Zanim w sierpniu 2008 r. Rosjanie uderzyli na Gruzję, przez wiele tygodni organizowali serię niewinnych i niegroźnie wyglądających incydentów zbrojnych przy granicy Południowej Osetii, Abchazji i na wybrzeżu Morza Czarnego.

Amerykanie, wspierający i doradzający wówczas Micheilowi Saakaszwilemu, doskonale zdawali sobie sprawę, że chodzi o wymuszenie na emocjonalnym i często niepanującym nad sobą prezydencie Gruzji, konkretnej reakcji. Najlepiej jakiejś spektakularnej zbrodni na ludności cywilnej, by w ten sposób uzasadnić konieczność „zaniesienia pokoju” w zalany krwią region. Rosjanie doskonale przedstawili tę narrację w filmie „Ósmego sierpnia” w reżyserii DżanikaFajzijewa.
Holowany przez ciężarówkę, uszkodzony autobus z cywilami porusza się eksponowaną drogą na półce skalnej. Nieoczekiwanie w auto uderza pocisk. Giną ludzie. Maszyna zawisa nad przepaścią. W jej wnętrzu walają się dojrzałe w zakaukaskim słońcu jabłka. To jednak tylko zapowiedź zła. Niedługo po incydencie na stolicę Południowej Osetii – Cchinwali – spada grad rakiet. Czołgi z gruzińskimi żołnierzami w mundurach o wzorze takim samym jak w amerykańskim korpusie Marines celują do dzieci i starców. Nie mają twarzy. Te ukryte są za balaklawami. W zasadzce ginie reporter. Rosja nie ma wyjścia. Musi bronić ludności cywilnej. Jej żołnierze – z niebieskimi otokami na hełmach sugerującymi, że to misja pokojowa – przekraczają Tunel Rokijski. W zniszczonych budynkach pozycje zajmuje specnaz. W powietrzu czuć zapach prochu i niechybnegozwycięstwa.
Nie ma dwóch takich samych wojen. W schematyczny sposób szuka się jednak powodu, by je rozpocząć. Jeśli obecne ruchy wojsk rosyjskich wokół ukraińskich granic, w Donbasie i na Krymie zmienią się w otwarty konflikt, najpewniej świat usłyszy najpierw o „zbrodni dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów”. Właśnie tego dziś obawiają się polskie kręgi wojskowe i dyplomatyczne. Wariantu, w którym Rosja wykręci scenariusz z winą lub co najmniej współwiną Ukraińców w metatezie. A Zachód zacznie w to wierzyć (szczególnie Francja i Niemcy), bo w zasadzie chce w to wierzyć już dziś. Zaledwie kilka dni temu po rozmowach rosyjsko-niemieckich na temat sytuacji na Donbasie pojawił się skandaliczny zapis w niemieckich dokumentach, w których symetrycznie prosi się obie strony o niegenerowanie napięcia. Jakby zapominając, że Ukraina na Donbasie jest u siebie i broni swojego terytorium, a nie pełni rolę agresora. Władze w Kijowie robią wiele, by nie dać się sprowokować. W rejonie linii rozgraniczenia stacjonują regularne pododdziały, a nie – jak dawniej – rządzone chaosem, bataliony ochotnicze. Chodzi o to, by nagle w okolicach – dajmy na to miasta Irmino w obwodzie ługańskim – nie pojawiła się grupa ubranych w nieoznakowane mundury bojowników bliżej nieznanego ugrupowania Tryzub czy Bohdan i tego Irmino nie wymordowała lub litościwie ledwie podpaliła.
Po inwazji w 2008 r. na Gruzję i przegranej Saakaszwilego – któremu puściły wówczas nerwy – wojskowi i służby specjalne NATO rosyjską taktykę określiły mianem PDE (Provocation, Deception, Entrapment) czyli Prowokacja, Podstęp i Pułapka. To, co obserwujemy dzisiaj wokół Ukrainy i na Ukrainie, jest z tego właśnie porządku. Prowokowane są zarówno władze w Kijowie, jak i Zachód, a szczególnie administracja amerykańska. W teatrze, który przygotowali Rosjanie – każdy ma do odegrania własną rolę. W dużej mierze to, czy ten spektakl się odbędzie na zasadach zaproponowanych przez Władimira Putina, zależy od nierosyjskich aktorów. Jeśli dadzą się sprowokować i nie dostrzegą podstępu, znajdą się w pułapce. Pułapce „wyzwalania” Ukrainy spod władzy „faszystowskiego reżimu” przez miłującą pokój Rosję.
W kwietniu 2008 r., niedługo po szczycie NATO w Bukareszcie, w którym zdecydowano, że Gruzja ma szansę na Plan Działań na rzecz Członkostwa w Sojuszu – rosyjski generał i ówczesny dowódca Północnokaukaskiego Okręgu Wojskowego (obecnie Południowy Okręg Wojskowy, którego dowództwo jest w Rostowie nad Donem, tuż przy granicy z Ukrainą) Aleksandr Baranow powiedział, że jego siły są odpowiedzialne za utrzymanie pokoju w regionie. W lipcu 2008 r. odbyły się manewry Kaukaz 2008. Po nich nastąpiło płynne przejście do inwazji. Dziś jest podobnie. Na wielką operację Rosji może nie stać. Na korektę granic wokół republik separatystycznych i dalsze osłabienie Ukrainy jak najbardziej.