Masowa egzekucja dokonana jednego dnia przez Arabię Saudyjską wywołała obawy, że w obliczu globalnego kryzysu energetycznego prawa człowieka w królestwie zostaną zignorowane

Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson poleciał na Bliski Wschód, by nakłonić Arabię Saudyjską i Zjednoczone Emiraty Arabskie do zwiększenia produkcji ropy naftowej. Miał również przekonać tamtejszych przywódców do potępienia rosyjskiej inwazji.
Johnson wziął udział w spotkaniach m.in. z saudyjskim księciem Muhammadem ibn Salmanem. Wizyta brytyjskiego przywódcy nie obyła się bez kontrowersji. W ubiegłą sobotę w Arabii Saudyjskiej wykonano bowiem 81 wyroków śmierci. To największa masowa egzekucja we współczesnej historii tego państwa. „Głęboko wadliwy system sprawiedliwości wydaje wyroki śmierci po procesach rażąco i jawnie niesprawiedliwych, w tym w oparciu o «zeznania» wymuszone torturami lub innymi formami znęcania się” – napisała w oświadczeniu Lynn Maalouf, zastępczyni dyrektora regionalnego Amnesty International na Bliski Wschód i Afrykę Północną.
Zapytany przez dziennikarza „Sky News”, czy szuka poparcia wśród „nieprzyjaznych” państw, jak Arabia Saudyjska i Iran, by przeciwdziałać zagrożeniu ze strony Władimira Putina, Johnson podkreślił, że konieczne jest „zbudowanie jak najszerszej koalicji”. – Nie ma wątpliwości, że brytyjscy konsumenci odczuwają wzrost cen ropy i gazu – komentował.
Analitycy twierdzą jednak, że wizyta ośmieli Arabię Saudyjską do zaostrzenia przemocy w Jemenie i łamania praw człowieka wewnątrz kraju. Brytyjska organizacja Campaign Against Arms Trade (CAAT) stwierdziła, że czyniąc Rijad brytyjskim dostawcą paliw kopalnych, Johnson zdaje się nagradzać go za zeszłotygodniowe egzekucje. CAAT podkreśla, że Saudyjczycy są także jednym z największych klientów brytyjskiej branży zbrojeniowej. Od początku wojny Wielka Brytania miała sprzedać koalicji walczącej w Jemenie sprzęt o wartości 22 mln funtów. – Ta podróż sygnalizuje, że premier planuje nie tylko powielić, lecz także ugruntować kolejne relacje handlowe z morderczym reżimem, który nie szanuje prawa do życia własnych obywateli, a co dopiero obywateli innego kraju, jak Jemen – mówiła związana z organizacją Kate Fallow.
Organizacja Reprieve ostrzegła z kolei, że inwazja Rosji na Ukrainę może spowodować, że więcej światowych przywódców będzie przymykać oko na przypadki łamania praw człowieka przez Arabię Saudyjską w imię zapewnienia sobie niższych cen paliw. – Muhammad ibn Salman stawia na to, że Zachód będzie odwracał wzrok (od Arabii Saudyjskiej – red.), ponieważ woli finansować jego przesiąknięte krwią petropaństwo niż machinę wojenną Putina – powiedziała Maya Foa z Reprieve. – Nie możemy okazywać wstrętu wobec okrucieństw Putina poprzez nagradzanie okrucieństw ibn Salmana – dodała.
Problemem pozostaje także kwestia śmierci dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego. Amerykańskie agencje wywiadowcze ustaliły w zeszłym roku, że saudyjski książę był zamieszany w jego zabójstwo. Sam temu zaprzecza. W rozmowie z BBC narzeczona dziennikarza Hatice Cengiz powiedziała, że premier Wielkiej Brytanii nie powinien wchodzić w układy z księciem ibn Salmanem, jeśli nie będzie nalegał na prawdę i sprawiedliwość w sprawie zabójstwa Chaszukdżiego.
To kość niezgody w relacjach Saudyjczyków z Amerykanami. Media informowały niedawno, że ibn Salman odrzucił prośbę USA o rozmowę z prezydentem Joem Bidenem w związku z kryzysem energetycznym. Saudyjscy urzędnicy stali się w ostatnich tygodniach bardziej krytyczni wobec amerykańskiej polityki w Zatoce Perskiej. Sam Biden podkreślał bowiem, że Arabia Saudyjska musi odpowiedzieć za śmierć dziennikarza.
Brytyjska minister spraw zagranicznych Liz Truss próbowała bronić związków Wielkiej Brytanii z Arabią Saudyjską, podkreślając, że bogate w ropę naftową królestwo „nie stanowi zagrożenia dla bezpieczeństwa światowego” w takim stopniu jak Rosja. Downing Street przekonywało jednocześnie, że Wielka Brytania stanowczo sprzeciwia się karze śmierci.
Rząd Johnsona ogłosił w zeszłym tygodniu, że Wielka Brytania do końca roku stopniowo będzie wycofywać się z importu rosyjskiej ropy. Brytyjczycy są jednak znacznie mniej zależni od Moskwy w tej kwestii niż ich europejscy sojusznicy. Downing Street podkreślało, że Johnson nie reprezentował poglądów Zachodu podczas spotkań w stolicach Zatoki Perskiej.