Perspektywa kolejnego sporu polsko-izraelskiego zbiegła się w czasie z nominacją dla nowego ambasadora Izraela w Polsce. Rząd Naftalego Bennetta zatwierdził nominację Ja’akowa Liwnego 20 czerwca, ale pierwsze przymiarki do jego powołania miały miejsce już latem 2020 r. Liwne, dotychczas zajmujący się przede wszystkim Rosją, zastąpi Aleksandra Ben Cewiego, który po niespełna roku urzędowania w Warszawie został wysłany na placówkę do Moskwy.

Liwne jest wszechstronnie wyształcony. Ma licencjat z fizyki, tytuł magistra ze stosunków międzynarodowych i doktorat z historii. To zawodowy dyplomata, który nigdy nie pracował poza MSZ. Był attaché prasowym ambasady w Rosji, kierował sekcją środkowoazjatycko-kaukaską, departamentem Euroazji, Związkiem Pracowników Dyplomatycznych Izraela i Izraelskim Stowarzyszeniem Dyplomatycznym. Jego ostatnią funkcją było stanowisko chargé affaires ad interim w Moskwie, czyli p.o. szefa placówki.
To właśnie w tej funkcji Liwne – zwykle wypowiadający się w sposób stonowany, jak na dyplomatę przystało – dał się poznać jako osoba przychylnie patrząca na narrację historyczną Kremla. – Tak w osobistym, jak i w państwowym kontekście mogę powiedzieć, że dzielimy z Rosją głębokie wspólne zrozumienie wydarzeń II wojny światowej. Uważamy, że tę pamięć należy chronić i nie dawać nikomu możliwości podejmowania prób zmiany historii – mówił w rozmowie z Interfaksem. – Dobrze pamiętamy o wyczynie Armii Czerwonej, byliśmy bardzo zadowoleni, kiedy prezydent Władimir Putin przyjechał w styczniu 2020 r. do Izraela i odsłonił pomnik blokady Leningradu – dodawał. Problem polega jednak na tym, że Kreml przez przepisywanie historii rozumie też wypominanie ZSRR współpracy z III Rzeszą przed czerwcem 1941 r. czy zbrodni popełnianych na podbijanych narodach. Wizytę Putina w Izraelu poprzedziła zaś wielotygodniowa kampania propagandowa w rosyjskich mediach, podczas której oskarżano Polskę o współudział w rozpętaniu II wojny światowej.
Liwne sam wywodzi się z rodziny rosyjskich Żydów. Urodził się w Moskwie w 1967 r. Jego ojciec walczył z Niemcami w szeregach Armii Czerwonej. – To bardzo poruszające i emocjonalne przeżycie być na trybunie na pl. Czerwonym i patrzeć, jak czołg T-34 i działo Su-100 przejeżdżają po bruku – akurat te pojazdy, w których walczył mój ojciec – opowiadał o swoich wrażeniach z obchodów Dnia Zwycięstwa. Jego rodzina wyemigrowała do Izraela, gdy władze radzieckie w latach 70. umożliwiły Żydom aliję. Ja’akow miał wtedy siedem lat. Przyszły ambasador jest trzecim z kolei szefem izraelskiej placówki w Polsce urodzonym w ZSRR. Jej poprzedni szef Aleksander Ben Cewi, który wyjechał już do Moskwy, pochodzi z Czerniowiec, zaś Anna Azari, która kierowała pracami dyplomatów podczas sporu o kształt ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, z Wilna. To zmiana tendencji, bo w latach 1990–2014 wszyscy kolejni ambasadorowie, z wyjątkiem jednego, byli potomkami polskich Żydów.
Tymczasem na dziś do polskiego MSZ została wezwana Tal Ben-Ari Ja’alon, chargée d’affaires ad interim ambasady Izraela. Wiceminister Paweł Jabłoński mówił wczoraj w TVP Info, że resort dyplomacji chce z nią porozmawiać o czwartkowej nowelizacji blokującej reprywatyzację. – Będziemy jej w sposób zdecydowany i rzeczowy tłumaczyć, na czym to polega – mówił Jabłoński. Wcześniej szef MSZ Ja’ir Lapid napisał na Twitterze, że nowe przepisy „poważnie zagrożą stosunkom polsko-izraelskim”. O sprawie na pierwszych stronach piszą też wczorajsze wydania czołowych izraelskich dzienników, jak „Ha-Arec” i „The Jerusalem Post”.