Gdy w piątek po południu wchodziłem do warszawskiej ambasady Niemiec, protestowało przed nią 12 osób. Domagali się bardziej stanowczej reakcji rządu Republiki Federalnej na bestialski atak Rosji na Ukrainę. Już w środku, na spotkaniu z przedstawicielem rządu, w odpowiedzi na pytanie o wyrzucenie Moskwy z systemu bankowych rozliczeń SWIFT usłyszałem, że to może wywołać „reakcję łańcuchową”, bo nie wiadomo, jak zachowają się rynki finansowe, a przecież do wielkiego kryzysu w 2008 r. wystarczyła zaledwie bańka na amerykańskim rynku nieruchomości.

Padało też stwierdzenie o „wspólnocie wartości” i inne równie mgliste zapewnienia o solidarności i pomocy humanitarnej. Po spotkaniu wyszedłem zniesmaczony tym, jak nasi zachodni sąsiedzi wciąż starają się nie dostrzegać rzeczywistości. Wieczorem przed ambasadą było już kilkaset osób.
W sobotę kanclerz Olaf Scholz zapowiedział, że Niemcy jednak dostarczą broń na Ukrainę. Wieczorem była już zgoda na objęcie Rosjan sankcjami SWIFT. Ale prawdziwy „wybuch jądrowy” nastąpił podczas specjalnego posiedzenia Bundes tagu w niedzielę. Wtedy w Berlinie przeciw wojnie demonstrowały już setki tysięcy ludzi. Scholz zapowiedział radykalne zwiększenie wydatków na obronność do poziomu 2 proc. PKB. Już w tym roku niemieckie wojsko dostanie dodatkowe 100 mld euro. To mniej więcej dwa razy tyle, ile wynosi ich roczny budżet na obronność. To jest naprawę radykalny zwrot, ponieważ Niemcy od lat robiły wszystko, by w armię inwestować jak najmniej – stawiali na tzw. pomoc rozwojową, przy okazji której zarabiać mogły też niemieckie przedsiębiorstwa. Byli społeczeństwem na wskroś pacyfistycznym.
Po ubiegłotygodniowym wstrzymaniu certyfikacji gazociągu Nord Stream 2 Scholz zapowiedział również budowę terminali do przyjmowania gazu LNG i dalsze sankcje na Rosję. O ile jeszcze kilka tygodni czy nawet dni temu można się było zastanawiać, dlaczego Niemcy nie chcą zobaczyć prawdziwego znaczenia wjazdu rosyjskich czołgów na Ukrainę, to dzisiaj jasno widać, że jesteśmy po tej samej stronie, jesteśmy sojusznikami w nowej wojnie Zachodu ze Wschodem. Ta radykalna zmiana w Berlinie będzie miała dla nas kolosalne znaczenie, ponieważ właśnie na nowo kształtuje się tzw. Ostpolitik, czyli polityka niemiecka względem Rosji, ale też państw Europy Środkowo-Wschodniej czy Chin. Czasy niepewne, wojna za progiem. Uwaga rządu siłą rzeczy skierowana na ten kryzys. Ale mimo to nie warto zmarnować takiej okazji na polepszenie relacji Berlina i Warszawy.