W najbliższych dniach okaże się, czy premier będzie musiał walczyć o przywództwo w Partii Konserwatywnej, a w konsekwencji o utrzymanie pozycji szefa rządu.

W największym skrócie: przyszłość Borisa Johnsona zależy od epistolografii. A konkretnie od tzw. listów o braku zaufania do przewodniczącego partii. Taki dokument może złożyć każdy poseł Partii Konserwatywnej. Jeśli uzbiera się ich wystarczająco dużo (konkretnie 54, czyli złoży je 15 proc. torysów zasiadających w parlamencie), otwiera to drogę do poselskiego głosowania nad odwołaniem lidera. Ponieważ w brytyjskim systemie premier jest jednocześnie liderem partii, oznaczałoby to de facto głosowanie nad polityczną przyszłością Johnsona.
Na razie do złożenia takich listów przyznało się dziewięciu torysów. Nie ma jednak obowiązku spowiadania się publicznie z tego gestu, liczba ta więc może być wyższa. Jak podał w weekend dziennik „The Times”, powołując się na źródła w kancelarii premiera, współpracownicy Johnsona szacują liczbę posłów, którzy rozważają złożenie dokumentu, na 35–45. To wystarczająco dużo, żeby ich szef znalazł się w „strefie zagrożenia”.
Podstawowe pytanie brzmi, czy liczne głosy niezadowolenia wewnątrz partii, wywołane głównie skandalem Partygate (chodzi o imprezy organizowane w czasie obowiązywania covidowych obostrzeń przez współpracowników premiera), przełożą się na równie liczne dzieła politycznej epistolografii. Wiadomo bowiem, że nie wszyscy torysi, którzy w ciągu ostatnich dni krytykowali publicznie premiera, zdecydowali się na napisanie listu o braku zaufania.
Sam premier wydaje się w nastroju do walki. Pod koniec tygodnia żartował, żeby aby zmusić go do wyprowadzki spod Downing Street 10, potrzebna będzie „dywizja pancerna”. Jego otoczenie zdaje się jednak nie podzielać tego optymizmu. Pod koniec tygodnia dymisję złożyło pięciu bardzo bliskich współpracowników Johnsona. Wśród nich – Munira Mirza, którą premier nazwał kiedyś „jedną z pięciu najważniejszych kobiet w swoim życiu”. – Jeśli ona odeszła, to Johnson ma naprawdę przekichane. To prawie tak, jakby odeszła od niego żona. To znaczy, że nie został mu już nikt – komentował anonimowo odejście dla „The Times” jeden z ministrów.
Trudno się dziwić sceptycyzmowi ministra. Oprócz Mirzy, która przy Downing Street była mózgiem od różnych polityk, pod koniec tygodnia papierami rzucili także szef gabinetu, szef komunikacji oraz główny doradca – kluczowe postaci w otoczeniu premiera. Johnson znalazł już paru następców, ale nie wszystkim przypadli oni do gustu. W partii, która na sztandary wciągnęła wyjście z Unii Europejskiej, musiało wywołać zdziwienie to, że nowym szefem komunikacji został Guto Harri, zwolennik członkostwa we Wspólnocie i człowiek, który kiedyś powiedział o Johnsonie, że będzie „premierem rodzącym podziały”.
Johnson przy Downing Street potrzebuje jednak sprawnych współpracowników, bo ma coraz więcej problemów. W tym tygodniu brytyjska prasa ma opublikować fragmenty powstającej książki na temat żony premiera, Carrie Johnson. Publikacja ma m.in. poruszyć wątek dużych wpływów, jakie małżonka ma w otoczeniu premiera (co nie wszystkim jest w smak). Sojusznicy Johnsona już starają się uprzedzić ten cios, wskazując, że to fragmenty inspirowane przez byłego głównego doradcę premiera Dominica Cummingsa, który po odejściu z rządu pod koniec 2020 r. stał się głośnym krytykiem dawnego szefa. Tajemnicą poliszynela jest to, że Cummings odszedł m.in. przez wzgląd na konflikt z Carrie Johnson. Były doradca zresztą podobno przez cały czas szuka haków na Johnsona, pozostając w kontakcie z urzędnikami z kancelarii premiera, dla których wcześniej był przełożonym.
Co gorsza, w Partii Konserwatywnej już mogła zacząć się walka o schedę po Johnsonie. Naturalnym kandydatem na jego następcę wydaje się Rishi Sunak, kanclerz skarbu (czyli minister finansów). Otoczenie premiera skarży się, że Sunakowi może zależeć na tym, żeby pozbyć się Johnsona, póki nie dzieje się nic złego w gospodarce, co z racji pełnionej funkcji obciążyłoby jego konto.
Prawda jednak jest taka, że sam premier daje swojemu podwładnemu okazje do dystansowania się od siebie. W ubiegłym tygodniu podczas debaty parlamentarnej Johnson oskarżył lidera opozycji Keira Starmera o to, że przez jego bezczynność prokuratura nigdy nie postawiła zarzutów Jimmy’emu Savile’owi – nieżyjącej już gwieździe telewizyjnej oskarżanej o liczne przestępstwa seksualne, także przeciwko dzieciom. Kiedy okazało się, że Starmer jako szef prokuratury nie miał z tym nic wspólnego, Johnson nieco się ze swojego komentarza wycofał, ale przyciśnięty w jednym z wywiadów Sunak stwierdził, że „sam by czegoś takiego nie powiedział” (komentarz Johnsona był również powodem, dla którego odeszła także Mirza).