Administracja USA oskarżana jest o przedłużanie procedur migracyjnych osób, którym pomogła uciec z Kabulu

W centrum dla uchodźców w Abu Zabi wciąż przebywają ewakuowani przez Amerykanów Afgańczycy. W sierpniu ub.r. administracja prezydenta Joego Bidena wezwała swoich sojuszników do ich tymczasowego przyjęcia. Po kilku tygodniach mieli zostać przetransportowani do USA. Tak się jednak nie stało. Podobna sytuacja ma miejsce w Albanii, Grecji, Ugandzie, Meksyku czy Chile.
W stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich przetrzymywanych jest obecnie ok. 10 tys. osób. Skarżą się oni na przedłużające się procedury relokacyjne. Problemem ma być także ograniczony kontakt z amerykańskimi urzędnikami czy słaby dostęp do edukacji dla dzieci. W ostatnich dniach na terenie ośrodka wybuchły zresztą protesty mieszkańców. Te prawdopodobnie zwiększą presję na amerykańską administrację, która od dłuższego czasu prowadzi napięte dyskusje z rządem Emiratów na temat przyszłości obozu. Zamieszkują go m.in. członkowie jednostek paramilitarnych wspieranych przez Centralną Agencję Wywiadowczą. To ludzie, którzy pomagali np. przy zabezpieczaniu lotniska w Kabulu, ale nie byli bezpośrednio zatrudnieni przez amerykańskie agencje lub ich kontrahentów.
O przyjęciu na pokłady amerykańskich samolotów wojskowych ok. 75 tys. Afgańczyków Biden zdecydował w ramach tymczasowego mechanizmu „humanitarnego zwolnienia warunkowego”. Wprowadzenie takiego rozwiązania miało pomóc w uniknięciu problemów związanych z tradycyjnymi kanałami migracji, takimi jak rozpatrywanie wniosków o specjalną wizę imigracyjną (SIV) oraz amerykański program przyjmowania uchodźców (USRAP). W obu występują bowiem poważne braki kadrowe i niedofinansowanie. W rezultacie cały proces mógłby zająć nawet kilka lat.
Okazało się, że humanitarne zwolnienie warunkowe wywołuje podobny impas. Z informacji uzyskanych od Urzędu ds. Obywatelstwa i Imigracji USA przez magazyn „Time” wynika, że większość wniosków o zwolnienie humanitarne dla przebywających w państwach trzecich Afgańczyków nie została jeszcze rozpatrzona. Od lipca 2021 r. agencja otrzymała ponad 40 tys. wniosków, a do połowy stycznia odrzuciła 560 z nich. Zaakceptowano zalewie 145.
Urzędnicy twierdzą zresztą, że Afgańczycy, którzy wciąż przebywają w ZEA i innych punktach tranzytu, będą musieli przejść teraz normalny proces imigracyjny. Wielu do Stanów może więc ostatecznie nie trafić. Ci, którzy nie spełnią kryteriów, zostaną przetransportowani do państw trzecich. Żaden kraj nie zgłosił się co prawda na ochotnika, ale USA mają nadzieję, że pomogą im w tym Unia Europejska lub Kanada.
To niejedyny ruch amerykańskiej administracji, który wywołał ostatnio gniew społeczności afgańskiej. W ubiegłym tygodniu Biden podpisał rozporządzenie wykonawcze, które umożliwia podział 7 mld dol. zamrożonych przez USA funduszy afgańskich. Potencjalnie połowa miałaby zostać przeznaczona na pomoc humanitarną dla kraju, ale druga mogłaby trafić do ofiar ataków z 11 września 2001 r. – Kradzież pieniędzy narodu afgańskiego to najgorsza rzecz, do jakiej można się posunąć pod względem moralnym – mówił rzecznik talibów przy biurze politycznym w Dosze Muhammad Na’im.
Biorąc pod uwagę całokształt działalności amerykańskiej administracji na Bliskim Wschodzie, państwa regionu coraz odważniej zacieśniają relacje z dawnymi rywalami. Wczoraj pierwszą od 2013 r. podróż do Abu Zabi zakończył turecki przywódca Recep Tayyip Erdoğan. Podczas spotkania prezydenta Turcji z księciem ZEA Muhammadem ibn Zajidem Al Nahajjanem zostało podpisane 13 umów bilateralnych dotyczących m.in. obronności, handlu czy działań na rzecz klimatu. Do ocieplenia stosunków strony miało zachęcić przede wszystkim zagrożenie ze strony Iranu. Tocząca się w Wiedniu kolejna runda rozmów w sprawie przywrócenia umowy nuklearnej ponownie utknęła w martwym punkcie. Teheran oskarżył Waszyngton o niechęć do podjęcia niezbędnych decyzji politycznych i rozszerzenia zakresu sankcji gospodarczych, które miałyby zostać zniesione, by ten mógł wrócić do przestrzegania zapisów porozumienia.