Trudno o bardziej mylący stereotyp niż ten, że relacje polsko-czeskie są tradycyjnie przyjazne. Ich stałym elementem jest szukanie okazji, by zaleźć drugiej stronie za skórę

Nie da się ukryć, że tym razem to Czesi są górą. Podczas konfliktu o wydobycie węgla w kopalni Turów oraz związanych z tym szkód dla środowiska zapędzili nas w kozi róg. Przypieczętowaniem tego jest przesłanie wniosku do Trybunału Sprawiedliwości UE z żądaniem nałożenia na Warszawę kary w wysokości 5 mln euro dziennie za niewykonanie obowiązku natychmiastowego zaprzestania wydobycia.
Jeśli TSUE przychyli się do wniosku, wówczas pozycja negocjacyjna czeskiego rządu zostanie wzmocniona i będzie mógł on docisnąć Warszawę, egzekwując dodatkowe korzyści w zamian za wycofanie skargi. Raniąc tak polską dumę oraz drenując nasze portfele.
Jednak dzieje relacji polsko-czeskich dowodzą, że rewanż jest kwestią czasu. Przy czym w ogólnym rachunku żadnej ze stron kontynuowanie tej tradycji nie wychodziło nigdy na dobre.
Niepodległość i kłopoty
„Nie pragniemy nad nikim panować i popierać będziemy z całych sił dążenia każdego narodu walczącego o własną państwowość, w szczególności z bratnim narodem czeskim pragniemy żyć w zgodzie i dobrym porozumieniu” – brzmi rezolucja, jaką 12 października 1918 r. przyjęli przedstawiciele organizacji polskich, którzy zebrali się w Domu Narodowym w Cieszynie. Politycy ci, widząc rozpad Austro-Węgier, szykowali się do przejęcia władzy w tym mieście. Zgodnie z oświadczeniem pragnęli uczynić to pokojowo, bez rozpętywania konfliktu z Czechami. Jednak ci Śląsk Cieszyński uważali za swój – były to ziemie tym bardziej pożądane, że obok Górnego Śląska stanowiły najbogatszą i najlepiej uprzemysłowioną część Europy Środkowej.
Początkowo nic nie zapowiadało wojny. W monografii „Śląsk Cieszyński w latach 1918–1945” Krzysztof Nowak opisuje, jak 29 października 1918 r. doszło do „pierwszej poważnej próby sił”. „W godzinach przedpołudniowych w starostwie frysztackim czeski delegat, adwokat dr Jiří Liška, zażądał od zastępcy nieobecnego starosty Jana Barona, dr Josefa Drlíka, uznania władzy Rady Narodowej w Pradze nad powiatem frysztackim, a na kilku kopalniach próbowano zawiesić czeskie flagi narodowe” – pisze. W odpowiedzi utworzona w Cieszynie przez Polaków Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego (RNKC) proklamowała następnego dnia przynależność całego regionu do Polski. „Przy aprobacie wiecujących pod ratuszem we Frysztacie polskich robotników powstrzymano też Drlíka przed podporządkowaniem się Pradze, a porucznik Jan Boziewicz z frysztackiego garnizonu udaremnił wykonanie rozkazu z Pragi dotyczącego przejęcia miejscowych koszar przez oficerów czeskich, sam obejmując nad nim w porozumieniu z RNKC tymczasowe dowództwo” – relacjonuje Nowak.
Zdecydowane działania sprawiły, że niemal cały Śląsk Cieszyński znalazł się w polskich rękach. Utworzona pod egidą czeskiego rządu Krajowa Rada Narodowa dla Śląska, zdając sobie sprawę z własnej słabości, zaproponowała Warszawie kompromisowy podział prowincji. Już 5 listopada 1918 r. podpisano umowę o tymczasowym rozgraniczeniu. Po stronie polskiej zostały powiaty: cieszyński, bielski oraz całe Zagłębie Karwińskie. Granica między Polską a Czechosłowacją przecięła powiat frysztacki.
Jednak w Pradze nie zamierzano dotrzymywać porozumienia. „Prezydent Masaryk i premier Karel Kramář, niezadowoleni z oddania Polakom części historycznych ziem czeskich i ważnego odcinka strategicznej linii kolejowej, optowali za radykalnym rozwiązaniem problemu i nierozdzielaniem regionu, z kolei minister Beneš liczył na załatwienie sprawy na forum międzynarodowym, bez walki zbrojnej” – relacjonuje Nowak. Ostatecznie wybrano wojnę.
Czesi w natarciu
„Polakom nie zaszkodziłoby uderzenie w twarz, przeciwnie, nawet pomogłoby w wytępieniu niebezpiecznych szowinistów” – pisał pod koniec grudnia 1918 r. prezydent Czechosłowacji Tomáš Masaryk do ministra spraw zagranicznych Edvarda Beneša.
Okazja do uderzenia nadarzyła się z początkiem nowego roku. Dzięki zręcznej dyplomacji Beneša rządy Francji i Wielkiej Brytanii uznały czeskie roszczenia do Śląska Cieszyńskiego. Tymczasem polska armia znajdowała się wtedy daleko na wschodzie – trwały walki z Ukraińcami o Galicję, a do polskich ziem zbliżała się Armia Czerwona. W okolicach Cieszyna pozostało zaledwie 1,5 tys. żołnierzy, którymi dowodził płk Franciszek Latinik. Tuż przed południem 23 stycznia 1919 r. przyjął na Zamku w Cieszynie delegację, na czele z ppłk. Josefem Šnejdárkiem. Dał on polskim wojskom dwie godziny na opuszczenie Śląska Cieszyńskiego. Płk Latinik odmówił, choć jego sytuacja nie przedstawiała się wesoło.
Czesi skoncentrowali ponad 16 tys. żołnierzy, którzy tuż po godz. 13 ruszyli do ofensywy jednocześnie na trzech kierunkach, rozpraszając skromne polskie siły. Jedyne, co pozostawało Latinikowi, to stopniowy odwrót. Sytuację pogorszył samobójczy kontratak nakazany niedzielą 26 stycznia bez wiedzy Latinika przez Cezarego Hallera (młodszego brata gen. Józefa Hallera). Zakończył się on masakrą dwustuosobowego batalionu. Młody Haller zginął skoszony serią z karabinu maszynowego.
Po poniesieniu tak ciężkich strat Latinik zarządził odwrót na linię Wisły. Tam pod Skoczowem rozegrała się największa polsko-czeska bitwa od czasów, gdy w 1345 r. król Czech Jan Luksemburski usiłował zdobyć Kraków. Pod komendą płk. Latinika znalazły się przybyłe z Małopolski posiłki i jego siły liczyły już prawie 5 tys. żołnierzy. I choć Czesi posiadali trzykrotną przewagę, to nie udało im się przełamać naszych pozycji. „Żądza triumfalnego zwycięstwa popchnęła ich do generalnego natarcia w dniu 30 stycznia, którego wynik był negatywny i pożałowania godny, bo okupiony ciężkimi stratami. Nie dorównali świetnie uzbrojeni i wyekwipowani Czesi licho odzianym i nawet w amunicję słabo wyposażonym Polakom” – twierdził ppłk Franciszek Latinik w spisanych przez siebie wspomnieniach.
Jednak o ostatecznym wyniku batalii zadecydowali Francuzi. W Paryżu premier Georges Clemenceau zażądał od Beneša natychmiastowego zakończenia wojny. Depesza nakazująca ogłoszenie zawieszenia broni dotarła do ppłk. Šnejdáreka już 29 stycznia, lecz ignorował on ją przez ponad dobę, pewien, iż odniesie pod Skoczowem historyczne zwycięstwo. Choć się przeliczył i tak niemal cały Śląsk Cieszyński znalazł się w czeskich rękach. To ułatwiło Pradze negocjowanie nowego podziału prowincji.
Dodatkowo Polska, tocząca wojnę z bolszewicką Rosją, nie mogła sobie pozwolić na użycie argumentu siły wobec południowego sąsiada. Warszawa optowała więc za plebiscytem, bo z racji liczebności Polaków jego wynik najpewniej przywróciłby granicę ustaloną 5 listopada. Zdając sobie z tego sprawę, Beneš tak długo przekonywał zachodnie rządy, aż 10 lipca 1920 r. premierzy Francji i Wielkiej Brytanii przyparli w Spa do muru premiera Władysława Grabskiego. Jednym z warunków udzielenia Polsce pomocy w wojnie z Rosją była zgoda, żeby granicę na Śląsku Cieszyńskim wytyczyła Rada Ambasadorów wielkich mocarstw.
Ta, chcąc wzmocnić Czechosłowację, zdecydowała trzy tygodnie później, iż Polska otrzyma jedynie powiat bielski oraz ziemie do rzeki Olzy. Jako że Armia Czerwona dotarła właśnie na przedpola Warszawy, rząd Wincentego Witosa 10 sierpnia 1920 r. zaakceptował niekorzystną decyzję. Acz odmówiono zrzeczenia się przyszłych roszczeń do ziem na drugim brzegu Olzy, gdzie pozostało ok. 100 tys. Polaków. Wówczas tereny te zaczęto nazywać Zaolziem.
Polskie zagrożenie
Pokonanie Polski było dla Czechów wielkim sukcesem, lecz także powodem do zmartwień. Wszystko przez obawy, że II RP, gdy nabierze sił, upomni się o sporne ziemie. Dlatego też z wielkim niepokojem obserwowano zachowanie polskiej mniejszości na Śląsku Cieszyńskim, podejrzewając ją o przygotowanie powstania.
Faktycznie miejscowi Polacy szybko zaczęli konspirować, natomiast Czesi robili wszystko, co w ich mocy, żeby ich do tego zniechęcić. „Już w sierpniu 1920 r. do MSW w Pradze wpłynął projekt prezydenta krajowego w Opawie Josefa Šramka, w którym wskazywał on na konieczność przyspieszenia działań asymilacyjnych i «przeorientowania» Zaolzia na czeskość poprzez m.in. usunięcie żywiołów propolskich, wprowadzenie zarządów komisarycznych w gminach, języka czeskiego do szkół polskich” – opisuje Krzysztof Nowak.
Broniący się przed asymilacją Zaolziacy skupili się w Polskim Związku Ludowym. Ale nie zdobyli dość wpływów w Czechosłowacji, by zapobiec przyjęciu w grudniu 1928 r. ustawy powołującej nową jednostkę administracyjną: Kraj Morawsko-Śląski. Dzięki niej wszystkie urzędy przeniesiono z Cieszyna do Brna, a nowe okręgi wyborcze wytyczono tak, by przewagę posiadali Czesi.
Polska mniejszość protestowała, lecz naprawdę zagrożona poczuła się dwa lata później, gdy nadszedł wielki kryzys. Właściciele zakładów zaczęli zwalniać robotników, a władze Kraju Morawsko-Śląskiego pilnowały, żeby w pierwszej kolejności byli to Polacy i Niemcy. To sprawiło, że przedstawiciele obu nacji nagle zapomnieli o wieloletniej wrogości i zaczęli ze sobą kooperować. Sporą pomocą okazało się wkrótce dojście do władzy Adolfa Hitlera. Mieszkających na Śląsku Cieszyńskim Niemców zaliczył do grona Niemców Sudeckich i ogłosił prześladowaną mniejszością. Agresywne oświadczenia Berlina sprawiły, że rząd w Pradze zaczął się bać. Strach narastał, bo w styczniu 1934 r. Konstantin von Neurath i Józef Lipski podpisali „Deklarację o niestosowaniu przemocy”, normalizującą relacje między Berlinem a Warszawą.
Obawy, że Polska wsparta przez III Rzeszę upomni się o Zaolzie, okazywały się coraz realniejsze. Tym bardziej że Praga i Warszawa miały ze sobą na pieńku nie tylko z powodu Śląska Cieszyńskiego. „Dość wspomnieć o wsparciu, zarówno ze strony rządu czechosłowackiego, jak i emigrantów ukraińskich przebywających w Czechosłowacji, na rzecz działaczy OUN (Organizacji Ukraiński Nacjonalistów – red.). Broń, materiały wybuchowe oraz czasopisma i ulotki propagandowe płynęły do Polski kilkoma szlakami” – opisuje w opracowaniu „Bezpieczeństwo na granicy. Aktywność OUN w latach 1930–1935” Magdalena Gibiec.
Ale gdy szefem polskiego MSZ został płk Józef Beck, wszystkie te powody do wzajemnej wrogości stały się drugorzędne wobec tego, co planował.
Polskie aspiracje
„Rozumiem dobrze, że naród czeski, indywidualnie i prywatnie raczej sympatyczny, mógł być politycznie obrzydliwy i nieznośny. Rozumiem, że postać Beneša budziła w Polsce zrozumiały wstręt, gdyż był to sługus wielkich mocarstw, ze specjalną lubością wysługujący się Niemcom i Moskalom przeciw Polsce. Gotów jestem podejrzewać go o zupełnie konkretny pogląd na potrzebę oderwania Małopolski Wschodniej od Polski, ażeby stworzyć wspólną granicę czesko-sowiecką. Napatrzałem się czeskich podsakiewiczów w Genewie i podzielam ogólną do nich antypatię, która — rzec prawdę — nieobca była nawet Francuzom” – wspominał dyrektor gabinetu ministra w Ministerstwie Spraw Zagranicznych hrabia Michał Łubieński. Po czym dodawał, iż pomimo rozumienia tak wielu niuansów w relacjach „ze wstydem muszę przyznać, że nigdy całkowicie nie rozumiałem naszej polityki czeskiej”.
We wspomnieniowych „Refleksjach i reminiscencjach” ten jeden z najbliższych współpracowników Becka opisał, jak pewnego ranka przyniósł szefowi analizę, co można uczynić dla poprawy stosunków polsko-czeskich. „Minister tylko spojrzał na mnie i zaraz przerwał: «Ależ mój drogi, my nie chcemy poprawy stosunków z Czechami»” – zapisał Łubieński. Beck chciał iść z Czechosłowacją na zwarcie – marzył o stworzeniu w Europie Środkowej sojuszu państw skupionych wokół Polski. Jednak musiało to nastąpić czyimś kosztem.
Dla Becka Czechosłowacja była krajem sezonowym: Czesi stanowili jedynie 40 proc. jej mieszkańców. Dwa miliony Niemców Sudeckich chciało powrotu do Rzeszy, a Słowakom marzyło się własne państwo. Kierujący polityką zagraniczną II RP człowiek konsekwentnie dążył do rozbioru Czechosłowacji, ale takiego, by należąca do niej Ruś Zakarpacka przypadła Węgrom. Wówczas Polska zyskałaby wspólną granicę z przyjaznym państwem, a jednocześnie mogłaby próbować namówić Budapeszt do pojednania z Rumunią. Drugą z korzyści stanowiłoby odzyskanie Zaolzia.
Na polecenia Becka w 1935 r. przy Oddziale II Sztabu Głównego utworzono „Komitet Siedmiu”. Kierujący nim mjr Edmund Charaszkiewicz przygotowywał plany wzniecenia powstania na Śląsku Cieszyńskim. Jednocześnie wiceminister spraw zagranicznych Jan Szembek rozpoczął rozmowy z posłem węgierskim w Warszawie Andrásem Hórym na temat możliwości wspólnego zniszczenia Czechosłowacji. Czesi, śledzący z uwagą rosnące zainteresowanie „Dwójki” Zaolziem, gdy wybuchł tam protest polskich kolejarzy, których zamierzano siłą wysiedlić, pod koniec 1935 r. wprowadzili na Śląsku Cieszyńskim stan wyjątkowy. Przerzucono do regionu dodatkowe jednostki wyposażone w ciężką artylerię i czołgi.
Napięcie między oboma krajami utrzymywało się przez następne trzy lata, dopóki w połowie 1938 r. rząd w Pradze nie zorientował się, iż dużo większym zagrożeniem są Niemcy. Wówczas nowy prezydent Czechosłowacji Edvard Beneš podjął próbę zmiany polityki i zaczął słać do Warszawy oferty podjęcia współpracy przeciw Hitlerowi. Beck wszystkie odrzucił.
Raz na wozie, a raz pod
W sierpniu 1938 r. Józef Beck uznał, iż należy wykorzystać plan Hitlera, który chciał oderwania Sudetów od Czechosłowacji, i przy tej okazji odzyskać Zaolzie. O swoich zamierzeniach poinformował Belin, zyskując jego akceptację.
Pod koniec września premierzy Francji i Wielkiej Brytanii zgodzili się, żeby wspólnie z Adolfem Hitlerem i Benito Mussolinim zdecydować w Monachium, jak zaspokoić roszczenia III Rzeszy. Nie czekając na wynik konferencji mocarstw, za zgodą MSZ „Dwójka” przystąpiła do wzniecania powstania na Zaolziu. Przed świtem 22 września grupy dywersantów zaczęły forsować Olzę. Jednak Czesi zachowali czujność. „Po przejściu rzeki natknięto się na silnie obsadzoną linię z karabinami maszynowymi” – zapisał w raporcie dowodzący operacją mjr Feliks Ankerstein. Po półgodzinnej walce Polacy rozpoczęli odwrót.
W innych miejscach udało się sforsować granicę i dywersanci „Dwójki” zaczęli przeprowadzać ataki na obiekty uznane za strategiczne. Choć jak wynika ze sporządzanych potem raportów, ich znaczenie militarne bywało dyskusyjne. Wedle jednego z meldunków „24 września patrol Kowalskiego (…) wykonał napad na szkołę czeską i gospodę. Patrole użyły granatów do zdemolowania gospody”. Nawet niszczenie gospód nie złamało bojowego ducha Czechów. Do końca września ich armii udało się rozbić większość polskich grup dywersyjnych lub zmusić je do ucieczki za Olzę. Powstanie na Śląsku Cieszyńskim nie wybuchło.
Mimo to Beck dopiął swego. Gdy Praga podporządkowała się decyzji mocarstw w kwestii oddania III Rzeszy Sudetów, przesłał prezydentowi Benešowi własne ultimatum. Ten ugiął się i czeska armia nie stawiała oporu, gdy polskie wojska 2 października 1939 r. przekroczyły Olzę. Zaolzie znów znalazło się w granicach Rzeczpospolitej. Jednak rozbiór Czechosłowacji przeprowadził pół roku później Adolf Hitler i to z jego rąk Słowacy otrzymali własne państwo, zaś Węgrzy Ruś Zakarpacką. Polska zyskała jedynie reputację sojuszniczki Hitlera, nim sama straciła niepodległość.
Zagłada trwających w nieustannym sporze państw z rąk tego samego wroga sprawiła, iż emigracyjne rządy Polski oraz Czechosłowacji zaczęły snuć plany stworzenia w przyszłości federacji. Rozmowy o tym toczył premier Władysław Sikorski z prezydentem Edvardem Benešem. Jednak w 1943 r. nieprzychylną opinię na ten temat ogłosił Józef Stalin i Beneš zerwał negocjacje.
Ostatnie objawy suwerenności
Choć z końcem II wojny światowej Stalin narzucił Polsce i Czechosłowacji ślepo podporządkowane mu rządy, to jedno się nie zmieniło. Czesi oraz Polacy wciąż brali się za łby – tym pierwszym marzył się Dolny Śląsk, a drugim Zaolzie.
Pretensje do Kotliny Kłodzkiej, Raciborza i Prudnika czescy komuniści zgłosili już wiosną 1945 r. Jednak rejony znalazły się pod polską administracją. Ale nie na długo – już 9 czerwca 1945 r. minister spraw zagranicznych w polskim Rządzie Tymczasowym Wincenty Rzymowski otrzymał notę, w której Czesi informowali o zamiarze przejęcia kontroli nad częścią przygranicznych ziem. Dzień później do Chałupek wkroczyły ich wojska. Znajdującym się w mieście Polakom dano dwie godziny na spakowanie się i opuszczenie miejscowości. Niedługo potem czechosłowacka armia zajęła powiat raciborski.
W odpowiedzi minister obrony narodowej Michał Rola-Żymierski wezwał czechosłowackiego posła w Warszawie i poinformował, że daje Pradze 48 godzin na wycofanie wojsk. Posłuszny woli Kremla marszałek zachowywał się niczym Józef Beck. Zaraz po odprawieniu posła wydał rozkaz 10 Dywizji Piechoty rozpoczęcia przygotowań do odbicia Raciborza. Natomiast, co ciekawsze, 1 Korpus Pancerny otrzymał polecenie zdobycia Cieszyna.
Do wojny nie doszło, bo komendanci wojsk radzieckich stacjonujących na południu Polski wezwali do siebie czeskich dowódców i surowo nakazali im wycofać oddziały. Poinformowany o zajściach Józef Stalin szybko przywołał obie strony do porządku, choć sporu granicznego nie rozstrzygnął. Dopiero po jego śmierci w 1955 r. powstała Polsko-Czechosłowacka Komisja Mieszana dla wytyczenia biegu linii granicznej. Udało się to po trzech latach rokowań. W podpisanym 13 czerwca 1958 r. układzie strony wzajemnie zrzekły się roszczeń do Zaolzia oraz Kotliny Kłodzkiej.
Spokój na granicy potrwał niecałą dekadę. Gdy w Pradze Alexander Dubček rozpoczął liberalne reformy, Władysław Gomułka uznał to za zagrożenie dla Bloku Wschodniego. Dlatego wspólnie z rządzącym NRD Walterem Ulbrichtem przekonywał Leonida Breżniewa, iż konieczne jest wysłanie wojsk do Czechosłowacji. Przywódca ZSRR dopiero po siedmiu miesiącach rozmów i konsultacji uznał, że Gomułka z Ulbrichtem mają rację. Efektem tego stała się operacja „Dunaj”.
Przed świtem 21 sierpnia 1968 r. wojska Układu Warszawskiego zajęły pragnący odrzucić komunizm kraj. W przywracaniu rządów twardogłowych komunistów wydatnie pomogło 24 tys. żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego. Wpisując się tak w tradycyjne relacje między obu nacjami. Przy czym jak zwykle korzyści z awantur polsko-czeskich wyciągnęło ościenne mocarstwo. ©℗