Wrochna: Misja Polaka ma także wymiar edukacyjny. Chcemy pokazać, że aby pracować w kosmosie, wcale nie trzeba być zawodowym astronautą czy astronomem
Misja Ignis, w której bierze udział polski astronauta, ma przede wszystkim cel naukowo-gospodarczy. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS), na której będzie przebywał, to wielkie laboratorium, w którym prowadzone są eksperymenty, których nie sposób przeprowadzić na Ziemi. Mamy tam m.in. praktycznie zerową grawitację, silne promieniowanie, a poza stacją całkowitą próżnię. To warunki, które trudno odtworzyć na naszej planecie.
Lot zaplanowany jest na koniec maja 2025 r. Misja będzie trwała 14 dni, choć – zważywszy na trudne do przewidzenia warunki – jego pobyt na ISS może się skrócić lub znacznie wydłużyć.
Każdy astronauta ma obowiązek przeprowadzania rutynowych prac związanych z utrzymaniem ISS. Między innymi dlatego Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) zdecydowała o wyborze naszego astronauty, gdyż dr Uznański pracował w Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych CERN, w której zajmował się obsługą Wielkiego Zderzacza Hadronów, czyli najbardziej skomplikowanej maszyny, jaką kiedykolwiek skonstruował człowiek. Z tego też powodu obsługa samej stacji kosmicznej nie powinna stanowić dla niego żadnego problemu.
Oprócz tego głównym zajęciem astronauty są wspomniane wcześniej eksperymenty. Rok temu wspólnie z ESA i Ministerstwem Rozwoju i Technologii ogłosiliśmy nabór na badania, które można przeprowadzić w kosmosie. Otrzymaliśmy łącznie 66 propozycji zgłoszonych przez przedstawicieli polskiej nauki i biznesu. Większość znakomicie przygotowana, ale musieliśmy wybrać tylko kilkanaście, ze względu na ograniczony czas astronauty oraz dostępną energię i miejsce na ISS.
Najróżniejsze. Mówimy o projektach materiałowych, technologicznych, biologicznych, medycznych czy psychologicznych. Jako przykład mogę wskazać procesor, którego zadaniem jest przetwarzanie danych przy jednoczesnej pracy w silnym promieniowaniu. Przykładowo: satelita obserwujący Ziemię robi tzw. zdjęcia hiperspektralne, czyli zbiera fotografie w wielu kolorach. Danych jest często zbyt dużo, aby przesłać je bezpośrednio na Ziemię. Komputer wyposażony w taki procesor mógłby przeanalizować zebrane zdjęcia i przesłać na naszą planetę już obrobione dane. Docelowo taki procesor mógłby być wykorzystywany również do autonomicznych łazików na Księżycu i Marsie.
Innym przykładem eksperymentu są glony, które mogą produkować tlen dla astronautów, a także być źródłem pożywienia. Glony co prawda latały już w kosmos, ale tym razem wykorzystane mają zostać glony wulkaniczne, które mogą żyć w ekstremalnych warunkach, co może przydać się przy długich lotach kosmicznych.
W przypadku konkretnych produktów nie musimy się dzielić. Dany wynalazek jest własnością intelektualną danej firmy i tak pozostaje. Inaczej jest w kwestii typowych badań naukowych. Dostęp do wyników mamy zarówno my, jak również inni uczestnicy misji kosmicznych. Ale to działa w dwie strony – nawet jeśli kontrybuujemy tylko kilka procent w jednej konkretnej misji, to mamy dostęp do wszystkich wyników badań, także z innych misji kosmicznych, także tych bezzałogowych, wysyłanych na odległe planety Układu Słonecznego. Dlatego tak opłacalny jest nasz udział w takich przedsięwzięciach, nawet jeżeli z pozoru ktoś mógłby sądzić, że jest on niewielki.
Chcielibyśmy, żeby pozostał czynnym astronautą ESA. I chociaż możliwości kolejnych lotów na ISS są ograniczone, bo ta zakończy swój żywot w 2030 r., to na pewno ESA i NASA będą korzystały z prywatnych stacji kosmicznych, aby na ich pokładzie przeprowadzać kolejne badania. Wiemy także, że NASA we współpracy z ESA buduje stację kosmiczną Gateway, która ma orbitować wokół Księżyca.
Nie mamy szans na najbliższe misje, bo pierwszeństwo będą mieli astronauci amerykańscy, a następnie francuscy, niemieccy i włoscy, czyli przedstawiciele krajów, które najwięcej kontrybuują do wspólnego programu kosmicznego ESA i NASA. Natomiast dzięki zwiększeniu naszego wkładu do ESA jesteśmy mniej więcej siódmym kontrybutorem i jeżeli uda się ten status utrzymać, to w takiej kolejności pozycjonuje się nasz astronauta.
Raczej najbliższych kilkunastu lat. W horyzoncie trzech dekad to możemy już poważnie mówić o pierwszym załogowym locie na Marsa. Wypowiedź Donalda Trumpa – o tym, że lot na Marsa wydarzy się jeszcze za jego kadencji – można traktować nieco symbolicznie, bo to raczej niemożliwe w ciągu pięciu lat, ale zdynamizowanie prac nad podbojem Marsa z pewnością przyspieszy też księżycową część programu Artemis. Opóźnienia, które ten program do tej pory odnotował, być może zostaną skrócone, szybciej zbudujemy bazę na Księżycu, a technologie kosmiczne będą rozwijać się dynamiczniej. To by oznaczało, że w siódmej–ósmej odsłonie misji Artemis moglibyśmy zobaczyć już polskiego astronautę. Myślę, że jest to realne.
Kryteria, jakie musi spełnić astronauta, by polecieć w przestrzeń kosmiczną, bardzo się zmieniły od czasów Mirosława Hermaszewskiego. Wtedy bardzo ważna była odporność fizyczna, umiejętność radzenia sobie w rozmaitych trudnych warunkach i przeciążeniach. Dlatego latali głównie piloci odrzutowców. Natomiast dzisiaj latają inżynierowie i naukowcy, bo astronauta powinien przede wszystkim umieć przeprowadzić eksperymenty z bardzo wielu dziedzin – dotyczących elektroniki, mechaniki, biologii czy medycyny. Muszą to być ludzie bardzo dobrze wykształceni, mający doświadczenie w operowaniu skomplikowaną aparaturą. Oczywiście umiejętność radzenia sobie w ekstremalnych sytuacjach i panowania nad stresem jest bardzo pomocna i tu akurat dr Uznański świetnie się sprawdza, bo w wolnych chwilach pływa po oceanach i uprawia trekking w Alpach i Himalajach. Natomiast samo szkolenie astronauty jest w zasadzie skondensowane do jednego roku. Dzisiejsza technologia pozwala latać w przestrzeń kosmiczną nawet turystom.
To jest jeden z głównych celów tej misji, oprócz kwestii naukowych. Ogromną wagę przywiązujemy do waloru edukacyjnego, by młodzi ludzie zainteresowali się kosmosem i zobaczyli, że aby w nim pracować, wcale nie trzeba być astronautą czy astronomem. Chcemy młodym przekazać, żeby nie spuszczali kosmosu z oka i tak kształtowali kariery, żeby później ich umiejętności mogły być wykorzystane. Liczymy, że popularność dr. Uznańskiego i jego lot w kosmos do tego się przyczyni, że nastąpi efekt „Sławoszomanii”, podobny do tego, jak przed laty Adam Małysz wypromował skoki narciarskie.
Nasza pozycja zmieniła się diametralnie po pięciokrotnym zwiększeniu zaangażowania finansowego w ESA. Nasz tzw. wkład narodowy – obliczany proporcjonalnie do wielkości PKB – w trzyletni budżet Europejskiej Agencji Kosmicznej na lata 2023–2025 wynosi 81 mln euro. Do tego dokładamy ok. 250 mln euro na programy ESA oraz dodatkowe środki na umowy związane z budową przez nasze firmy satelitów obserwacyjnych czy staże w ESA. Łącznie to 496 mln euro z ok. 17 mld euro, jakimi na te trzy lata dysponuje ESA.
Wspólnie z ministerstwem planujemy, w które programy ESA warto się zaangażować. W obecnej sytuacji trudno jest wymagać zwiększenia tych środków, ale utrzymanie obecnego poziomu jest konieczne, żeby polski przemysł kosmiczny się rozwijał. Musimy mieć własne satelity obserwacyjne, własną, bezpieczną łączność rządową. Musimy wiedzieć, co się dzieje z sygnałami nawigacyjnymi, od których zależą systemy energetyczne czy ruch pociągów. Potrzebna jest świadomość, że jeżeli chcemy mieć możliwości ochrony naszego kraju i obywateli, to musimy inwestować w rozwój technologii kosmicznych. ©℗