Jak ratować gospodarkę według Joego Bidena? Wpompować w nią więcej pieniędzy. Znacznie więcej.

Biały Dom niebawem przedstawi szczegóły gigantycznego pakietu inwestycyjnego wartego 3 bln dol. (prawie 12 bln zł – to 24 razy tyle, ile wynoszą wydatki polskiego budżetu w tym roku). Środki w jego ramach miałyby zostać przeznaczone na realizację projektów infrastrukturalnych, dofinansowanie zielonych projektów oraz edukację, a zarazem przyczyniłyby się do pobudzenia wciąż znajdującej się pod wpływem pandemii gospodarki.
Centralnym elementem pakietu byłby plan odnowienia amerykańskiej infrastruktury o wartości 1 bln dol. (3,9 bln zł). O poważnym dofinansowaniu dróg, kolei i innych elementów gospodarczego krwiobiegu mówi się w Waszyngtonie od dawna (był to jeden z pomysłów byłego prezydenta Donalda Trumpa; Kongres nigdy nie pochylił się nad jego propozycją w tym zakresie). Powodem jest to, że wiele z nich znajduje się w fatalnym stanie; Amerykańskie Stowarzyszenie Inżynierów Cywilnych, które co roku ocenia stan amerykańskiej infrastruktury, niedawno wystawiło jej tróję z minusem. Ocenili, że dociągnięcie do piątki wymagałoby nakładów w wysokości 2,6 bln dol. (10,1 bln zł).
Doradcy Bidena chcieliby także wyasygnować z budżetu federalnego pieniądze na inwestycje w najbardziej przyszłościowe i strategiczne sektory gospodarki, tak aby USA utrzymały pozycję globalnego, technologicznego lidera – zwłaszcza wobec Chin. Plan ma również silną część socjalną, w tym zapewnienie darmowego dostępu do publicznych koledży czy wsparcie na rzecz budownictwa komunalnego.
Realizacja tak ambitnego planu będzie jednak wymagała zgody Kongresu, który w amerykańskim systemie dzierży „władzę nad mieszkiem” (z ang. „power of the purse”). To znaczy, że ostatnie słowo co do wydatków rządu federalnego należy do parlamentu, a nie Białego Domu. Na Kapitolu zaś rośnie sceptycyzm co do kolejnych programów zwiększających wydatki – zwłaszcza że niedawno przyjęto pakiet stymulacyjny o wartości 1,9 bln dol. (7,4 bln zł), trzeci już ograniczający gospodarcze efekty pandemii.
Zadłużenie rządu federalnego w październiku ub.r. przekroczyło 100 proc. produktu krajowego brutto, a z prognoz agencji Fitch wynika, że pod koniec bieżącego roku obrachunkowego (czyli we wrześniu) sięgnie nawet 109 proc. PKB – i to nie uwzględniając pakietu Bidena. To poziom, którego Stany Zjednoczone nie notowały od czasów II wojny światowej, co budzi niepokój kongresmenów. To m.in. z tego względu wczoraj i dziś na Kapitol musieli pofatygować się nowa sekretarz skarbu Janet Yellen oraz szef banku centralnego Jerome Powell, którzy oprócz pytań na temat długu usłyszą także wiele innych odnośnie ryzyka powrotu wysokiej inflacji.
Szczegóły pakietu nie są na razie znane. Nie ma zresztą wątpliwości, że ulegną zmianie podczas negocjacji z Kongresem. Największy sprzeciw nowe wydatki budzą u republikanów, którzy co do zasady popierają pomysł zwiększenia nakładów na infrastrukturę. Ich poparcie rozbije się jednak o to, w jaki sposób ekipa Bidena będzie chciała sfinansować nowe wydatki.
Z zapowiedzi jeszcze z kampanijnego szlaku wynikało, że będą to podwyżki podatków płaconych przez firmy (stawka CIT miałaby wzrosnąć z 21 do 28 proc.) oraz zamożnych Amerykanów (zarabiających powyżej 400 tys. dol. rocznie – ok. 1,56 mln zł). Te jednak będą trudne do przełknięcia przez republikanów, tradycyjnie opowiadających się za niskimi podatkami – tym bardziej że za prezydentury Trumpa udało im się przeforsować obniżkę podatków, w tym dla firm. Lider opozycji w Senacie Mitch McConnell już powiedział, że za byłego prezydenta ludziom żyło się lepiej, chociaż podatków nikt nie podnosił (wskaźniki ekonomiczne przed pandemią faktycznie były wyjątkowo dobre, był to jednak efekt nie jednej polityki, ale trwającego ponad dekadę boomu gospodarczego).
Niewykluczone zatem jest, że dla powodzenia całego pakietu Biały Dom zdecyduje się go podzielić na części i w ten sposób zagwarantować sobie sukces przynajmniej paru z nich. Zresztą wcale nie jest oczywiste, że będzie się on cieszył poparciem wśród samych demokratów – bardziej konserwatywni przedstawiciele partii także mogą z niepokojem patrzyć zarówno na zwiększanie wydatków, jak i podwyżkę danin płaconych na rzecz państwa.