Liwne jest wszechstronnie wyształcony. Ma licencjat z fizyki, tytuł magistra ze stosunków międzynarodowych i doktorat z historii. To zawodowy dyplomata, który nigdy nie pracował poza MSZ. Był attaché prasowym ambasady w Rosji, kierował sekcją środkowoazjatycko-kaukaską, departamentem Euroazji, Związkiem Pracowników Dyplomatycznych Izraela i Izraelskim Stowarzyszeniem Dyplomatycznym. Jego ostatnią funkcją było stanowisko chargé affaires ad interim w Moskwie, czyli p.o. szefa placówki.
To właśnie w tej funkcji Liwne – zwykle wypowiadający się w sposób stonowany, jak na dyplomatę przystało – dał się poznać jako osoba przychylnie patrząca na narrację historyczną Kremla. – Tak w osobistym, jak i w państwowym kontekście mogę powiedzieć, że dzielimy z Rosją głębokie wspólne zrozumienie wydarzeń II wojny światowej. Uważamy, że tę pamięć należy chronić i nie dawać nikomu możliwości podejmowania prób zmiany historii – mówił w rozmowie z Interfaksem. – Dobrze pamiętamy o wyczynie Armii Czerwonej, byliśmy bardzo zadowoleni, kiedy prezydent Władimir Putin przyjechał w styczniu 2020 r. do Izraela i odsłonił pomnik blokady Leningradu – dodawał. Problem polega jednak na tym, że Kreml przez przepisywanie historii rozumie też wypominanie ZSRR współpracy z III Rzeszą przed czerwcem 1941 r. czy zbrodni popełnianych na podbijanych narodach. Wizytę Putina w Izraelu poprzedziła zaś wielotygodniowa kampania propagandowa w rosyjskich mediach, podczas której oskarżano Polskę o współudział w rozpętaniu II wojny światowej.
Liwne sam wywodzi się z rodziny rosyjskich Żydów. Urodził się w Moskwie w 1967 r. Jego ojciec walczył z Niemcami w szeregach Armii Czerwonej. – To bardzo poruszające i emocjonalne przeżycie być na trybunie na pl. Czerwonym i patrzeć, jak czołg T-34 i działo Su-100 przejeżdżają po bruku – akurat te pojazdy, w których walczył mój ojciec – opowiadał o swoich wrażeniach z obchodów Dnia Zwycięstwa. Jego rodzina wyemigrowała do Izraela, gdy władze radzieckie w latach 70. umożliwiły Żydom aliję. Ja’akow miał wtedy siedem lat. Przyszły ambasador jest trzecim z kolei szefem izraelskiej placówki w Polsce urodzonym w ZSRR. Jej poprzedni szef Aleksander Ben Cewi, który wyjechał już do Moskwy, pochodzi z Czerniowiec, zaś Anna Azari, która kierowała pracami dyplomatów podczas sporu o kształt ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, z Wilna. To zmiana tendencji, bo w latach 1990–2014 wszyscy kolejni ambasadorowie, z wyjątkiem jednego, byli potomkami polskich Żydów.
Tymczasem na dziś do polskiego MSZ została wezwana Tal Ben-Ari Ja’alon, chargée d’affaires ad interim ambasady Izraela. Wiceminister Paweł Jabłoński mówił wczoraj w TVP Info, że resort dyplomacji chce z nią porozmawiać o czwartkowej nowelizacji blokującej reprywatyzację. – Będziemy jej w sposób zdecydowany i rzeczowy tłumaczyć, na czym to polega – mówił Jabłoński. Wcześniej szef MSZ Ja’ir Lapid napisał na Twitterze, że nowe przepisy „poważnie zagrożą stosunkom polsko-izraelskim”. O sprawie na pierwszych stronach piszą też wczorajsze wydania czołowych izraelskich dzienników, jak „Ha-Arec” i „The Jerusalem Post”.