Talibowie nie znają świata innego niż ten, który poznali w medresach w Pakistanie – mówi DGP Pashtana Durrani, założycielka afgańskiej fundacji LEARN. Związana z Amnesty International i Malala Fund

Dwóm spośród największych miast Afganistanu – Heratowi i Kandaharowi – grozi upadek. Zostały oblężone przez talibów. Mieszka pani w jednym z nich. Jak wygląda codzienne życie w obecnej rzeczywistości w Kandaharze?
Jest przerażające. W walkę zaangażowane są już nie tylko siły rządowe i talibowie, lecz także rywalizujące ze sobą plemiona. Każde opowiedziało się po którejś ze stron, bo liczy na osiągnięcie korzyści po wojnie. Obowiązuje nas godzina policyjna. Ludziom nie wolno wyjść z domu nawet, jeśli potrzebują udać się do szpitala. Umierają więc w domach, np. na koronawirusa, bo nie mogą w określonych godzinach szukać pomocy medycznej. Po godzinie 18 przestają działać także sieci komórkowe. Większość miejsc pracy zawiesiła swoją działalność, dlatego ludzie masowo uciekają z miasta.
Talibowie twierdzą, że nie zabijają i nikogo nie krzywdzą na swojej drodze do władzy.
Tak jest tylko, jeśli jesteś po ich stronie i posłusznie stosujesz się do ich zasad. Na każdego potrafią jednak znaleźć choćby najdrobniejszego haka. W tym masowym okrucieństwie straciłam już dwóch kuzynów. Talibowie nie mieli żadnego powodu, by ich mordować. Byli wyznawcami islamu, modlili się pięć razy dziennie. To nie miało jednak znaczenia, bo ich ojciec należał do armii. Więzy krwi łączyły ich więc z człowiekiem, który walczył po przeciwnej stronie. A tego talibowie nie darują nikomu.
Wiele mówią o reformach wewnętrznych. Nawet w kwestii praw kobiet. Talibowie mieliby się zgodzić na ich edukację czy podejmowanie pracy. Czy to są realne plany?
Oczywiście, że talibscy przywódcy będą teraz opowiadać o prawach kobiet czy prawach człowieka w ogóle. Tylko że to przede wszystkim żołnierze, a ci nie znają świata innego niż ten, który poznali w pakistańskich medresach (teologiczne szkoły muzułmańskie, które służyły niegdyś m.in. za ośrodki szkoleniowe dla bojowników Al-Kaidy – red.). Mają przez to bardzo zawężony światopogląd. Wszystkich ludzi uważają za infidel, czyli niewiernych. Każda kobieta, która pokazuje swoją twarz, jest infidel, dlatego musi zostać zamordowana. Takich przypadków w ostatnim czasie było mnóstwo. W pierwszej połowie 2021 r. zabito więcej kobiet niż w tym samym okresie w latach 2009–2020. Liderzy talibów mogą więc sobie mówić o przyzwoleniu na edukację dziewczyn czy podejmowanie pracy przez kobiety, bo nic z tego nie wyniknie. Nie mają wpływu na to, jak ostatecznie postąpią żołnierze. A ci po prostu wolą zabijać. Kobiety to wiedzą. Boją się ryzykować i chodzić do pracy czy szkoły lub odsłaniać twarz. Zresztą, gdyby talibowie byli obecnie tak liberalni, wyzwoleni i prokobiecy, to czy tyle z nas uciekałoby z Afganistanu? Zmuszają nas do niewolnictwa seksualnego. Żądają ślubów z dziewczynami. Palą szkoły i biblioteki, a z głośników zamontowanych w meczetach ogłaszają, że musimy nosić burki i przebywać na zewnątrz wyłącznie w towarzystwie męskiego opiekuna. Nic dziwnego, że tyle osób opuszcza kraj.
Ty twarzy nie zasłaniasz. Spotykasz się z konsekwencjami?
I dlatego od dawna jestem na celowniku talibów. Moi przyjaciele, rodzina i wszyscy inni ze mną związani również. Ale nie w każdej dziedzinie mogę sobie pozwolić na przekór. Nie wolno mi już edukować kobiet, a ostatnio miałam organizować dla nich szkolenie z zakresu bezpieczeństwa w sieci. Jestem bardzo ograniczona ekonomicznie i mobilnie przez tę sytuację. Kiedyś w weekendy odwiedzałam rodzinę, żeby pomagać przy uprawie limonek i trochę na tym dorabiać. Teraz nie mogę wyjeżdżać z miasta.
A inne kobiety się buntują?
Większość kobiet się nie broni. Zresztą jak mają się bronić, jeśli nigdy nie były w szkole, nie widziały w życiu nic poza swoim domem, a ich mężowie zostali zamordowani przez talibów? Nie mają zupełnie nic. Inaczej sytuacja wygląda w centralnych prowincjach, jak np. Ghor. Tam przez lata żyło się zdecydowanie lepiej niż w Kandaharze, który jest matecznikiem talibów. Kobiety w innych regionach zdecydowały się wyjść na ulice i protestować, bo pierwszy raz od 20 lat spotkały się z realnym zagrożeniem z ich strony. W Kandaharze byliśmy w tym czasie regularnie atakowani. Rozmawiałam o tym ostatnio z urzędnikami NATO. Pytali mnie, czy ludzie w naszym mieście planują stawiać opór. Nie, nie planujemy. Nie mamy już siły grzebać członków naszych rodzin. Jesteśmy bezradni.
Jak Afgańczycy postrzegają rolę USA?
Nie można mówić, że to zmarnowane lata. Nie wszystko jest tak czarno-białe, jak by się to mogło wydawać. Amerykanie pomogli nam choćby w budowie szkół, utworzeniu instytucji politycznych czy organizacji wyborów. Oczywiście, feminizm był tylko wymówką, która miała usprawiedliwić wojnę. Ale to nie na Amerykanach powinniśmy się skupiać. To nasze władze niedostatecznie walczyły o prawa kobiet. Nasz rząd był skorumpowany, nie zapewnił nam prawdziwego przywództwa, nie zbudował właściwego systemu obrony ani nie wzmocnił instytucji politycznych. Przez lata rządów wprowadzili zaledwie sześć czy siedem ustaw, z czego około trzy były nastawione na ich własne korzyści. I to oni są powodem, dla którego wszystko teraz tracimy na rzecz talibów. Nie dzieje się tak z winy Zachodu. Ich wojska musiały w końcu wyjechać. To nie ich państwo, lecz nasze. My powinniśmy brać na siebie odpowiedzialność za wszystko, co się w Afganistanie dzieje. Tylko że nasi przywódcy są zbyt zajęci prowadzeniem karteli narkotykowych i mordowaniem siebie nawzajem, żeby o tym pomyśleć. ©℗
Rozmawiała Karolina Wójcicka