Pandemia w kraju zaczęła gwałtownie przybierać na sile w momencie, kiedy na dobre rozkręciła się akcja podawania ludności preparatów

Druga fala w Indiach jest znacznie silniejsza niż pierwsza. Na początku kwietnia liczba dziennie wykrywanych infekcji przekroczyła 100 tys. (na przełomie września i października pandemia tylko otarła się o tę wartość) i cały czas rośnie. W efekcie ten kraj znów wskoczył na drugie miejsce na świecie, jeśli idzie o liczbę wykrytych przypadków ogółem (za USA). „Znów”, bo przez ostatnie kilka miesięcy ten niechlubny tytuł należał do Brazylii.
Pogorszenie sytuacji epidemicznej zbiegło się w czasie z rozpoczęciem szczepień ludności przeciw COVID-19. Kilka dni temu ministerstwo zdrowia pochwaliło się, że podanie 100 mln dawek zajęło nad Gangesem tylko 85 dni – wobec 89 dni, jakich do osiągnięcia tego poziomu potrzebowali Amerykanie. Problem polega jednak na tym, że taka liczba dawek w USA oznacza, że szczepionka trafiła do prawie jednej trzeciej ludności. W Indiach – do niewiele ponad 7 proc.
Z europejskiej perspektywy hinduska akcja szczepień wygląda imponująca – dziennie kłuje się tu w ramię mniej więcej 3 mln osób (rekord to 4,5 mln). Biorąc jednak pod uwagę skalę kraju, to stanowczo za mało. Przy obecnym tempie wszystkich mieszkańców uda się wyszczepić najwcześniej w połowie przyszłego roku. Rząd nie może sobie na to pozwolić, więc chciałby zwiększyć liczbę dziennie szczepionych nawet do 10 mln. W ten sposób po sprawie byłoby już w październiku. Na drodze stoi jednak problem znany z Unii Europejskiej: niewystarczająca liczba dawek.
I to pomimo że Indie są globalnym numerem jeden, jeśli idzie o produkcję szczepionek, nie tylko tych przeciw COVID-19. Tutaj mieści się firma o największych mocach wytwórczych w tym względzie na świecie – Serum Institute of India, która po rozbudowie w ub.r. jest kolosem zdolnym obsłużyć zamówienia opiewające na ponad 1 mld dawek rocznie (produkuje m.in. szczepionkę AstryZeneki). Władze Indii ten potencjał wytwórczy zaprzęgły na początku roku do dyplomacji szczepionkowej, w ramach której do innych państw trafiło ok. 60 mln dawek preparatu. Kiedy jednak sytuacja pandemiczna w kraju się pogorszyła, natychmiast zakręciły eksportowy kurek. W efekcie cała produkcja preparatu brytyjsko-szwedzkiego koncernu (2 mln dawek dziennie) jest konsumowana na miejscu, ale i to nie wystarczy – od początku kwietnia co jakiś czas pojawiają się informacje, że niektóre punkty szczepień musiały zawiesić działalność, bo nie miały po prostu co podać pacjentom.
Europejscy liderzy pozabijaliby się o fabrykę, która wypuszcza dziennie 2 mln dawek, ale z perspektywy premiera Narendry Modiego to wciąż za mało. Polityk liczy jednak na to, że w nadchodzących tygodniach będzie lepiej. Wkrótce rozbudowę mocy wytwórczych zakończy Bharat Biotech, firma stojąca za rodzimą szczepionką przeciw COVID-19. Już teraz wytwarza ok. 200 tys. dawek dziennie preparatu, a wkrótce będzie to pół miliona. W badaniach znajdują się kolejne dwa preparaty „made in India”. Do tego dochodzi Sputnik V: lokalny sektor farmaceutyczny podpisał z Rosjanami umowy na produkcję ponad 800 mln dawek. Połowa ma zostać w kraju.
Na razie władzom nie pozostaje więc nic innego, jak na bieżąco zarządzać pandemią. I chociaż liczby wyglądają źle, to premier Modi najprawdopodobniej nie zaryzykuje kolejnego lockdownu. Wyborcy pamiętają bowiem doskonale ten z wiosny ub r., którego nie sposób określić inaczej niż „katastrofa”. Wprowadzono go zbyt pospiesznie, niemal z dnia na dzień, skutkiem czego miliony ludzi nie miało szans, aby się do niego przygotować. Całe rzesze robotników tymczasowych z godziny na godzinę zostało pozbawionych środków do życia. Ruszyli więc pieszo do swoich rodzinnych miejscowości, przy okazji ułatwiając rozprzestrzenianie się wirusa. Ostatecznie wiosną ub.r. SARS-CoV-2 obszedł się z Indiami wyjątkowo łagodnie, ale za to za cenę spadku PKB w II kw. w wysokości 24 proc.
W kraju obowiązuje więc system lokalnych obostrzeń w zależności od sytuacji epidemicznej w danym stanie. I chociaż rząd regularnie napomina, że walka z wirusem jeszcze nie została wygrana oraz żeby trzymać się pandemicznych zaleceń – w tym zasady dystansu społecznego – to na wiele rzeczy patrzy przez palce. Przykładem chociażby odbywające się właśnie święto Kumbhamela, podczas którego nawet kilkanaście milionów ludzi pielgrzymuje do wybranego miejsca, aby dokonać rytualnej kąpieli. W najważniejszych dniach obchodów (w tym roku przypadły wczoraj i na jutro) w rzece zanurza się nawet kilkaset tysięcy osób.
W tym roku święto odbywa się w Haridwarze – położonym nad Gangesem mieście w przytulonym do Himalajów niewielkim stanie Uttarakhand. Lokalne władze zapewniają, że na miejscu obowiązują wszystkie środki ostrożności, włącznie z tym, że pielgrzymi z części krajów najbardziej dotkniętych pandemią muszą wylegitymować się wynikiem aktualnego testu na obecność wirusa zanim zostaną wpuszczeni na teren oficjalnych obchodów. Władze Uttarakhandu nie zamierzały jednak zawiesić imprezy, a nawet ograniczyć jej skali (w stanie rządzi partia premiera Modiego), a premier Tirath Singh Rawat w mediach opowiadał, że pandemia nie może być powodem wstrzymania uroczystości odbywających się raz na 12 lat. – Nikogo nie zatrzymamy z powodu COVID-19 i jestem pewien, że wiara pozwoli pokonać lęk przed wirusem – mówił polityk, u którego parę dni temu wykryto zakażenie SARS-CoV-2.
Na przeszkodzie wychodzenia z pandemii może również stanąć sceptycyzm wobec szczepionek, zwłaszcza że do Indii docierają informacje o problemach z preparatem AstryZeneki. Rząd otworzył program szczepień dla 40-latków – co może dziwić, biorąc pod uwagę, że zaszczepiono dopiero 7 proc. ludności. Należy jednak pamiętać, że prawie dwie trzecie kraju nie ukończyło jeszcze 35 lat. Za kluczowe dla opanowania pandemii (czyli de facto zmniejszenie presji na służbę zdrowia) rząd uznaje zaszczepienie reszty, czyli ok. 400 mln osób.
Za gwałtowne pogorszenie się sytuacji epidemicznej odpowiada jednak nie tylko dezynwoltura władz i fałszywe poczucie bezpieczeństwa, jakie mieszkańcom kraju dało wyjście z pierwszej fali i rozpoczęcie akcji szczepień. Problemem jest także pojawienie się nowych, bardziej zakaźnych wariantów koronawirusa, w tym brytyjskiego – nie wspominając o tym, że przedłużająca się pandemia w tak wielkim kraju ze słabą infrastrukturą niesie ze sobą ryzyko pojawienia się nowych mutacji.
Pod koniec marca hinduscy naukowcy donieśli o odkryciu nowego, lokalnego wariantu koronawirusa, którego kod genetyczny zawierał dwie kluczowe zmiany. Na razie nie wydaje się jednak, żeby stanowił on siłę napędową pandemii. Nikogo nie trzeba jednak przekonywać, że lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby jak najkrócej przebywał „na wolności”. – Indie zdominują globalną walkę z pandemią przez wzgląd na swą wielkość. To, jak poradzimy sobie z koronawirusem jako świat, będzie zależało w dużej mierze od tego, jak z COVID-19 poradzą sobie Hindusi – mówił niedawno dziennikowi „The New York Times” Ramanan Laxminarayan, dyrektor Centrum Dynamiki Chorób, Gospodarki i Polityki w Waszyngtonie.
Problemem jest to, że brakuje odpowiedniej liczby dawek