Polska znów wydaje grube miliardy złotych na zagraniczne zakupy wojskowe, gdy tymczasem w kraju powstały o wiele tańsze i lepsze rodzaje broni. Do tej pory jednak, mimo rządowych zapowiedzi, nie zainwestowano odpowiednich pieniędzy, aby stać się samowystarczalnym. Czemu? - To jest taka pajęcza sieć, oplatająca polską myśl techniczną – uchyla rąbka tajemnicy generał Waldemar Skrzypczak.

Obejmując stanowisko ministra obrony, Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział zmianę filozofii myślenia przy zamawianiu sprzętu dla polskiego wojska. I choć wiadomo, że czołgu, czy myśliwca sami nie wyprodukujemy, to jednak aż połowa wydawanych na zbrojenia pieniędzy miała pozostawać w Polsce.

Miliardy na wojsko znów pójdą do obcych

Zapowiadając kontynuowanie programu zbrojeń, wicepremier już pewien czas temu zapowiedział, iż na zakupy w polskim przemyśle zbrojeniowych wydane zostanie 18 mld zł, a pierwsze zamówienia już stały się faktem.

- Dążymy do tego, aby 50 proc. kupowanego przez nas sprzętu bojowego było produkowanego w polskich lub zlokalizowanych na terytorium Polski firmach – mówił Władysław Kosiniak-Kamysz.

O tym, jak zmieniła się filozofia wojskowych zakupów postanowił przekonać się były szef resortu obrony, Mariusz Błaszczak i zapytał w interpelacji poselskiej MON, jak wiele pieniędzy wydano w pierwszych miesiącach 2024 r. właśnie na zakupy zbrojeniowe w polskich firmach. I na pierwszy rzut oka wydawać się może, że rzeczywiście coś w armii się zmieniło, a politycy postawili na polski przemysł, bowiem tylko do końca marca trafiła do niego kwota 1,6 mld zł. W tym samym czasie kontrahenci zagraniczni zarobili jedynie 820 mln zł.

Na tym jednak kończą się dobre dla naszego przemysłu wiadomości. Tylko w trzech pierwszych miesiącach tego roku Agencja Uzbrojenia podpisała wieloletnie umowy z polskimi firmami na kwotę 2,4 mld zł, a z zagranicznymi na blisko 20 mld zł. Taka dysproporcja zaskakuje wojskowych.

- I to jest to, czego my nie możemy osiągnąć w wyniku decyzji politycznych, czyli polskiej autonomii technologicznej. Wszyscy niby mówią, że mamy być samowystarczalni, a nie możemy, bo z woli polityków kupujemy za granicą. I to jest pytanie, gdzie tkwi tajemnica braku tych decyzji. Czy w sile sprawczej lobbystów, czy gdzieś indziej? – komentuje w rozmowie z GP wojskowe wydatki generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.

Pajęcza sieć oplata polską armię?

A bynajmniej nie jest tak, że nasza, polska myśl technologiczna pozostaje daleko w tyle za zagranicznymi firmami, gdyż w niektórych działach znacznie wyprzedziliśmy naszych sojuszników. Jak wylicza generał Skrzypczak, gotowy mamy doskonały program „Pirat”, czyli lepszy od amerykańskiego Javelina program przeciwpancerny, czy „Moskit” – pocisk kierowany. Nasz przemysł ma również własną technologię artyleryjskiej amunicji precyzyjnej i w ocenie wojskowego, niezrozumiałe jest, dlaczego taki sam, a czasem nawet gorszy sprzęt kupujemy poza granicami kraju.

- Za granicą kupujemy dwa, a często trzy razy drożej, niż byśmy mieli kupować w Polsce. A tę różnicę można zainwestować w uruchomienie produkcji. I właśnie w tych mniejszych programach znalazłoby się te 50 procent wydatków, zapowiedzianych przez ministra – mówi generał Skrzypczak.

Pełną odpowiedzialnością za to, że polski przemysł wojskowy nie pracuje jeszcze pełną parą, a wynalezione u nas rozwiązania nie wchodzą na wyposażenie Wojska Polskiego, generał Skrzypczak obarcza polityków i to nie tylko obecnie rządzących. Przez lata zauważył też pewną niepokojącą prawidłowość, która paraliżuje polską myśl techniczną i nie pozwala, by jej wytwory trafiały do powszechnego użytku.

- Kuriozalną rzeczą jest, że z zagranicy kupujemy wszystko, co nam przywiozą, bez badań, bez sprawdzania, certyfikacji. A jeżeli miałby to być sprzęt polski, to jest on przeciągany po bruku przez wszystkie badania i firmy płacą za nie kosmiczne pieniądze. A czemu zagraniczne nie wymagają tych badań? To jest taka pajęcza sieć, oplatająca polską myśl techniczną i ona powoduje, że my nic nie możemy sami rozwijać – mówi generał Skrzypczak.