- Łukaszenka wie, że dużo czasu już mu nie zostało, choć udaje, że wszystko jest w porządku. Codziennie boi się, że zostanie zdradzony przez swoich - mówi Swiatłana Cichanouska, liderka białoruskiej opozycji.

9 lutego minie pół roku od wyborów prezydenckich. Z jednej strony Białorusini wykazali się w tym czasie ogromną odwagą i solidarnością, ale z drugiej strony nie zmusiło to władzy do jakichkolwiek ustępstw. Czy z tej perspektywy nie jest to jednak porażka opozycji?
Nie sądzę. Nie zgadzam się też, że nie było ustępstw. Po pierwszych trzech dniach protestów, pobiciu mnóstwa ludzi, w kolejnych dniach protestujących nie ruszano. Przestraszyli się. Sądzili, że wszystko szybko przycichnie. Ale to już była ich porażka, gdy zobaczyli, że tyle ludzi jest przeciw nim. Może to nie tyle ustępstwa, co błędy z ich strony. Kiedy Alaksandr Łukaszenka pojechał do aresztu na spotkanie z naszymi więźniami politycznymi, to też była oznaka słabości. Kiedy wyszedł z bronią przed rezydencję – to samo. Oni nie rozumieli, co się dzieje. Jak to możliwe, że ci posłuszni Białorusini wystąpili przeciw nim. Tajna inauguracja prezydencka – kolejny błąd. To świadczy o strachu, a Łukaszenka zawsze wydawał się taki nieustraszony. To już nie jest figura, którą akceptowałby naród białoruski. Próbował przywrócić swój autorytet przy użyciu siły, ale siłą nie da się przywrócić szacunku. Udało mu się pałkami nieco powstrzymać protesty, ale zmienić ludzi w ten sposób się nie da. Wiara ludzi w przemiany tylko się wzmacnia, choć może się to nie wydawać oczywiste, skoro nie widzimy już na ulicach tak masowych protestów, jak w sierpniu. Łukaszenka wie, że dużo czasu już mu nie zostało, choć udaje, że wszystko jest w porządku. Codziennie boi się, że zostanie zdradzony przez swoich. Myśli pan, że komuś ufa? Nie. To na niego wpływa. Na jawne ustępstwa może nie poszedł, ale to nie znaczy, że wygrał.
Wygląda na to, że władze znów szykują się na handel więźniami politycznymi z Zachodem, czyli praktykowane w przeszłości stopniowe uwalnianie ich w zamian za ustępstwa.
Mam nadzieję, że państwa europejskie tym razem na to nie pójdą. Wszyscy albo nikt. Handel więźniami jest niedopuszczalny. Zresztą z kim mają handlować, z nielegalnym prezydentem? Europa i Ameryka nie uznały zeszłorocznych wyborów, więc nie bardzo wiadomo, jak mieliby się z nim komunikować. Nie prowadzi się rozmów z przestępcami. W przeszłości to się zdarzało, być może wówczas to były słuszne decyzje, skoro nie było takiego masowego sprzeciwu na Białorusi. Teraz to niedopuszczalne. Mam nadzieję, że sami Białorusini uwolnią tych więźniów w ramach negocjacji albo jeszcze przed nimi. Państwa trzecie mogłyby w tym czasie myśleć nad punktowym osłabianiem reżimu Łukaszenki sankcjami i presją.
Istnieje taka opinia, że jedną z przyczyn niepowodzenia w odsunięciu od władzy Łukaszenki było to, że nie udało się nakłonić robotników do masowego strajku generalnego. Dlaczego?
Pierwsza próba strajku generalnego, gdy po trzech dniach bicia ludzi na ulicach wyszli też robotnicy, mogłaby być najskuteczniejsza, gdyby struktury były lepiej zorganizowane. Wówczas można by ten strajk generalny utrzymać i poszerzyć. Nie było komitetów strajkowych ani niezależnych związków zawodowych. Przez to udało im się zastraszyć robotników i zagnać ich do pracy. Jedna z najbardziej wyrazistych scen tamtego sierpnia była wtedy, gdy Łukaszenka przyjechał do zakładów MTZ i robotnicy go wygwizdali. To była klęska dla jego ego. Potem robotnicy też protestowali, choć nie w takiej skali, na jaką liczyliśmy. Być może było na to za wcześnie, ale struktury robotnicze też się wzmacniają. Teraz decyzja robotników byłaby dużo bardziej świadoma. Praca wśród nich jest prowadzona. Kiedy ludzie zrozumieją, że pora znów wychodzić na ulice, te struktury zadziałają właściwie.
Do opozycji przystał były minister kultury Pawieł Łatuszka i wielu dyplomatów, ale większość przedstawicieli reżimu zachowała lojalność wobec Łukaszenki. Spodziewała się pani tego?
Tam mało kto jest lojalny wobec Łukaszenki. Ale po pierwsze, ciepłe miejsce pracy, po drugie, strach przed dyktatorem z jednej strony i przemianami z drugiej… Urzędnicy chcieliby żyć w normalnym państwie, gdzie nikt ich nie zastrasza ani nie każe fałszować dokumentacji. Dużo trudniej jest im stanąć po stronie narodu. Koszula bliższa ciału. Póki jest im ciepło, nie wychodzą. Ale to też są normalni ludzie, którzy wiedzą, że Łukaszenka oznacza krach. Nikt z nas nie zamierza ich wyrzucać z pracy po zmianie. Kto rozumie, że jego praca ma przynosić korzyści narodowi, a nie jednemu człowiekowi, będzie mógł pracować dalej. Widocznie brakuje trochę siły woli.
Kilka tygodni temu rosyjskie media ujawniły plan Kremla powoływania prorosyjskich partii na Białorusi, ale i wprowadzania do istniejących już struktur ludzi, którzy by takie poglądy promowali. Odczuła pani takie próby w swoim otoczeniu?
Osobiście nie. Może były takie próby w otoczeniu Pawła Łatuszki albo w Radzie Koordynacyjnej, ale też o nich nie słyszałam. Wiemy o partiach prorosyjskich, ale takie plany na razie są okryte tajemnicą, nikt o tym nie mówi. Na Białorusi od dawna żadnej nowej partii nie zarejestrowano.
Są i takie komentarze, że skoro w pani otoczeniu są tak prorosyjscy działacze, jak niedoszły kandydat na prezydenta Waleryj Capkała, Kreml nie musi już instalować nikogo innego.
Nijak na takie komentarze nie reaguję. Nie ma żadnego potwierdzenia takich zarzutów. Był czas, kiedy wszyscy krzyczeli, że Wiktar Babaryka albo mój mąż Siarhiej są prorosyjscy, a potem, kiedy ich wsadzili do więzień, nagle w tej samej propagandzie stali się prozachodni. Nie zwracamy na to uwagi. Wśród liderów politycznych poziom zaufania jest wystarczająco wysoki, by rozumieć, że takie komentarze nie mają znaczenia.
Zna pani już datę wizyty w Białym Domu? Liczy pani, że prezydent Joe Biden zwiększy dotychczasowy zakres amerykańskiego wsparcia dla białoruskiej opozycji?
Rozmawiamy na temat tej wizyty. Biorąc pod uwagę, że Joe Biden już się wypowiadał o Białorusi, że Amerykanie przyjęli Akt o demokracji na Białorusi, czekamy na to spotkanie. Nasi dyplomaci nad tym pracują, a więcej konkretów będzie po wizycie. USA wspólnie z Kanadą, Wielką Brytanią, UE mogą działać niczym palce jednej pięści w ramach walki z dyktaturą i represjami.
Jak pani ocenia dotychczasową rolę Polski?
Nie mam żadnych innych słów poza słowami wdzięczności wobec Polski. Są niuanse, np. studenci stypendyści programu im. Konstantego Kalinowskiego nie mają możliwości dorabiania, a stypendium nie jest zbyt wysokie. Mogliby pracować i płacić podatki państwu polskiemu – chcą tego zresztą – by nie być obciążeniem. Przydałyby się ułatwienia w legalizacji pobytu. Mamy historię babci, która wywiozła wnuki do Polski po uwięzieniu ich obojga rodziców, ale nie ma od nich pełnomocnictwa, by mogła się nimi oficjalnie zajmować, więc napotyka problemy, np. przy zapisaniu ich do przedszkola. To są ludzkie historie, drobne, pomagają w takich sprawach wolontariusze i diaspora. Ale ogólnie Polska zawsze popiera sankcje. Próbujemy doprowadzić do wszczęcia w Polsce trzech postępowań w sprawie białoruskich represji, niebawem to się zapewne stanie. Litwa już takie sprawy wszczęła. W Polsce pracuje Rada Koordynacyjna i Pawieł Łatuszka, wszelka możliwa pomoc jest nam okazywana. Odczuwamy solidarność i to dodaje nam sił do pracy.
Władze rosyjskie próbowały się z panią kontaktować?
Nie, ani oficjalnie, ani nieoficjalnie. Utrzymują stanowisko, że opozycja dla nich nie istnieje, chcą sprawiać wrażenie, że wciąż wspierają Łukaszenkę, skoro przez tyle lat go popierali, chociaż on też ich wielokrotnie oszukiwał. Chcielibyśmy porozmawiać z przedstawicielami Federacji Rosyjskiej, przedstawić im nasze stanowisko. Propaganda przedstawia nas jak zachodnie marionetki. Wątpię, by Kreml nie rozumiał, że nasze zamiary są czyste, że nie patrzymy na Zachód, tylko chcemy najpierw zająć się swoim krajem. Chcemy zbudować Białoruś, która będzie przejrzysta i przewidywalna. Być lepszymi niż byliśmy. Nasza rewolucja nie powinna zależeć ani od zdania Rosji, ani Zachodu, tylko od zdania Białorusinów. Jesteśmy wdzięczni za wsparcie Zachodu, byłoby nam łatwiej, gdyby Rosjanie wsparli Białorusinów, a nie dyktaturę, ale mamy to, co mamy. Zresztą sam naród rosyjski nas popiera. To nie to samo, co Kreml.
Jak protesty w Rosji mogą wpłynąć na politykę Kremla wobec Białorusi?
Jedni sądzą, że Putin będzie musiał się zdystansować od Białorusi i zająć sytuacją w kraju, inni – że odwrotnie, będzie to czynnik integrujący Putina i byłego prezydenta Łukaszenkę, więc wzrośnie lojalność Kremla wobec niego. Zobaczymy.
Aleksiej Nawalny wrócił do Rosji, chociaż rozumiał, co go może czekać. Zastanawiała się pani nad powrotem na Białoruś?
Moje myśli nie są związane z Nawalnym. Bardzo chciałabym wrócić na Białoruś, ale rozumiem, że od razu po przekroczeniu granicy stanę się kolejnym więźniem politycznym. Tak, pewnie podwyższy to poziom protestów na pewien czas. I co dalej? Będę jak mój mąż Siarhiej, jak Wiktar Babaryka, jak Maryja Kalesnikawa siedzieć w więzieniu i czekać, co z tym zrobi naród białoruski. Można stać się kolejną ofiarą reżimu. Ale po co? Białorusini dali mi prawo występować w ich imieniu na arenie międzynarodowej. Uważam, że godnie tę funkcję pełnię. Więcej korzyści Białoruś ma ze mnie będącej tutaj, choć oczywiście serce rwie się do ojczyzny.
Została pani nominowana do Pokojowej Nagrody Nobla. Liczy pani na jej otrzymanie?
Nie mogę powiedzieć, że to ja liczę na nagrodę. Liczę na nią w imieniu Białorusinów. Moja twarz reprezentowałaby wtedy 9 mln Białorusinów, zasługujących na nią. Sam fakt nominacji jest natomiast kolejnym sposobem, by zwrócić uwagę świata na sytuację na Białorusi. Dlatego jestem wdzięczna za tę nominację.