Nowy lokator Białego Domu daje wyraźnie do zrozumienia, że nie zamierza łagodzić kursu wobec Pekinu.

Dzisiaj odbędzie się pierwsze od czasu objęcia sterów władzy przez Joego Bidena spotkanie wysokich rangą przedstawicieli nowej administracji USA z ich odpowiednikami z Chin. Takie miniszczyty służą zazwyczaj wybadaniu drugiej strony, ale Amerykanie wysłali już sporo sygnałów, że zmiana lokatora przy Pennsylvania Avenue nie oznacza rewolucji w polityce wobec Chin.
Przykładem są cła na chińskie dobra importowane do Stanów Zjednoczonych, nałożone przez Donalda Trumpa. Joe Biden utrzymał cały ich zbiór, obejmujący towary o wartości ponad 300 mld dol. I ani razu nie zająknął się co do planów ich zniesienia lub zawieszenia.
Nie zniósł też wielu innych ograniczeń, nakazów i sankcji, które otrzymał w spadku po Trumpie. Niektóre nawet zaostrzył – przykładem sankcje na 24 przedstawicieli chińskich władz w związku z ograniczaniem swobód politycznych w Hongkongu.
Koronnym dowodem na dalsze zaostrzanie kursu przez obecną administrację jest fakt, że planuje ona rozmieszczenie rakiet krótkiego i średniego zasięgu na wyspach niedaleko Państwa Środka – informację tę podał serwis Nikkei. Zdolny do precyzyjnych uderzeń arsenał miałby stanowić część szerszego planu – nazwanego „Inicjatywą odstraszania na Pacyfiku” – ma zatrzymać Pekin w zdobyciu hegemonii na oblewających Chiny morzach.
Rakiety miałyby odstraszać przed konfrontacją siłową, która zdaniem niektórych wojskowych w USA jest nieunikniona. – Nie mam wątpliwości, że gdzieś do 2026 r., a na pewno w tej dekadzie, Chiny osiągną przewagę militarną w regionie i mogą w związku z tym wymusić tu zmianę status quo. Obawiam się, że taka zmiana miałaby permanentny charakter – mówił na początku miesiąca w Waszyngtonie dowódca odpowiedzialny za siły USA na Pacyfiku i w Azji Wschodniej i Południowej Philip Davidson.
Inicjatywa ma kosztować ok. 30 mld dol. do rozdysponowania w ciągu sześciu lat. Rozmieszczenie rakiet krótkiego i średniego zasięgu bliżej Chin miałoby zostać uzupełnione o środki ochrony przeciwrakietowej w pewnej odległości (Pekin od dawna buduje np. rakiety przeciw statkom, aby utrudnić amerykańskim lotniskowcom dostęp do wód wokół Tajwanu). Te dwa systemy miałyby „przekonać potencjalnych adwersarzy, że jakiekolwiek przedwczesne działania militarne będą bardzo kosztowne i prawdopodobnie nieskuteczne” – cytuje dokument Nikkei.
W przeciwieństwie do Trumpa, obecny prezydent USA nie chce jednak prowadzić polityki wobec Chin bez konsultacji z sojusznikami w regionie. Dlatego szef amerykańskiej dyplomacji Anthony Blinken oraz sekretarz obrony Lloyd Austin odwiedzili w tym tygodniu Koreę Południową i Japonię. Sam Biden parę dni temu odbył telekonferencję z liderami czterech ważnych państw z Azji Płd.-Wsch. (grupy nazywanej ostatnio „Quad”) – oprócz Korei Płd. i Kraju Kwitnącej Wiśni są to także Australia i Indie – widzianych jako regionalna przeciwwaga dla Chin.
Konsultacje z sojusznikami w regionie są bardzo ważne, ponieważ wielu z nich ma niezłe relacje handlowe i dyplomatyczne z Państwem Środka. Nie sposób też nie wziąć pod uwagę bliskości geograficznej. Szczególnie ostrożni są politycy w Seulu; Japończycy z kolei dzielili się z Amerykanami obawami przed możliwością zbrojnego zajęcia przez Chiny wysp, które administracyjnie należą do Kraju Kwitnącej Wiśni (nowe prawo przyjęte przez Pekin zezwala na użycie broni statkom straży przybrzeżnej).
To wszystko sprawia, że rozmowy w Anchorage – stolicy Alaski – nie będą proste, chociaż naprzeciw siebie zasiądą weterani. USA będzie reprezentować (oprócz Blinkena) doradca ds. bezpieczeństwa narodowego (to bardzo ważne stanowisko w polityce zagranicznej USA) Jake Sullivan. Po drugiej – Wang Yi, minister spraw zagranicznych Chin, oraz Yang Jiechi, który szefuje zajmującej się polityką zagraniczną komisji przy Komitecie Centralnym Komunistycznej Partii Chin.
Rozmowy będą papierkiem lakmusowym dla kierunku, w którym mogą się rozwinąć relacje między dwoma mocarstwami w ciągu najbliższych lat. Pytanie brzmi, jaką formę ostatecznie przybiorą – czy współpracy w strategicznych obszarach (jak np. zmiany klimatu) i rywalizacji w innych, czy totalnej konfrontacji. Przez wzgląd na pokaźny katalog rozbieżności między stronami na rozluźnienie nie ma co liczyć.