Xi Jinping dąży do pozbycia się resztek prywatnego kapitału z przestrzeni medialnej.

Rząd planuje wprowadzenie nowych przepisów. Miałyby ograniczyć możliwość przekazywania informacji przez źródła, które nie są finansowane bezpośrednio przez Partię Komunistyczną. Byłby to kolejny cios dla wolności słowa w Państwie Środka.
Zmiany zaproponował organ odpowiedzialny za centralne planowanie ‒ Narodowa Rada ds. Rozwoju i Reform. Projekt rozporządzenia jest aktualizacją obowiązujących wcześniej ograniczeń dotyczących rynku medialnego. Zakłada, że w platformy, które dostarczają obywatelom wiedzę z zakresu biznesu, edukacji czy polityki, nie będą już mogły inwestować prywatne korporacje.
Obowiązujący od 2018 r. dokument uwzględnia występowanie dwóch kategorii sektorów gospodarki: „zabronionych”, czyli tych, w których gracze rynkowi nie mogą w ogóle uczestniczyć, oraz „dozwolonych”, gdzie firmy mogą inwestować po otrzymaniu zgody organów państwowych.
Teraz prywatne przedsiębiorstwa działające w sektorze medialnym zostały w nim określone jako nielegalne. Zakaz obejmie więc wszelką działalność firm związaną z publikowaniem wiadomości, a także prowadzeniem stron w mediach społecznościowych czy transmitowaniem na żywo wydarzeń, które mogłyby wpłynąć na opinię publiczną. Nie będzie też można powielać treści informacyjnych generowanych przez zagraniczne media.
Jeśli zaktualizowana lista ograniczeń zostanie zatwierdzona w obecnej formie i będzie skrupulatnie egzekwowana, zmusi prywatnych inwestorów do sprzedaży udziałów w instytucjach medialnych przedsiębiorstwom państwowym. Może się to okazać szczególnie istotne, kiedy nad chińską gospodarką ciąży widmo kryzysu. Jeden z największych chińskich deweloperów ‒ firma Evergrande ‒ balansuje na krawędzi bankructwa, a producenci w całym kraju borykają się z niedoborami energii.
Według agencji Bloomberg zmiany dotkną m.in. chińskiego giganta handlu internetowego Alibabę. Inwestuje on w platformy społecznościowe czy gazety, jak np. wydawany w Hongkongu angielskojęzyczny dziennik „South China Morning Post”. Bloomberg informuje, że chociaż ograniczenia miałyby zastosowanie tylko do inwestycji krajowych, władze w Pekinie już wiosną tego roku żądały od Alibaby sprzedaży swoich aktywów medialnych poza Chinami kontynentalnymi.
Na nowe regulacje zareagowali także najwięksi światowi gracze z branży technologicznej. Microsoft ‒ właściciel zawodowo-biznesowego portalu LinkedIn ‒ poinformował, że pod koniec tego roku zamknie swoją platformę w Chinach. Decyzja Microsoftu o wycofaniu serwisu z Państwa Środka została podjęta po wielu miesiącach problemów związanych z wcześniej obowiązującymi przepisami dotyczącymi gromadzenia danych i cenzurą wpisów użytkowników portalu. W opublikowanym w internecie oświadczeniu firma napisała, że ma obecnie do czynienia ze „znacznie trudniejszym środowiskiem operacyjnym”.
Microsoft wprowadzi na chiński rynek inny produkt ‒ aplikację o nazwie InJobs. Będzie ona posiadać niektóre z funkcji dostępnych wcześniej na platformie LinkedIn, jak np. możliwość nawiązywania kontaktów zawodowych. Nie wprowadzi jednak kanału społecznościowego i możliwości udostępniania wpisów czy artykułów biznesowych.
Ograniczenia dotyczące mediów to kolejny ruch chińskich władz w ramach szeroko zakrojonej kampanii regulacyjnej. Wcześniej dotyczyła ona firm z branż takich jak transport, e-commerce czy nawet korepetycje pozaszkolne („Chińskie gry niczym narkotyk”, DGP z 4 sierpnia br.).
W przyszłym roku podczas kongresu partii odbędą się wybory na jej przewodniczącego. Choć do niedawna prawo przewidywało zasadę dwukadencyjności, Xi Jinping po raz trzeci chce się ubiegać o stanowisko prezydenta ChRL. Zapewniając partii pełną kontrolę nad każdą sferą życia, od rozrywki po edukację, liczy na zwiększenie swoich szans.