- Dobra ordynacja powinna gwarantować odpowiednią wielkość parlamentu. A teraz tego w Niemczech nie mamy. Dlatego pilnie potrzebujemy reformy prawa wyborczego - mówi dr Robert Vehrkamp, ekspert programu „Przyszłość Demokracji” w Fundacji Bertelsmana.

W niemieckim Bundestagu było w tej kadencji 709 posłów. Ilu będzie ich po wyborach?
Tego nie wiem. I nie da się tego dokładnie przewidzieć.
Proszę strzelać.
Ta liczba będzie w przedziale od 700 do nawet tysiąca.
Dlaczego?
To wynika z tego, że niemiecka ordynacja wyborcza jest dosyć skomplikowana. Wyborcy mają dwa głosy. Zacznijmy od tego drugiego, bo on jest ważniejszy. Drugi głos oddaje się na listy partyjne. Poszczególne ugrupowania po przekroczeniu 5-proc. progu wyborczego uzyskują proporcjonalną do wyniku liczbę mandatów. Przykładowo, jeśli jakaś partia uzyska 20 proc. drugich głosów, to musi mieć 20 proc. mandatów w Bundestagu. I ta zasada jest zawsze zachowana.
A co z pierwszymi głosami?
Pierwszym głosem Niemcy wybierają bezpośrednio swoich kandydatów w 299 jednomandatowych okręgach wyborczych (JOW). Każdy kandydat, który wygra w takim okręgu, na pewno bezpośrednio wchodzi do Bundestagu. Problem pojawia się wtedy, gdy jakaś partia uzyskuje więcej mandatów w JOW-ach niż przysługuje jej z proporcjonalnej listy partyjnej. Jeśli np. chadecka CSU wygra we wszystkich 46 okręgach w Bawarii, co jest jak najbardziej możliwe, ale z proporcji na listach przypadnie jej tylko 40 mandatów, to powstanie sześć mandatów nadwyżkowych. Ale ta liczba będzie wyrównana innym partiom. One dostaną tyle dodatkowych mandatów wyrównawczych, by ta proporcja, która powstała w wyniku oddania drugich głosów na listy partyjne, faktycznie się zgadzała. Bundestag będzie powiększany tak, by wszystkie partie miały tyle głosów, ile im się proporcjonalnie należy. Sednem problemu są właśnie mandaty nadwyżkowe. One pojawiają się coraz częściej, ponieważ w Niemczech mamy coraz więcej partii wchodzących do parlamentu.
Podsumujmy: wyborcy mają po dwa głosy, jest ordynacja mieszana i składa się z 299 JOW-ów i proporcjonalnych list partyjnych.
Dokładnie. Ale jeśli partia uzyskuje więcej mandatów bezpośrednich niż z list partyjnych, to wtedy nasz parlament się rozrasta. Im więcej mandatów nadwyżkowych, tym więcej mandatów wyrównawczych i tym większy parlament. Normalnie w Bundestagu powinno zasiadać 598 posłów, połowa z nich wybrana bezpośrednio, połowa z proporcjonalnych list partyjnych. Ten system był budowany, gdy w Niemczech mieliśmy dwie duże partie ludowe, które dominowały. Ale teraz w parlamencie jest aż siedem partii. Poszczególne ugrupowania, nawet te największe, uzyskują mniej głosów i dlatego system nie działa dobrze.
Dlaczego ordynacja jest taka złożona?
System łączy wybory proporcjonalne z wyborami konkretnych osób w danym regionie. Niemieccy wyborcy bardzo cenią JOW-y. One powodują, że polityka jest blisko obywatela. Posłowie nie są oderwanymi od życia technokratami, tylko są to ludzie z krwi i kości, z konkretnych miejsc wybierani przez lokalne organizacje partyjne. To też ogranicza władze centralne partii i stanowi siłę ordynacji. My to nazywamy „spersonalizowanymi wyborami proporcjonalnymi”. System zakłada, że połowa posłów będzie wybrana bezpośrednio, a druga połowa proporcjonalnie. I to samo w sobie jest dobre. Problemem stały się mandaty nadwyżkowe. I choć pojawiały się próby i propozycje reformy tej ordynacji, to niestety dotychczas się nie udały.
Jak można ten system zreformować?
Najprościej można to zrobić, nieco powiększając jednomandatowe okręgi wyborcze, czyli zmniejszając ich całkowitą liczbę. Ale tu pojawia się wielu interesariuszy. Lokalni politycy, którzy z tych okręgów startują i wygrywają, nie chcą tych zmian. To są głównie politycy chadeccy z CDU i CSU, i oni udaremnili próby reform. Dlatego jest takie ryzyko powiększenia się parlamentu, co przy dobrze działającej ordynacji wyborczej nie powinno mieć miejsca. Dobra ordynacja powinna gwarantować odpowiednią wielkość parlamentu. A teraz tego w Niemczech nie mamy. Dlatego pilnie potrzebujemy reformy ordynacji wyborczej. Podkreślę jednak, że tu nie chodzi o wielką zmianę, tylko o drobne korekty, które rozwiążą problem mandatów nadwyżkowych. Niestety nie udało nam się tego zrobić przed tymi wyborami. Choć takie próby były, to zabrakło porozumienia politycznego.
Czy w następnej kadencji uda się taką reformę przeprowadzić?
Politycy zrozumieli, że to jest problem, i teraz mają nadzieję, iż po niedzielnych wyborach nie będzie tak źle. Jestem przekonany, że w nadchodzącej kadencji zostanie uchwalona reforma, dzięki której nie będzie mandatów nadwyżkowych.
Nie znamy liczby mandatów w następnym Bundestagu. Od czego konkretnie będzie zależeć?
W dużej mierze od tego, jak wiele okręgów w Bawarii wygra CSU i od wyników CDU w JOW-ach w Nadrenii Północnej-Westfalii. Ale jak mówiłem, tego nie da się precyzyjnie przewidzieć. Patrząc przez ostatnie kilka tygodni na sondaże, strzelam, że w przyszłym Bundestagu będzie ok. 800 posłów, ale to nie jest pewna prognoza. Choć 800 znaczy 200 więcej niż faktycznie przewidują zasady.
Wspominał pan wcześniej o „odpowiedniej wielkości parlamentu”. Co miał pan na myśli?
20 lat temu nasz parlament powołał komisję, która miała zająć się tym, co to znaczy „sensowna wielkość parlamentu”. I ta komisja orzekła, że nie powinno ich być więcej niż 600.
Dlaczego?
Ta liczba wynika z rytmu działania Bundestagu, który pracuje w podziale na frakcje i komisje. Doświadczenie pokazuje, że te gremia pracują efektywnie, jeśli posłów nie jest więcej niż 600. Oczywiście nie chodzi o dokładną liczbę, nie ma większego znaczenia, czy będzie ich 580 czy 630. Ale wszyscy się zgadzają, że 709 to już za dużo i niektóre procesy nie działają tak dobrze jak wcześniej. Prosty przykład: posłowie mają prawo do wystąpień w parlamencie. Im więcej ich jest, tym rzadziej mogą przemawiać. Dużym problemem stają się też interpelacje poselskie, które posłowie mogą składać do poszczególnych ministerstw. Im więcej posłów, którzy nie mają za wiele do roboty, tym więcej interpelacji i przeciążenia ministerstw, które tą biurokracją muszą się zajmować. Nie ma sensu, by kraj wielkości Niemiec miał więcej niż 500–600 posłów. 800 czy 900 to już problem, który poza tym, że wpływa na gorsze działanie parlamentu, także kosztuje. Demokracja oczywiście musi kosztować, ale wtedy, kiedy ma to sens. A większa liczba posłów w Bundestagu nie polepsza jego pracy, tylko pogarsza. Dlatego mam nadzieję, że w przyszłym parlamencie uda się zmienić ordynację wyborczą.