Mam tu problem. Otóż konkurencyjność w ogóle definiuję jako zdolność do dominowania nad konkurentami na rynku. W przypadków krajów - na rynku światowym. Ale pod tym względem Stany Zjednoczone od dawna są wysoce niekonkurencyjne. Dowodzi tego gargantuicznych rozmiarów deficyt w zagranicznym handlu towarami i usługami. Chiny, owszem, są wysoce konkurencyjne. Ale, jak dowodzą dane statystyczne, liderem konkurencyjności pozostaje „stara Europa”.
Tabela: Eksport netto towarów i usług (mld. dolarów)
1990 | 2000 | 2015 | 2020 | 2021 | 2022 | 2023 | |
USA | -80,9 | -369,7 | -490,8 | -653,7 | -848,1 | -944,8 | -784,9 |
UE | 56,1 | 38,33 | 602,4 | 576,3 | 690,5 | 349,3 | 697,9 |
Chiny | 10,7 | 28,9 | 357,9 | 358,6 | 461,5 | 577,6 | 386,1 |
Źródło: WDI (Bank Światowy)
Możemy (a nawet wreszcie powinniśmy) zastanawiać się, dlaczego konkurencyjność nie zawsze koreluje się z innymi pożądanymi zjawiskami. Np. z tempem wzrostu gospodarczego. Moim zdaniem kluczem do zrozumienia fenomenu stagnacji wzrostu gospodarczego w Europie nie jest wcale często przywoływany „nadmiar regulacji”. Stagnacja w Europie jest determinowana właśnie… nadmiarem konkurencyjności. Konkurencyjność europejska (tj. w pierwszym rzędzie Niemiec) jest osiągana za cenę restrykcyjnej orientacji polityki fiskalnej i obsesji na tle kosztów pracy (i dynamiki płac). Za słaby wzrost gospodarczy w Europie odpowiada więc anemiczny wzrost popytu krajowego. Niedoboru krajowych inwestycji i spożycia nie kompensują, niestety, gigantyczne nadwyżki handlowe.