Polityczna przyszłość premiera zawisła na włosku na skutek skandalu Partygate.

„Partygate” to nazwa, jaką brytyjskie media nadały sprawie imprez organizowanych w czasie obowiązywania obostrzeń covidowych przez współpracowników premiera (i nie tylko). Skandal doprowadził do największego kryzysu, w jakim znalazł się brytyjski premier od objęcia rządów, przyczyniając się do spadku w sondażach Partii Konserwatywnej i prowokując pytania o przyszłość polityczną Johnsona.
W tym tygodniu brytyjska opinia publiczna ma poznać wynik ustaleń, jakie w sprawie partygate poczyniono na drodze wewnętrznego dochodzenia, które już w grudniu zarządziła kancelaria premiera. Kluczowa wydaje się odpowiedź na pytanie, czy premier miał świadomość, że biorąc udział w kilku z opisanych przez media imprez, łamał obowiązujące wówczas restrykcje. Jeśli tak było, to mogą się pojawić głosy, aby złożył dymisję. Polityczny obyczaj nad Tamizą nakazuje bowiem politykowi, który okłamał parlament, żeby odszedł ze stanowiska. A Johnson do tej pory utrzymywał, że wszystko było w porządku.
Partygate to od kilku tygodni temat numer jeden w Wielkiej Brytanii. Zaczęło się od artykułu dziennika „Daily Mirror” , który doniósł o dwu imprezach, jakie odbyły się w kancelarii premiera w listopadzie i grudniu 2020 r. W Londynie obowiązywały wówczas obostrzenia, zgodnie z którymi w pomieszczeniach nie mogło się spotykać więcej niż sześć osób. Tabloid „Daily Mirror”, powołując się na swoje źródła, twierdził, że w każdym spotkaniu wzięło udział po kilkadziesiąt osób. „Covidowy koszmar” – stwierdził jeden z rozmówców dziennika.
Artykuł wywołał falę oburzenia, ale sam w sobie nie zwiastował nadciągającej burzy – w końcu zarzuty o swobodne podejście do covidowych obostrzeń padały już wobec członków otoczenia Johnsona wcześniej (najbardziej dostało się byłemu głównemu doradcy Dominicowi Cummingsowi), bez większego wpływu na notowania gabinetu. Tym razem stało się jednak inaczej – co kilka dni media donosiły o kolejnych spotkaniach, co spotęgowało wrażenie, że ludzie ustalający reguły walki z pandemią niekoniecznie chcieli się do nich stosować. W paru z nich miał wziąć udział sam premier, który później tłumaczył się (w przypadku jednego z nich), że był przekonany, iż to spotkanie stricte robocze.
Na efekty nie trzeba było jednak długo czekać. Partia Konserwatywna zaczęła poważnie tracić w sondażach na rzecz Partii Pracy (dzisiaj różnica oscyluje wokół 10 pkt proc.); w drugiej połowie grudnia torysi przegrali wybory uzupełniające w okręgu, który wiernie głosował na nich przez 200 lat (z krótką przerwą na początku XX w.). Na początku roku z partii odszedł jeden poseł. Wkrótce pojawiły się doniesienia, że wśród torysów rośnie wzburzenie, a niektórzy posłowie planują wystąpić przeciw Johnsonowi, wymuszając głosowanie nad votum nieufności.
Pod koniec ubiegłego tygodnia skandal wybuchł ze zdwojoną siłą. Rebelianci poskarżyli się wówczas publicznie, że współpracownicy Johnsona chcieli ich zmusić do opowiedzenia się po stronie premiera w ewentualnym głosowaniu, grożąc np. odebraniem funduszy dla ich okręgów oraz przeciekami do mediów kompromitujących materiałów. „Zapomnij nawet o jednym, pier***nym pensie. Jeśli myślisz, że przyjedzie do ciebie jeszcze kiedyś jakiś minister – to jesteś w błędzie. Już po tobie” – relacjonował przebieg „negocjacji” jeden z posłów dziennikowi „The Times”.
Johnson i jego otoczenie mieli ostatnio więcej takich wizerunkowych wpadek. Wcześniej premier zawzięcie bronił posła i sojusznika w walce o wyjście z Unii Europejskiej, któremu udowodniono nielegalne działania lobbingowe. Ostatecznie Johnson swoje poparcie wycofał, a poseł złożył mandat – ale niesmak pozostał. Podobnie jak po sprawie z remontem rządowego mieszkania, które mu przysługuje – okazało się, że część funduszy pochodziła ze środków Partii Konserwatywnej, co łamało reguły finansowania partii politycznych. Te wszystkie sprawy nałożyły się na siebie – ale partygate może okazać się kroplą, która przelała czarę goryczy. ©℗