Inwestycje mają jeszcze bardziej rozkręcić gospodarkę po pandemii. Przyjęcie regulacji nie będzie jednak proste, a demokraci będą musieli szukać poparcia republikanów.

Partia Joego Bidena wyznaczyła sobie na wakacje dwa cele. Obydwa dotyczą infrastruktury: pierwszy odnosi się do „twardej”, czyli dróg, mostów, kolei, linii energetycznych itd. Drugi – do „miękkiej”, czyli środków m.in. na edukację i opiekę nad najstarszymi. Pierwszy pakiet regulacji miałby trafić pod głosowanie już w przyszłym tygodniu.
Dwie drogi
Prezydent chce uniknąć wrażenia, że ogłasza wielkie pomysły, z których potem nic nie wychodzi. Białemu Domowi z impetem udało się na początku kadencji przeforsować gigantyczny pakiet antycovidowy (trzeci podczas pandemii; poprzednie dwa zostały uchwalone jeszcze za Donalda Trumpa). Biden chciał potem pójść za ciosem i ogłosił rozpoczęcie prac nad kolejnymi, jeszcze bardziej ambitnymi projektami. Te utknęły jednak w niekończących się negocjacjach. Nie na darmo mówi się czasem, że Waszyngton to miejsce, gdzie umierają marzenia.
Nie byłoby problemu, gdyby demokraci cieszyli się solidnymi większościami w obu izbach Kongresu. Tak jednak nie jest; problemem jest zwłaszcza Senat, gdzie „niebiescy” mają dokładnie połowę, czyli 50 mandatów. To oznacza, że każdy ich pomysł może być zablokowany za pomocą filibustera – szczególnej formy obstrukcji parlamentarnej, gdzie debata nad daną ustawą jest przedłużana w nieskończoność, w praktyce uniemożliwiając przeprowadzenie głosowania.
W praktyce więc demokraci mają tylko dwie drogi na wcielanie swoich planów legislacyjnych w życie. Pierwsza to dogadać się z republikanami. W ten sposób „niebiescy” mogliby liczyć na dodatkowe 10 głosów, dzięki którym można nie dopuścić do filibustera. Druga to zastosować proceduralny wybieg, który pozwala go obejść, i przyjąć ustawę w Senacie za pomocą zwykłej większości głosów. Jest jednak jeden haczyk: nie można w ten sposób przyjąć dowolnej ustawy. Musi to być prawo, które ma wpływ na finanse państwa.
Twardy i miękki
Na razie plan jest taki, żeby wykorzystać obydwie ścieżki. Pakiet dotyczący „twardej” infrastruktury miałby zostać przyjęty we współpracy z republikanami. Pakiet „miękki” demokraci chcą przyjąć sami, ponieważ szanse na znalezienie poparcia dla niego w Partii Republikańskiej są praktycznie równe zeru.
Co ciekawe, pomimo tygodni spędzonych na negocjacjach obydwa pakiety nie zostały jeszcze przekute w konkretne akty prawne, więc na razie stanowią zbiory propozycji. Wiadomo jedynie, co po rozmowach z republikanami ostało się w pakiecie twardym. Obejmuje on m.in. 109 mld dol. na drogi i mosty, a także kilkanaście kolejnych na porty i kanały śródlądowe.
Do tego dochodzą 73 mld dol. na dostosowanie sieci elektroenergetycznej do odnawialnych źródeł energii. Chodzi o to, żeby połączyć miejsca, gdzie zapotrzebowanie na prąd jest największe (czyli miasta na Wschodnim Wybrzeżu), z tymi, gdzie najsilniej wieje wiatr lub najmocniej świeci słońce (w tym drugim wypadku południowo-zachodnia część kraju). To amerykańska wersja tego, co od lat robią u siebie Niemcy, łącząc północ kraju – gdzie wieje – z południem, gdzie jest sporo przemysłu.
Przez wzgląd na opór republikanów w twardym pakiecie nie ostało się za to zbyt wiele pomysłów na zieloną transformację gospodarki. Na chwilę obecną niezagrożony wydaje się jedynie los 7,5 mld dol. na budowę pół miliona ładowarek do samochodów elektrycznych oraz środki na elektryfikację flot autobusów szkolnych. Demokraci poszli tu na kompromis, bo doszli do wniosku, że większość z nich mogą umieścić w miękkim pakiecie (w tym ulgi podatkowe dla zielonych inwestycji, przede wszystkim w odnawialne źródła energii).
Zapłacone będzie?
Jeszcze mniej konkretów jest znanych w odniesieniu do miękkiego pakietu. Wiadomo, że Biały Dom chciałby darmowej edukacji w publicznych koledżach, miejsc w przedszkolach dla wszystkich dzieci oraz wprowadzenia powszechnych urlopów macierzyńskich i płatnych zwolnień lekarskich. Które z tych pomysłów znajdą się w pakiecie – nie wiadomo. Część może bowiem wypaść, tak jak stało się z pomysłem podniesienia minimalnej federalnej stawki godzinowej do 15 dol., który ostatecznie nie trafił do marcowego pakietu antycovidowego.
Co może pójść nie tak? Jeśli idzie o pakiet twardy, to w ostatniej chwili mogą wycofać dla niego swoje poparcie republikanie. Punktem zapalnym są finanse, a mianowicie gdzie Biały Dom chce znaleźć dolary na realizację inwestycji w infrastrukturę. Republikanie wykluczają bowiem emisję nowych papierów dłużnych; niechętnie patrzą również na podatkowe pomysły demokratów, w tym plan podniesienia podatków dla najbogatszych i przedsiębiorstw.
Z tego względu nikłe są szanse, że republikanie poprą miękki pakiet, który prawdopodobnie będzie znacznie droższy niż twardy. Przyszłość tego stoi zresztą pod znakiem zapytania przez wzgląd na podziały wewnątrz partii. Wśród demokratów nie ma bowiem zgody co do tego, ile powinien kosztować. Senator Bernie Sanders chciałby pakietu o wartości 6 bln dol.; umiarkowany Joe Manchin wolałby czegoś bliżej 2 bln, a i to tylko w sytuacji, kiedy znajdą się pieniądze na pokrycie przewidzianych w nim wydatków.
Po godzinach
Tak czy siak, obydwa pakiety stanowią dla demokratów i Białego Domu absolutny priorytet. Lider demokratów w Senacie Charles Schumer już zapowiedział swoim kolegom, że w najbliższych tygodniach czeka ich sporo pracy po nocach, aby przekształcić pomysły w legislacyjny język. Joe Biden w środę zaś spotka się z samorządowcami, aby porozmawiać o tym, jak najlepiej mogą spożytkować pieniądze z twardego pakietu.
Dodatkowym czynnikiem mobilizującym demokratów z pewnością jest fakt, że pakiety to ich najlepsza szansa na wykazanie się dorobkiem legislacyjnym; wszystkie inne projekty mają bowiem nikłe szanse na powodzenie. Przykładem chociażby reforma prawa wyborczego uchwalona przy dźwięku fanfar przez Izbę Reprezentantów w marcu. Ustawa nie ma szans na znalezienie poparcia wśród 10 senatorów Partii Republikańskiej, w izbie wyższej zostałaby więc zablokowana przez filibuster. A ponieważ nie dotyczy wydatków państwowych, nie można jej również przepchnąć za pomocą proceduralnych wybiegów.
Podobny los spotkał inne pomysły. W Senacie przepadła np. ustawa, która miała pomóc w walce z różnicami w wynagrodzeniach między kobietami a mężczyznami. Donikąd na razie zaprowadziły polityków rozmowy nad reformą systemu imigracyjnego. Załamały się negocjacje nad zmianami w dostępie do broni palnej. Największy postęp jak na razie udało się osiągnąć przy ustawie dotyczącej policji, ale tutaj także kompromis w każdej chwili może się załamać.
To wszystko sprawia, że prezydentura Bidena nie jest na razie, wbrew zapowiedziom, początkiem epoki ponadpartyjności. Różnice między dwoma głównymi ugrupowaniami na amerykańskiej scenie politycznej są bowiem zbyt głębokie. Co nie znaczy, że niemożliwe jest przerzucanie mostów ponad podziałami – czego przykładem czerwcowa ustawa przeznaczająca 250 mld dol. na najnowocześniejsze technologie i produkcję układów półprzewodnikowych przyjęta głosami polityków obu partii.