W 2011 roku prezydencja miała za zadanie promować Polskę jako nowe państwo w UE – nowoczesne, sprawne, aktywne i szybko rozwijające się. Mówiło się o Solidarności, obaleniu komunizmu, historycznym rozszerzeniu UE w 2004 roku. Dziś Polska jest członkiem UE od 20 lat i takich porównań, jak w 2011 r. nikt nie będzie już dokonywał – mówi Mikołaj Dowgielewicz – były wiceszef MSZ odpowiedzialny za przygotowanie prezydencji w 2011 r., obecnie urzędnik EBI.

Dużo zostało powiedziane na temat różnic między polską prezydencją w 2011 r. a tą, która właśnie nadchodzi – a jakie będą elementy wspólne?

Mikołaj Dowgielewicz*:Możemy bez przesady zauważyć, że niektóre sprawy i problemy są bardzo podobne. W 2011 roku, tak jak teraz, dużo uwagi poświęcaliśmy cenom energii i bezpieczeństwu dostaw. W 2009 roku Rosja odcięła dostawy do Europy Środkowej i później, również podczas polskiej prezydencji, mieliśmy do czynienia z trudnymi momentami związanymi z zaopatrzeniem w rosyjski gaz. Kolejna sprawa to kwestia konkurencyjności gospodarczej – dyskutujemy dziś o ważnym raporcie Mario Draghiego. Europa obecnie znajduje się w znacznie trudniejszej sytuacji, jeśli chodzi o światową konkurencyjność jej gospodarki niż była 14 lat temu. Jest to głównie związane z nowymi przewagami Chin. Ale pewne zaniechania dotyczące przygotowania do konkurencji z amerykańską i chińską gospodarką były widoczne już w 2011 roku. Po trzecie, szukając pewnych zbieżności, spojrzymy na sytuację geopolityczną. W 2008 r. Rosja zaatakowała Gruzję. W 2014 i 2022 roku Ukrainę. Podobnie jak teraz, również wtedy nie były to czasy, w których można było uznać Europę Środkowo-Wschodnią za miejsce na tyle stabilne i bezpieczne, na ile byśmy chcieli.

Na część wydarzeń jako kraj sprawujący przewodnictwo będziemy mieć wpływ, ale nie jest trochę tak, że przydajemy prezydencji zbyt duże znaczenie i zbyt dużą rolę?

- Oczywiście, prezydencja może działać tylko w wyznaczonych ramach. Jednak polska prezydencja będzie kluczowa m.in. z tego powodu, że będzie miała miejsce na samym początku mandatu nowej Komisji Europejskiej, która zacznie przedstawiać swoje propozycje legislacyjne dla całej UE. Będą to propozycje w kluczowych obszarach konkurencyjności, wykorzystania europejskich instrumentów finansowych, wspierania innowacji i tego, co możemy zrobić, żeby zatrzymać w Europie przedsiębiorstwa, w tym innowacyjne startupy. Będzie to również moment, w którym będą proponowane zupełnie nowe instrumenty wspólnej polityki unijnej w nowych obszarach jak obronność. Wszyscy czekają na lutowy szczyt Rady Europejskiej, który sporo w tych kwestiach wyjaśni.

Fakt, że Komisja Europejska dopiero rozpoczyna prace w nowej kadencji działa na korzyść Polski czy raczej blokuje możliwości wpływania na legislację?

- Prezydencja będzie mogła wskazywać tryb, sposób, czas dyskusji na temat różnych propozycji Komisji, ale będzie także w stanie organizować spotkania, które mogą wpływać na kształt samych propozycji. To Polska będzie zwoływać spotkania w gronach ministerialnych i na innych szczeblach, co daje pewien wpływ na to, jak i kiedy potoczą się te kluczowe dyskusje o propozycjach prawnych, które będą potem obowiązywać w UE przez długie lata.

Poza standardową agendą spodziewamy się też istotnych ogłoszeń m.in. z Waszyngtonu, na które do końca nie mamy wpływu – pamięta Pan najbardziej nieoczekiwane wydarzenia, z którymi jako prezydencja zmierzyliśmy się w 2011 r.?

- Nagłym wydarzeniem, z którym musieliśmy niespodziewanie się zmierzyć był tragiczny atak na obóz młodzieżowy na norweskiej wyspie Utøya. Jako prezydencja, prowadziliśmy wtedy spotkania i rozmowy, m.in. z przedstawicielami władz Norwegii, żeby zastanowić się, czy i jak to wydarzenie wpływa na bezpieczeństwo w całej UE. Doskonale pamiętam też, że dużo działo się na południowym wybrzeżu Morza Śródziemnego – to był czas silnych ruchów prodemokratycznych w krajach Afryki Północnej. W związku z tym polska prezydencja miała dużo okazji do wspierania Wysokiej Przedstawiciel UE do Spraw Zagranicznych i Polityki Bezpieczeństwa – był to zresztą świeżo utworzony wtedy urząd. Przyszłoroczna prezydencja Polski również będzie oceniania między innymi wedle tego, jak poradzi sobie w sytuacjach kryzysowych.

A obecna pozycja Polski, zdecydowanie inna niż w 2011 r., będzie odgrywać istotną rolę w relacjach z państwami członkowskimi przez te pół roku?

- W 2011 rokuprezydencja miała za zadanie promować Polskę jako nowe państwo w UE – nowoczesne, sprawne, aktywne i szybko rozwijające się. Mówiło się o Solidarności, obaleniu komunizmu, historycznym rozszerzeniu UE w 2004 roku. Dziś Polska jest członkiem UE od 20 lat i takich porównań, jak w 2011 r. nikt nie będzie już dokonywał.

Oczywiście sama Unia jest dziś w zupełnie innej sytuacji niż wtedy. A my jesteśmy krajem centralnym w Unii, i to nie tylko ze względu na nasze polożenie w sąsiedztwie Ukrainy. To nakłada na nas dodatkową odpowiedzialność, ale także daje nam większy wpływ na sprawy związane chociażby z bezpieczeństwem.

Najbardziej istotny w tym przypadku jest kapitał polityczny i osobisty zbudowany przede wszystkim przez premiera Donalda Tuska, jak również innych polityków tego rządu. W Unii Europejskiej kluczowa jest nie tylko umiejętność proponowania dobrych pomysłów, ale sprawność w budowaniu koalicji niezbędnych do tego, żeby wprowadzić je w życie. To umiejętność, którą premier Tusk szlifował przez lata sprawowania urzędu przewodniczącego Rady Europejskiej. Dziś jest jednym z najbardziej, jesli nie najbardziej, doświadczonym przywódcą w UE. Potrafi też wpisywać polskie interesy w szerszą europejską debatę. To, razem z faktem, że Polska jest dziś krajem na zupełnie innym poziomie rozwoju, niż była w 2011 roku, zwiększa oczekiwania wobec Polski i jej aktywności w Unii.

A patrząc dziś już z dużego dystansu, jakie zadania wtedy w 2011 r. jako prezydencji udało się wykonać, a gdzie polegliśmy?

- Udało nam się pokazać Polskę jako bardzo konstruktywnego i proeuropejskiego członka UE.

Pamiętam, że kiedy zaczynałem pracę jako sekretarz stanu ds. europejskich w grudniu 2008 r., to przez pierwsze dwa lata mojej pracy, gdziekolwiek nie jeździłem, musiałem tłumaczyć, że Polacy sa jednym z najbardziej proeuropejskich narodów w Unii, a polski rząd jest inny od rządu braci Kaczyńskich z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin.

Natomiast z różnych celów, na których nam zależało, na pewno chcieliśmy osiągnąć więcej w kwestii Partnerstwa Wschodniego. Z perspektywy czasu wyraźnie widać, jak wielkim wyzwaniem jest poprawianie i przyspieszanie procesów demokratycznych wśród naszych wschodnich sąsiadów i na Kaukazie. Ale to był ten obszar, w którym mieliśmy pewne poczucie niedosytu. Pozytywną wiadomością jest natomiast to, że wydarzenia kolejnych trzynastu lat pokazały, że droga krajów Europy Wschodniej do UE jest – mimo czasem naprawdę bardzo dramatycznych okoliczności - wciąż otwarta. To ważne i dla Unii i dla Polski.

Co wtedy sprawiało rządowi największą trudność? Stres debiutantów czy zupełnie inne, nieoczekiwane problemy?

- Były na przykład sprawy gospodarcze czy finansowe, które kosztowały polską prezydencję dużo czasu i energii. Finalizowaliśmy wtedy tzw. sześciopak, czyli zestaw rozporządzeń dotyczących mechanizmów stabilizacji i monitoringu budżetowego, szczególnie w strefie euro. To był trudny zestaw legislacyjny, który wynikał bezpośrednio z kompromisów zawartych w strefie euro po kryzysie finansowym, który rozpoczął się pod koniec 2007 r. Treść tych negocjacji nie do końca interesowała polskie społeczeństwo, bo nie dotyczyło to bezpośrednio Polski. Ale jako prowadzący negocjacje, mieliśmy dużo pracy, żeby pogodzić stanowiska państw.

Natomiast wówczas nie mieliśmy do czynienia z sytuacją, z którą spotykamy się w UE obecnie, czyli systematycznego blokowania przez jedno państwo strategicznych dla Unii decyzji. To kwestia, która niewątpliwie będzie wpływała na sposób pracy prezydencji od stycznia, a także sposób pracy Rady Europejskiej i Rady UE.

Często krytycznie odnosimy się do sprawczości Polski w obrębie UE, niewystarczającym zaangażowaniu w prace unijnych instytucji – zgodziłby się Pan z takimi opiniami? Czy przez te kilkanaście lat od pierwszej prezydencji i 20 lat od wejścia do Unii ta krytyka stała się już bezzasadna?

- Polska i Polacy bardzo dobrze odnaleźli się w Unii Europejskiej. To naprawdę jest nasze naturalne miejsce. Na pewno zawsze można poprawić coś z puntu widzenia wykorzystania możliwości, które daje członkostwo. Jednak z tego, co mogę obserwować z perspektywy Europejskiego Banku Inwestycyjnego, jasno wynika, że Polska jest bardzo aktywna, zawsze stara się o więcej - to bardzo dobry znak.

Natomiast wiem z doświadczenia, że sprawność państwa jest bardzo istotna, zwłaszcza w czasach, kiedy sytuacja europejska jest trudna. Boleję nad tym, że przez osiem lat poprzednich rządów administracja publiczna była w Polsce niszczona, a jej duch był tępiony. To straty, które będziemy odrabiać przez kolejną dekadę.

Mikołaj Dowgielewicz, politolog, doświadczony dyplomata i jeden najwyższych rangą polskich urzędników w Unii Europejskiej. Obecnie piastuje stanowisko Zastępcy Sekretarz Generalnej Grupy Europejskiego Banku Inwestycyjnego w Luksemburgu. W latach 2010-2012 sekretarz stanu ds. europejskich w MSZ.