Zielone ambicje Pekinu musiały ustąpić w obliczu kryzysu energetycznego

Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to Chiny wydobędą w tym roku prawie 4 mld ton węgla. To o ok. 100 mln ton więcej niż w ubiegłym roku i absolutny rekord w historii kraju. Cel operacji jest prosty: obniżyć ceny surowca na rynku i zaradzić w ten sposób kryzysowi energetycznemu, z którym w ostatnich tygodniach boryka się Państwo Środka.
Jego przyczyną jest popandemiczne odbicie gospodarcze, które spowodowało wzrost zapotrzebowania na prąd w Chinach mniej więcej o jedną dziesiątą. Z węgla wytwarza się tu 63 proc. energii elektrycznej, a surowca w tym roku było mniej – w efekcie jego ceny wzrosły. Elektrownie nie mogły przerzucić kosztów na odbiorców, bo ceny ich produktu są regulowane. Gdyby zwiększyły produkcję, poniosłyby straty, więc tego nie zrobiły. W efekcie chiński przemysł musiał miejscami ograniczać działalność.
Pekin zareagował serią zdecydowanych ruchów. Sektor górniczy z jednej strony otrzymał dyrektywę, żeby fedrować jak najwięcej (górnicy mają pracować także w weekendy). Z drugiej zezwolono na większe podwyżki cen prądu niż dotychczas. Narodowa Komisja Rozwoju i Reform, główne ciało planistyczne Chin, zapowiedziała w ubiegłym tygodniu, że podejmie wszystkie niezbędne środki, aby obniżyć ceny węgla – z ich kontrolą włącznie.
Jeśli to nie wystarczy, można się spodziewać kolejnych kroków, by mniejsza aktywność przemysłowa nie przełożyła się jeszcze bardziej na wzrost PKB. Przewodniczący Xi Jinping w przyszłym roku ma być wybrany na trzecią kadencję (żaden z przywódców kraju od czasów Jianga Zeminga nie rządził dłużej niż dwie). Jego otoczenie z pewnością nie chciałoby, żeby uroczystość popsuły kiepskie statystyki.
W ten sposób rzeczywistość zweryfikowała zielone ambicje Pekinu. Władze Państwa Środka zobligowały się, żeby od 2030 r. ograniczać emisję dwutlenku węgla do atmosfery. Kluczowe w tym procesie jest odejście od węgla. Proces powoli zachodzi: według „Statistical Review of World Energy”, przeglądu statystycznego publikowanego co roku przez firmę BP, jeszcze w 2009 r. 78 proc. energii elektrycznej w Chinach było wytwarzanej z węgla kamiennego.
Ubytek w większości pokryły odnawialne źródła energii i w mniejszym stopniu atom. Pekin chce, żeby w 2025 r. odpowiadały one łącznie już za jedną piątą produkcji energii elektrycznej (to prawie o jedną trzecią więcej niż obecnie) kraju. Narodowa Komisja Rozwoju i Reform (NKRiR), główne ciało planistyczne Chin, wymaga na przykład od władz prowincji, aby ograniczały swoje zapotrzebowanie na prąd. To jednak trudno pogodzić z odbiciem gospodarczym. W efekcie emisje Państwa Środka w tym roku także mogą być rekordowe.
Źródłem problemów energetycznych Chin jest jednak nie tylko ożywienie przemysłowe, lecz także problemy z podażą węgla wywołane czynnikami, których nie sposób przewidzieć. Dla przykładu lipcowe powodzie w prowincjach Shanxi i Henan spowodowały zamknięcie niektórych kopalń. W Chinach w tym roku trwały również inspekcje bezpieczeństwa w wielu zakładach, po rekordowej serii wypadków w ubiegłym roku. W Mongolii Wewnętrznej – prowincji odpowiedzialnej za największy ułamek chińskiego wydobycia węgla – władze centralne wzięły pod lupę grupę związanych z górnictwem oficjeli pod kątem zarzutów o korupcję.
Aby ograniczyć zależność od węgla, władze od paru lat niechętnym okiem patrzą na budowę nowych kopalń. Obecny kryzys kazał im jednak chwilowo zawiesić tę politykę na kołku: nie tylko zatwierdza się nowe projekty, lecz także wydłuża licencje na działalność kopalń, które miały zostać zamknięte.
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że pomimo braków prądu nie wszystkie opalane węglem elektrownie w Chinach pracują na maksymalnych obrotach. Jak donosił niedawno tygodnik „The Economist”, wiele z nich powstało dla podbijania statystyk wzrostu gospodarczego przez lokalne władze. Z tego względu, chociaż w kraju tylko w ubiegłym roku oddano do użytku zakłady o łącznej mocy 38,4 GW (to tyle co osiem elektrowni w Bełchatowie), to nie przyczyniło się to do złagodzenia obecnych problemów z dostawami energii elektrycznej.
Paradoksalnie obecny kryzys może przyspieszyć przesiadkę Chin na niskoemisyjną energetykę. Podczas niedawnej konferencji Organizacji Narodów Zjednoczonych poświęconej bioróżnorodności, której gospodarzem było Państwo Środka, prezydent Xi ogłosił budowę elektrowni słonecznej o mocy 100 GW. Jak szybko podliczyła agencja Bloomberg, to więcej niż łączna moc wszystkich instalacji wiatrowych i słonecznych w Indiach. Dla porównania projekt może wytwarzać cztery razy więcej prądu niż Tama Trzech Przełomów – największa elektrownia wodna na świecie.
Przesiadka w takiej skali na odnawialne źródła energii wymaga również dostosowania systemu przesyłowego, bo wiatr i słońce najczęściej nie dopisują tam, gdzie skupia się działalność przemysłowa. Na razie Chiny pozostają największym producentem węgla na całym świecie, odpowiadając za połowę wydobycia tego surowca (dla porównania według BP w Polsce w ubiegłym roku wydobyto 100 mln ton węgla). To sprawia, że chińska ucieczka od węgla jest sprawą globalnej wagi.