ekipy to niejedyny - ani pewnie nie najważniejszy - problem. Zarówno Brytyjska Izba Handlowa, jak i Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju - niezależnie od siebie, acz niemal równocześnie - obniżyły niedawno prognozy wzrostu ekonomicznego Wielkiej Brytanii, mówiąc wprost o ryzyku stagnacji. OECD uznała zresztą brytyjską gospodarkę za najsłabszą wśród członków G20 (oprócz rosyjskiej). Inflacja zbliża się do 10 proc., a bank centralny od grudnia 2021 r. podnosił stopy cztery razy. Związek Zawodowy Pracowników Kolei, Transportu Morskiego i Transportu zapowiedział gigantyczne strajki na 21, 23 i 25 czerwca z powodu cięć finansowych w branży, a ostrzegawczy strajk w londyńskim metrze w miniony poniedziałek już spowodował poważne zakłócenia. William Hague, który kierował Partią Konserwatywną w latach 1997-2001, powiedział dziennikarzom, że premierostwo Johnsona nie jest już „opłacalne ani dla torysów, ani dla kraju”, i zasugerował, że BoJo powinien zbierać się do odejścia z polityki, by dać wszystkim szansę „na nowy początek”. „Kontynuacja rządów Johnsona będzie jak jazda autostradą z dwiema przebitymi oponami” - dodał.
Pierwszy sprawdzian już niebawem - 23 czerwca odbędą się przedterminowe wybory uzupełniające w dwóch zdominowanych dotąd przez Partię Konserwatywną okręgach. A opozycja będzie tymczasem starannie grillować premiera, drążąc temat jego kłamstw w sprawie „partygate”.

Ucieczka do przodu

Johnson oczywiście nie poddaje się bez walki. Ofensywę zapowiedział zresztą jeszcze przed głosowaniem nad wotum zaufania, a powtórzył to zaraz po swoim, zdaniem wielu komentatorów, pyrrusowym zwycięstwie. We wtorek zarys reform został przedstawiony gabinetowi, a w czwartek premier publicznie obiecał to, na co czeka wielu wyborców. Ułatwienia dla młodych ludzi w kupowaniu domów mogą być strzałem w dziesiątkę w obliczu coraz poważniejszej flauty na brytyjskim rynku nieruchomości. Ożywienie słabnącej gospodarki i „fiskalna siła ognia” (cokolwiek ten zwrot premiera ma znaczyć w praktyce) to z kolei odpowiedź na obawy o rosnące koszty utrzymania gospodarstw domowych.
- W ciągu najbliższych kilku tygodni rząd opracuje reformy, które pomogą ludziom obniżyć koszty w każdym obszarze wydatków gospodarstw domowych, od żywności przez energię, opiekę nad dziećmi po transport i mieszkania - powiedział Johnson podczas wizyty w hrabstwie Lancashire. - Dzięki temu (…) zwiększymy produktywność, a przede wszystkim tempo wzrostu Wielkiej Brytanii - dodał. Szczegółowy plan ma zostać podany już w przyszłym tygodniu.
Opozycja z góry uznała to za zasłonę dymną, ale nawet jeśli ma rację, to znając talenty marketingowe Johnsona, trzeba zakładać, że zasłona może się okazać całkiem skuteczna.
Szansą dla premiera może się okazać też polityka zagraniczna. Ogromną przysługę wyświadczył mu ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenski, który podczas eventu on-line zorganizowanego przez redakcję „Financial Times” z zadowoleniem skomentował wygraną BoJo w sprawie wotum zaufania i nazwał go „kluczowym sojusznikiem”. Rzeczywiście kierowany przez Johnsona rząd już w styczniu dostarczył Ukrainie broń przeciwpancerną, a od początku rosyjskiej agresji zapewnił jej większą pomoc gospodarczą i wojskową niż cała Unia Europejska. Wielka Brytania jest też bardzo aktywna i pomysłowa w nakładaniu kolejnych sankcji na moskiewski reżim i jego przedstawicieli - polityka przymykania oczu na wrogie działania kremlowskich agentów wpływu i na szarogęszenie się nad Tamizą rosyjskich oligarchów skończyła się chyba bezpowrotnie.
Już wcześniej Johnson punktował jako skuteczny sojusznik USA na Indo-Pacyfiku nie tylko poprzez aktywność w ramach grupy Quad i nowego sojuszu znanego jako AUKUS, lecz także zbliżając Wielką Brytanię do członkostwa w Partnerstwie Transpacyficznym (co powinno bardzo pozytywnie przełożyć się na eksportowe interesy kraju) oraz zacieśniając relacje strategiczne z Indiami. Teraz podbija stawkę. Uzgadnia szczególne partnerstwo z Hiszpanami. Ma im pomóc lobbować w NATO na rzecz zabezpieczenia południowej flanki Paktu przed wyzwaniami rodzącymi się w północnej Afryce. Z Ukrainą (a prawdopodobnie też z Polską, Litwą, Łotwą i Estonią) rozmawia o nowej formule integracyjnej, wykraczającej poza sprawy czysto militarne i wywiadowcze. To pierwsze działanie może w bliskiej perspektywie poprawić pozycję Brytyjczyków w Ameryce Łacińskiej - z przełożeniem na interesy handlowe i inwestycyjne. To drugie - uczynić z nich samodzielnego gracza na newralgicznym styku politycznego Zachodu i Wschodu. A obydwa - stanowić element dywersji przeciwko Unii Europejskiej dający Londynowi dźwignię w trudnych rozmowach o pobrexitowych zaległościach, takich jak regulacje dotyczące rybołówstwa czy status granicy w Irlandii.
Międzynarodowa gra Johnsona ma jednak jeszcze wyższą stawkę. Tak naprawdę jest nią stopniowe zacieśnianie relacji państw Commonwealthu, spadkobierców dawnego Imperium Brytyjskiego, i uczynienie z tej koalicji samodzielnego gracza na skalę globalną. Sojusznika Stanów Zjednoczonych, ale mającego realny status partnerski. I oczywiście pod przewodnictwem Londynu.
Czy Johnson zdoła wygrać wyścig z czasem? Przeciwko niemu działa wiele czynników, z drugiej strony jednak nie byłby to pierwszy w historii przypadek, gdy zręczny manipulator zdołał przykryć swoje słabości i błędy oraz kłopoty kraju ambitnym planem wstawania z kolan.
Autor jest wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspertem Fundacji Po.Int oraz Nowej Konfederacji