Polska nie musi udowadniać swojej wysokiej pozycji w UE. Duża część państw widzi w Warszawie stabilny ośrodek władzy. Nie musimy w takich okolicznościach domagać się atencji

Europejskie media, eksperci i komentatorzy zgodnie patrzą na polską prezydencję jako szansę nie tylko na popchnięcie niektórych spraw do przodu, lecz także wzięcia przez Warszawę odpowiedzialności za unijną agendę na zasadach współpracy, a nie rywalizacji. To ostatnie charakteryzowało przewodnictwo węgierskie, które wbrew faktom próbowało udowodnić, że to Budapeszt ma zdolność narzucania narracji. W istocie Viktor Orban jedynie pogłębił przepaść, która dzieli dziś UE od Węgier, nie zdołał narzucić jakiejkolwiek agendy, a jedyne, z czego został zapamiętany, to kuriozalne próby mediacji z Władimirem Putinem czy Xi Jinpingiem.

Polska nie musi udowadniać swojej wysokiej pozycji w UE. Duża część państw widzi w Warszawie stabilny ośrodek władzy. Nie musimy w takich okolicznościach domagać się atencji. To na naszą część Europy patrzą dziś pozostali partnerzy z Unii.

Polska prezydencja i kluczowe sprawy w UE

Brzmi to nieco jak zapowiedź spektakularnego półrocza, w trakcie którego Polska przeforsuje wszystkie istotne z naszego punktu widzenia plany, strategie, a może nawet projekty legislacyjne. Nic bardziej mylnego. W rzeczywistości pierwsza połowa 2025 r. będzie okresem kształtowania się planów Komisji Europejskiej w kilku kluczowych obszarach: konkurencyjności, obronności, migracji i transformacji energetycznej. Zapowiedziane przez Ursulę von der Leyen projekty planowane na 100 dni urzędowania to nie gotowe propozycje legislacyjnymi, a jedynie pewne wskazówki, kierunki działania, które w kolejnych miesiącach dopiero będą przekuwane na prawne konkretny. Również projekt wieloletniego budżetu na lata 2028–2034 zobaczymy w okolicach wakacji, czyli najpewniej już podczas przewodnictwa w UE Danii. Naszą rolą w takim układzie będzie organizowanie pierwszych konsultacji we wspomnianych obszarach, inicjowanie dyskusji w różnych gremiach ministerialnych oraz niższego szczebla, ale z pewnością nie należy się spodziewać doprowadzenia tych rozmów do końca rozumianego jako przyjęcie konkretnych przepisów.

Co zostawił Viktor Orban?

A tych mamy aż nadto po prezydencji węgierskiej. Pozostawiła ona 50 aktów w uzgodnieniach trójstronnych, tj. między poszczególnymi ośrodkami władzy w UE. Polska będzie musiała kontynuować prace, które z wielu względów (w tym zupełnie niezależnego od Węgier kalendarza wyborczego) zeszły na dalszy plan lub zupełnie zostały odłożone w czasie. Dodatkowo państwa UE czeka wdrożenie przepisów z kilku newralgicznych dziedzin, w tym migracji i zielonej transformacji. Sam pakt o migracji i azylu budził kontrowersje już po jego przyjęciu, a w świetle prognozowanej dalszej presji migracyjnej zarówno na południowych granicach UE, jak i granicy polsko-białoruskiej temat może się stać jednym z wiodących, choć formalnie prac nad jego nowelizacją nie zostały przewidziane. Ostatnia kwestia to oczywiście wydarzenia bieżące, które mogą zupełnie odwrócić dynamikę rozmów pomimo drobiazgowo przygotowanej polskiej agendy dla Unii. Ministrowie rządu Donalda Tuska, w tym wiceminister ds. UE Ignacy Niemczycki w rozmowie z nami deklarują, że nawet najgorsze z perspektywy Europy wieści z Waszyngtonu nie wywrócą planu naszej prezydencji. To dobre i tonujące dla Europy stanowisko, ale pozostanę jednak sceptyczny – na wojnę handlową z USA, wstrzymanie pomocy amerykańskiej dla Ukrainy i wreszcie próbę zawarcia rozejmu zakładającego utratę przez Kijów zwierzchnictwa nad ogromem terenów na wschodzie kraju to scenariusz, na który ani żadna prezydencja ani UE z pełnym swoim zapleczem finansowo-instytucjonalnym nie jest i nie będzie gotowa.

Polska prezydencja to szansa

To wszystko sprawia, że polska prezydencja, która teoretycznie przedstawia się jako wielka szansa dla Polski, w rzeczywistości może się okazać dość typowa i techniczna. Choć szef rządu i ministrowie w publicznych wypowiedziach wprost mówią o próbie przekonania państw członkowskich do polskiego spojrzenia chociażby na wojnę w Ukrainie, bezpieczeństwo, migrację, transformację energetyczną, to w rzeczywistości możemy się stać zakładnikami burzliwych i dynamicznych bieżących wydarzeń oraz strażnikami dyskusji, które dopiero zainicjują dalsze zmiany. Inna sprawa, że polska prezydencja wcale nie musi być niezwykła, pełna propozycji legislacyjnych i ambitnych planów, żeby wyprowadzić UE na właściwe tory. Po półroczu wypełnionym zgrzytami dyplomatycznymi serwowanymi przez Budapeszt, chaosem politycznym we Francji i w Niemczech, wyborami do Parlamentu Europejskiego i rozpoczęciem nowej kadencji unijnych instytucji, zupełnie „zwykła” i techniczna prezydencja może się okazać naszym znakiem firmowym. Oczekiwania są bowiem duże po wielu stronach – zarówno partnerów z UE, unijnych instytucji, jak i państw trzecich, w tym oczywiście Ukrainy. Warto tych oczekiwań nie podgrzewać i stronić od zapewnień, że będziemy prymusami w każdym obszarze. Dziś już nie musimy być głośni, żeby nas cała Europa nas słuchała. ©℗