Środowy wywiad Viktora Orbána dla słowackiego „Postoju” w wielu punktach przypomina manifest węgierskiego premiera o bezpieczeństwie w Europie Środkowej. Skrócić można byłoby go do zdania, że wszyscy wokół są przewrażliwieni na punkcie Rosji, a rządzący tym państwem Władimir Putin nie może być utożsamiany z całą Rosją.

Chociaż Orbán stwierdza, że Węgry wyraziły solidarność z Czechami w sprawie konfliktu z Rosją, to jednak ma to niewiele wspólnego z prawdą. Węgry nie wydaliły żadnego rosyjskiego dyplomaty, nie opublikowały wspólnego oświadczenia szefów MSZ V4 ani późniejszego oświadczenia szefów rządów, choć były to dokumenty wyważone do tego stopnia, że w tym autorstwa ministrów nie padł nawet wyraz „Rosja”. Równolegle druga największa gazeta prorządowa oddała ambasadorowi tego kraju w Budapeszcie kilka stron, w tym tytułową. W wywiadzie z dyplomatą próżno było szukać odniesień do bieżącej polityki, były za to same pozytywne opinie o współpracy.
Konserwatywni dziennikarze ze Słowacji zaczęli rozmowę z Orbánem od sugestii, by rozpocząć od najgorętszego tematu ostatniego czasu, czyli szczepionek. Węgierski premier odpowiedział, że gorętszym tematem są przygotowania Węgier do przewodnictwa w Grupie Wyszehradzkiej, które rozpocznie się 1 lipca. To zdanie determinuje rozmowę o wizji, jaką ma Orbán w ważnym dla całego regionu czasie. Ze słów lidera Fideszu można wyczytać, że wybuch pandemii COVID-19 był katalizatorem zmian w regionie. Orbán pochwalił się odważną polityką zaangażowania na Wschodzie, dzięki której Budapeszt pozyskał chińskie respiratory i środki ochrony osobistej, a w późniejszej fazie także szczepionki z Chin i Rosji. Przy okazji premier skrytykował europejską politykę wobec Moskwy, określając ją mianem prymitywnej.
Orbán uważa, że to nie Putin stanowi problem sam w sobie, ale Rosja jako taka. Do użycia wraca najprostsze wytłumaczenie, zgodnie z którym Węgry nie mogą być prorosyjskie. To przywołanie powstania z 1956 r., które ma być koronnym dowodem na niemożność występowania komponentu prorosyjskiego nad Balatonem. Na myśl przypomina to 2015 r. i wizytę Putina w Budapeszcie. Nazajutrz Orbán przyleciał do Warszawy, a zapowiadając to spotkanie, szef węgierskiej dyplomacji Péter Szijjártó mówił, że rozumie, iż Polacy wiele wycierpieli z rąk Rosjan, ale podobny los spotkał Węgrów, a historia nie może stać na drodze zacieśnienia współpracy gospodarczej. Orbán, wspominając 1956 r., stwierdził, że Węgry były jedynym państwem, które powstało przeciwko Związkowi Radzieckiemu, zapominając o powstaniu w NRD w 1953 r. Podkreślił, że Rosji dzisiaj łatwiej współpracuje się z krajami słowiańskimi niż z Węgrami, bo ma je łączyć panslawizm.
To nie pierwszy raz, gdy Orbán odnosi się do koncepcji węgierskiej obcości regionalnej, chociaż wprost o tym nie mówi. Przy innych okazjach odwołuje się zresztą do koncepcji turanizmu i związków z narodami turkijskimi. Niepokoić może stwierdzenie, że w ramach Grupy Wyszehradzkiej trzeba połączyć polską politykę antyrosyjską, którą w ten sposób określają i Orbán, i prowadzący wywiad dziennikarze, z wymogami węgiersko-rosyjskiej kooperacji w ramach V4. W tym zdaniu zaskakuje to, że relacje poszczególnych państw z Rosją mają odbywać się także w ramach tego środkowo europejskiego formatu. W 2017 r., kiedy Węgrzy poprzednio przejmowali przewodnictwo w V4, pisałem, że nie można wykluczyć, iż będą próbowali doprosić Rosję do formatu V4+ i próbować oswajać region z Moskwą. Wówczas ten plan się nie ziścił, jednak w świetle przytaczanego wywiadu wydaje się bardziej prawdopodobny.
Skoro Czechy i Słowacja nie mają problemu z Rosją z powodu panslawizmu (a Praga nie miała przed ujawnieniem sprawy Vrbětic), zaś Węgry z powodów biznesowych, to jak do V4+ dokooptować Polskę? Orbán wraca do propozycji z 2018 r., kiedy wymyślił koncepcję gwarancji dla Polski i krajów bałtyckich, które miałyby uśmierzyć ich obawy, jednocześnie uwalniając europejską politykę wobec Rosji. Tę samą tezę Węgier powtórzył na konferencji prasowej z premierem Mateuszem Morawieckim i wicepremierem Włoch Matteo Salvinim na początku kwietnia. Gwarancje miałyby dać NATO lub europejskie siły zbrojne, których zwolennikiem jest węgierski premier. Warto wskazać, że Węgrzy nie angażują się w misje NATO ani nie działają aktywnie na rzecz ochrony wschodniej flanki Sojuszu, jeśli nie liczyć misji patrolowych przeprowadzanych przez węgierskich lotników nad krajami bałtyckimi.
Warto zwrócić uwagę także na wątek historyczny. W starej bibliotece, w której przeprowadzono wywiad, stoi ogromny globus, który przedstawia Europę przed I wojną światową, a zatem w granicach z czasów, w których – jak piszą autorzy – Węgry były mocarstwem. Na mapie nie znajdziemy oczywiście Słowacji, a sama jej prezentacja w urzędzie państwowym zakrawa na rewizjonizm. Mimo to dziennikarze stwierdzają w pewnym momencie, że nie mają poczucia, by Węgry żyły traumą traktatu z Trianon, a raczej próbują znaleźć dla siebie nową misję w Europie. Przywołują przy tym wypowiedź pierwszego premiera wolnych Węgier Józsefa Antalla, który w 1990 r. mówił, że jest premierem 15 mln Węgrów, a zatem także tych, którzy po 1920 r. znaleźli się poza ojczyzną. Dziennikarzy nie razi, gdy Orbán, odnosząc się do tych słów, mówi, że „lubi to zdanie Antalla”. Warto przypomnieć, że było to także nieformalne hasło węgierskiej reprezentacji w trakcie piłkarskich mistrzostw Europy w 2016 r.