UE przygotowuje się do kolejnej fali migracji. Ta zauważalna jest też już w Polsce. Straż graniczna informuje o rekordowej liczbie uchodźców przybywających do kraju

Migranci docierają na granicę polsko-białoruską w ramach wojny hybrydowej przeciw Zachodowi prowadzonej przez Alaksandra Łukaszenkę. Dyplomacja unijna naciska przede wszystkim na Irak, aby ukrócił po swojej stronie proceder zorganizowany przez reżim w Mińsku. Kolejnym źródłem niestabilności napędzającym falę uchodźców jest upadający Afganistan. W weekend w ręce talibów wpadło położone na północy kraju miasto Kunduz. Nie wiadomo, czy do końca jesieni utrzyma się stolica państwa Kabul. Ci, którzy mają możliwości, opuszczają Afganistan już dziś. Kilka dni temu Biuro Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców podało, że w tym roku ok. 360 tys. Afgańczyków zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów.
Podlaski Oddział Straży Granicznej (POSG) informował wczoraj, że od piątku do niedzieli na granicy z Białorusią zatrzymanych zostało aż 349 osób. Wśród nich mieli być przede wszystkim obywatele Afganistanu i Iraku. – Odnotowujemy zdecydowany wzrost takich przypadków. W ubiegłym roku zatrzymaliśmy tylko 114 migrantów, którzy grupowo przekraczali granicę Polski z Białorusią – mówi w rozmowie z DGP Katarzyna Zdanowicz z POSG. W tym roku było ich łącznie już 871. Na razie uchodźcy trafiają do ośrodków dla cudzoziemców. Jakie będą ich dalsze losy – nie wiadomo. Ośrodki odmawiają komentarza, a rzecznik prasowy Urzędu ds. Cudzoziemców nie odbiera telefonu.
Na pytanie, czy strategia się zmieni, jeśli liczba pojawiających się na granicy osób dalej będzie rosnąć, Zdanowicz odpowiada, że rozważane są wszelkie możliwości. W tym zawracanie migrantów.
Polska i Litwa poprosiły o pomoc instytucje unijne. Te już od jakiegoś czasu przygotowują się do stawienia czoła potencjalnej kolejnej fali migracji poprzez wzmocnienie Służby Granicznej.
W zasadzie nie ma już śladu po – promowanej przez Berlin – polityce otwartych granic, którą UE prowadziła w okresie pierwszej dużej fali migracyjnej w 2015 r. W ostatnich latach Frontex – unijna agencja ds. ochrony granic – została znacząco rozbudowana. Budżet instytucji na rok 2021 wynosi rekordowe 544 mln euro. Jeszcze rok temu na działalność organu przeznaczono ok. 200 mln euro mniej. Żadna inna unijna agencja nie może cieszyć się taką dynamiką wzrostu finansowania.
Frontex buduje również stały korpus funkcjonariuszy pracujących na granicach. Liczyć ma on ok. 10 tys. osób. W jego szeregi wstąpić może każdy. Na stronie agencji, która właśnie otworzyła nabór do służby, można przeczytać, że od przyszłych funkcjonariuszy nie wymaga się wcześniejszego doświadczenia w służbach mundurowych. – Frontex się zbroi. Powstaje taka nieformalna armia. A przecież wiemy z doświadczenia, że wypychanie osób z naszych granic, deportowanie czy zamykanie w ośrodkach detencyjnych się nie sprawdziło – mówi DGP Kamila Czwarnóg z zajmującej się pomocą uchodźcom Fundacji Ocalenie.
Funkcjonariusze Frontexu pracują pod kierownictwem organów tego kraju, do którego zostali oddelegowani. Z niedawnego raportu Amnesty International dotyczącego sytuacji migrantów w Grecji wynika, że przemoc oraz odpychanie (działania mające na celu zawracanie przypływających do wybrzeży Europy łodzi) stały się de facto polityką graniczną UE. Amnesty opisuje przypadki tortur i maltretowania. – Nasze badania pokazują, że gwałtowne represje stały się polityką kontroli granic w regionie Evros – stwierdzono w dokumencie.
O przyzwolenie na tego typu działania oskarżony został Frontex. Dyrektor wykonawczy agencji Fabrice Leggeri zaprzecza tym doniesieniom. Amnesty International zaznacza jednak, że ofiary, z którymi rozmawiała organizacja, przebywały na obszarach, w których stacjonuje znacząca liczba pracowników agencji. – Nie mogą zatem twierdzić, że są nieświadomi nadużyć. Frontex ma obowiązek zapobiegać naruszeniom praw człowieka – napisano w raporcie.
Przemoc, jakiej doświadczać mieli migranci, obejmowała ciosy kijami lub pałkami, kopnięcia, uderzenia pięścią i pchnięcia. Te czasem powodowały poważne obrażenia. Dochodziło również do prowadzonych w brutalny sposób przeszukań. Mężczyzn zmuszano do rozbierania się, a kobiety były przeszukiwane przez funkcjonariuszy płci męskiej. W niektórych przypadkach przeszukiwano także dzieci.
Rzeczy, które migranci mieli przy sobie, były zwykle konfiskowane i w większości przypadków nie zostały nigdy zwrócone. To powszechna praktyka na wszystkich szlakach migracyjnych. – Takiej agresji doświadcza się szczególnie na granicy Chorwacji z Bośnią i Hercegowiną. Normalne jest, że funkcjonariusze kradną telefony i pieniądze – mówi w rozmowie z DGP anonimowo założycielka kampanii „Now you see me Moria”, która dokumentuje życie mieszkańców obozu Moria na wyspie Lesbos w Grecji.
Brakuje jeszcze informacji nt. traktowania migrantów na polskich granicach. – Wiemy, że osoby, które trafiają do polskich ośrodków, doświadczyły traumy i przemocy. Trudno jednak stwierdzić, czy spotkały się z nią w Polsce, czy na wcześniejszych etapach podróży – mówi Czwarnóg z Fundacji Ocalenie.
Falę migracyjną wykorzystuje reżim Alaksandra Łukaszenki do walki z Unią