Waszyngton podjął się mozolnego zadania przekonywania sojuszników i partnerów do szybszego odcinania się od Rosji

Bliska współpraca światowych demokracji to jeden z głównych celów polityki zagranicznej prezydenta Joego Bidena. Próby grupowania państw wokół zachodnich wartości były podejmowane przez Amerykanów głównie w ramach przeciwdziałania Chinom. Wojna w Ukrainie zwiększyła poczucie zagrożenia ze strony Rosji. Dlatego Amerykanie dążą do jak największej izolacji gospodarczej i dyplomatycznej Moskwy. W tym celu wywierają presję na państwa, które w ich ocenie robią zbyt mało.
Spośród nich za najważniejsze, a często decydujące, są uznawane Chiny. Pekin honoruje wprawdzie stare kontrakty na ropę z Rosją, ale równocześnie nie zawarł żadnych nowych. - Chiny obawiają się mocy amerykańskich sankcji - przyznawał niedawno jeden z urzędników Białego Domu. Mimo ostrych słów wobec NATO ze strony chińskich polityków Pekin nie przesłał też Rosji pomocy wojskowej, o którą według niektórych źródeł prosiła Moskwa. Przed konsekwencjami takiego kroku Biden ostrzegał swojego chińskiego odpowiednika Xi Jinpinga. A sekretarz skarbu Janet Yellen zapowiadała, że jeśli Chińczycy nie odwrócą się gospodarczo od Rosji, to Amerykanie spróbują odcinać Państwo Środka od światowej gospodarki.
Za drugi kluczowy kraj są uznawane Niemcy. Początkowo relacje między Bidenem a Berlinem kwitły, a Waszyngton dał zielone światło dla dokończenia gazociągu Nord Stream 2. Po rosyjskiej inwazji Waszyngton z zadowoleniem przyjął ogłoszenie przez kanclerza Olafa Scholza zmiany kursu Berlina. To więcej pieniędzy na zbrojenia, zatrzymanie NS2 i sprzęt wojskowy dla Ukrainy. Jednocześnie w Kongresie oraz administracji frustrację budzi opieszałość Berlina i jego sprzeciw wobec embarga na rosyjskie ropę i gaz, co daje Moskwie 1 mld dol. przychodu dziennie. By zmienić tę politykę, nad Sprewę w ubiegłym tygodniu przyjechała delegacja z Kongresu.
Mniejszym, ale budzącym w Stanach Zjednoczonych podobny niepokój europejskim sojusznikiem są Węgry. Premier Viktor Orbán co prawda potępił inwazję, ale unika wypowiadania się przeciwko Władimirowi Putinowi i ogłosił, że jest skłonny płacić za rosyjski gaz w rublach. Nie ukrywając, że na polu gospodarczym oczekują od Budapesztu więcej, Amerykanie podkreślają zarazem rolę Węgier. - Węgry niezmiennie są sojusznikiem w ramach NATO. Stale współpracujemy w sprawach dwustronnych i globalnych, w tym w obronie Sojuszu i przy pomocy humanitarnej - zapewniała niedawno rzeczniczka Białego Domu Jen Psaki.
„The Economist” zauważa, że na największe problemy Amerykanie napotykają w Azji, na Bliskim Wschodzie, w Afryce i Ameryce Łacińskiej. W tych regionach zdarza się, że nawet państwa, które przez wiele lat prowadziły bliską Waszyngtonowi politykę, odrzucają prośby Bidena o dołączenie do sankcji czy mocnej krytyki Putina. Dyplomaci spoza Europy i USA często podnoszą zarzut, że Zachód, stając w obronie Ukrainy, jednocześnie bagatelizuje lub ignoruje konflikty i łamanie praw człowieka w innych miejscach świata.
I tak Indie, największa demokracja na świecie, w głosowaniach w ONZ pozostają neutralne. Mimo deklaracji Stanów Zjednoczonych o pomocy przy dywersyfikacji importu surowców energetycznych, rząd Narendry Modiego masowo ściąga ropę z Rosji, nie zamierza też rezygnować ze współpracy wojskowej z Kremlem. - Uwierzcie mi, mamy dobre wyczucie tego, co leży w naszym interesie - tłumaczył takie podejście szef MSZ Subrahmanyam Jaishankar.
Również zasobne w ropę kraje Zatoki Perskiej opierają się apelom USA i nie zwiększyły do tej pory podaży tego surowca, by obniżyć jego ceny. „The Wall Street Journal” donosił nawet, że saudyjskie władze odmówiły rozmowy z Bidenem o zakazie importu rosyjskiej ropy. Biały Dom nazwał te doniesienia niedokładnymi. Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie oczekują od USA gwarancji bezpieczeństwa, zwłaszcza wsparcia w odpieraniu ataków wspieranych przez Iran rebeliantów Huti w Jemenie. Sugerują, że taki krok może ich skłonić do odważniejszych działań wymierzonych w Rosję.
Najwięcej zrozumienia Rosja znalazła w Afryce. Prawie połowa krajów afrykańskich (25 z 54) nie dołączyła do potępienia inwazji w pierwszym głosowaniu ONZ w tej sprawie. Łącznie - jak wylicza „The Economist” - 40 krajów, które nie poparły potępienia agresji Rosji w ONZ, stanowi jedną czwartą światowego PKB i jedynie 20 proc. eksportu. ©℗