- Zakaz podróżowania jest na rękę reżimowi. Łukaszenka chce, by Białorusini siedzieli w domach - mówi Leszek Szerepka, dyplomata, ambasador Polski na Białorusi w latach 2011–2015

Unia Europejska odpowie na porwanie samolotu sankcjami i zakazem lotów. To właściwa reakcja?

Ona jest trochę emocjonalna. Było oczekiwanie, by coś zrobić, i to jest na nie odpowiedź. Natomiast każde działanie jest obosieczne. Zakaz ruchu lotniczego z Białorusią uderzy przede wszystkim w Białorusinów. Już dzisiaj są ograniczenia przy przekraczaniu granicy lądowej. Jeśli europejskie linie dostosują się do zakazu, a Bieławia będzie miała zakaz lądowania na europejskich lotniskach, Białorusini będą mieli problem z wyrwaniem się z kraju. Taka polityka idzie na rękę Alaksandrowi Łukaszence. On chce, by ludzie siedzieli posłusznie w domach i robili, co im się każe, a nie szwendali się po świecie. Białorusinom należy ułatwiać kontakt z Europą, a nie go utrudniać.
Zapowiedziano też sankcje na biznes finansujący reżim Łukaszenki.
Wielokrotnie już mówiłem, że nie wierzę w skuteczność sankcji gospodarczych. Spójrzmy na sankcje wobec Kuby. Wyspa je przetrwała, nie doprowadziło to do upadku reżimu. W przypadku Białorusi mówimy o państwie leżącym w środku Europy, na strategicznym szlaku, z otwartą granicą z Rosją, z jej rynkiem pod bokiem i rynkiem chińskim nieco dalej. Poza tym na Białorusi trudno jest uderzyć w konkretne firmy, bo nie jest transparentne, kto jest ich właścicielem i na kogo są zarejestrowane. Poza tym dla Białorusi Europa nie jest głównym rynkiem.
Jakie sankcje byłyby skuteczne?
Takie, które uderzają w to, co ma duże znaczenie dla bud żetu, np. zakaz kupowania produktów ropopochodnych produkowanych przez obie rafinerie. Można by też pomyśleć o ograniczeniu tranzytu drogowego przez Białoruś. Ale Europa musiałaby to zrobić solidarnie, żadne państwo nie może się wyłamać.
Teraz jednomyślność szybko udało się uzyskać.
Bo większość państw europejskich nie utrzymuje z Białorusią zbyt ożywionych stosunków. Ich samoloty tam nie latają.
W kontekście Białorusi zaczęto porównywać polską dyplomację z litewską. Nasza ma być wolniejsza i mniej skuteczna. Zgodzi się pan z taką oceną?
Ja bym się specjalnie jakąś rywalizacją nie przejmował. Ważne, że te informacje w ogóle są przekazywane do UE. Problem polskiej dyplomacji leży gdzie indziej. Ona w pewnym momencie zbyt otwarcie postawiła na współpracę z Łukaszenką. Uznano, że Białoruś to najłatwiejszy odcinek na Wschodzie, gdzie mamy wiele problemów. W Mińsku chciano odnieść sukces. To była zła kalkulacja, bo Białoruś moim zdaniem jest na Wschodzie odcinkiem najtrudniejszym i łatwo tam wejść na minę. Wydaje mi się, że wiele osób tak naprawdę nie wie, co tam się dzieje. Kiedy teraz mamy konflikt, trudno polskim dyplomatom się z tego wycofać. Stąd biorą się problemy z przekazem, z wiarygodnością.
Błędem było nazwanie Łukaszenki ciepłym człowiekiem.
Postawienie na Białoruś jako na wiarygodnego partnera.
Czy wraz z tym osłabło wsparcie Polski dla społeczeństwa obywatelskiego na Białorusi?
Rzeczywiście niektóre media nadające z Polski miały problemy finansowe, ale to podejście jakiś rok temu czy nawet więcej się zmieniło. Pojawiły się nowe środki i nowe zainteresowanie tą sferą. To kluczowe, bo Łukaszenka teraz nie rozprawia się z opozycją jako taką, ale próbuje wyczyścić pole informacyjne. Tut.by został w zasadzie zamknięty, a to był najbardziej popularny niezależny portal na Białorusi. Teraz jest atak na Nextę, bo tak należy rozumieć aresztowanie Ramana Pratasiewicza. Na dniach doszło do ataku na studio Biełsatu w Mińsku. Kilkunastu dziennikarzy siedzi w więzieniu.
Należy więc stawiać na wsparcie dla mediów.
Tak, zagwarantować Białorusinom dostęp do informacji. Jeśli uniemożliwi się im podróżowanie, a Łukaszenka odetnie ich od informacji, to będzie problem, by cokolwiek tam osiągnąć. ©℗
Rozmawiała Magdalena Cedro