Z resortów odpowiedzialnych za bezpieczeństwo płyną sygnały, że pomysł publikacji całego kodu może stanowić zagrożenie. - mówi Michał Gramatyka, wiceminister cyfryzacji.

Elżbieta Rutkowska i Anna Wittenberg: Na początek ustalmy: czy rozmawiamy z osobą, która za dwa miesiące będzie jeszcze wiceministrem?

Zgłosiłem wprawdzie komitetowi chęć startu do Europarlamentu, ale na ostatnim miejscu. Raczej bez szans na wejście.

Po co w takim razie startować?

Żeby przysporzyć głosów Trzeciej Drodze.

Ale jeśli z góry pan zakłada, że nie będzie pan wchodził, to nie oszukiwanie wyborców?

Dlaczego? Jeżeli zarząd partii zdecyduje, że powinienem się pojawić na liście, to moim zadaniem będzie zebranie jak największej liczby głosów, które pomogą „jedynce”. Uważam, że z województwa śląskiego powinien wejść do PE właśnie reprezentant Polski 2050.

Jaka jest strategia TD na te wybory?

Taka sama jak na wybory samorządowe: pokazać, jak silna jest “Trzecia Droga” i wystawić najlepszą reprezentację. Umacniamy się jako trzecia siła w Polsce i alternatywa dla tych, którzy nie chcą głosować ani na PiS, ani na PO.

Po wyborach czeka nas marginalizacja Lewicy? Według doniesień Onetu, PSL już chciałby odebrać jej jakiś resort.

Chyba za wysokie progi na tego typu dywagacje - jestem zaledwie wiceministrem w resorcie cyfryzacji. Ale od naszych liderów wiem, że nie było tego typu rozmów.

Jakie zmiany pan wprowadza w mObywatelu?
ikona lupy />
Michał Gramatyka, wiceminister cyfryzacji / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe

Mnie na razie spędza sen z powiek metodologia wdrożenia unijnego rozporządzenia eIDAS 2. Jesteśmy dziś w awangardzie, jeśli chodzi o cyfrowe dokumenty, jednak zapewnienie zgodności mObywatela z wymogami rozporządzenia nie będzie łatwe.

Dlaczego?

Bo „unijny portfel” to zupełnie inna filozofia prezentacji dokumentów. Dzisiaj, kiedy legitymujemy się mObywatelem, pokazujemy dowód osobisty. eIDAS 2 przewiduje natomiast tzw. atrybuty osoby czy obiektu, które od wystawcy implementuje się do cyfrowego portfela. Kiedy chcemy się wylegitymować, można to zrobić wybranym atrybutem, np. potwierdzeniem pełnoletności. Sposób wdrożenia eIDAS 2 wymaga od nas strategicznych decyzji o tym, jak to zrobić. Te decyzje jeszcze przed nami.

Unijne prawo wymaga też na przykład, by każdy otrzymał darmowy, kwalifikowany podpis elektroniczny. Zwiększa się poziom bezpieczeństwa samego portfela, zmienia sposób certyfikacji usług. Wiele rzeczy jest jeszcze niewiadomą – na pewno szybko ruszymy z konsultacjami. Sposób wdrożenia rozporządzenia trzeba porządnie przedyskutować z rynkiem. Potem podejmiemy decyzję.

Panu spędza sen z powiek eIDAS, a szefowi Centralnego Ośrodka Informatyki – udostępnienie kodu źródłowego mObywatela.

Mamy ustawę, która nas do tego zobowiązuje, ale myślę, że zostanie ona doprecyzowana. Dziś zapisy można rozumieć w ten sposób, że powinniśmy opublikować kod całej aplikacji. Czyli np. ujawnić sposób, w jaki komunikuje się ona z rejestrami państwowymi. To niepotrzebne. Poza tym z resortów odpowiedzialnych za bezpieczeństwo w Polsce płyną sygnały, że pomysł publikacji całego kodu może stanowić zagrożenie.

Wymyślił to pan, kiedy rządził PiS, a teraz się wycofuje, gdy trzeba zrealizować pomysł.

Jestem zwolennikiem koncepcji public money – public code. W poprzedniej kadencji zgłosiłem koncepcję, żeby opublikować kod – niemal cały Sejm był za. Ważny jest cel – obywatele mają wiedzieć, jak wykorzystywane są ich dane.

Wtedy nie rozmawiał pan z resortami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo w Polsce?

Dostałem informację od pana ministra Cieszyńskiego (minister cyfryzacji w rządzie Mateusza Morawieckiego – red.), że „chłopaki z Centralnego Ośrodka Informatyki nie mają nic przeciw”. Tyle że teraz dość trudno mi ustalić, kogo minister miał na myśli i co to oznaczało.

Wymieniliście „chłopaków z COI”, więc trudno będzie.

Ja nikogo nie wyrzucałem.

Szef COI to zrobił.

Widać miał powód.

Ale to pan bierze odpowiedzialność za COI.

Dlatego razem z COI i specjalistami od bezpieczeństwa pracujemy nad tym, jak udostępnić kod mądrze.

I jaki jest pomysł?

Najpierw potrzebne jest przeprowadzenie audytu kodu, a potem publikacja pewnych jego fragmentów mniej więcej tak, jak to zrobiono w ukraińskiej Diia. Rozmawialiśmy ze stroną ukraińską, mieliśmy nawet wspólny warsztat na ten temat. Diia dziś deklaruje, że jest „open source”, wydaje mi się to jednak nieco zbyt entuzjastyczne. Choć sam sposób prezentacji kodu tej aplikacji naprawdę budzi szacunek.

Czyli zmienił pan zdanie.

Przemawiają do mnie argumenty związane z bezpieczeństwem państwa.

Na naszych łamach wicepremier Gawkowski mówił, że na pierwszym miejscu stawia obywatela i to on ma być z działań resortu najbardziej zadowolony. Jednak to, co zrobiliście z projektem PKE, działa na korzyść telekomów, a nie konsumentów.

Naprawdę? A które konkretnie rozwiązania mają panie na myśli?

Wycofaliście się z zakazu zawierania umów tele komunikacyjnych poza lokalem przedsiębiorstwa, czyli tzw. sprzedaży door-to-door, który miał chronić konsumentów przed nieuczciwymi domokrążcami.

To jeszcze nic pewnego – na razie jest taka propozycja. Trzeba pamiętać, że ten mechanizm powstawał dwa lata temu w nieco innych realiach rynkowych i prawnych. Nie było wtedy przepisów ustawy o prawach konsumenta zapewniających odpowiednią ochronę w przypadku umów zawieranych podczas nieumówionej wizyty.

Obecnie, zgodnie z tą ustawą, klient ma w takich przypadkach 30 dni na odstąpienie od umowy. Zakaz z wczesnego projektu PKE miał skutkować bezwzględną nieważnością umowy. A co, jeśli byłaby ona korzystna dla konsumenta? Co z popularyzacją usług telekomunikacyjnych na obszarach „białych plam”? Tam firmy często nie mają swoich lokali.

UOKiK skrytykował wykreślenie tego zakazu.

Taką ma filozofię. I po to są uzgodnienia międzyresortowe. Nie jest wykluczone, że w wyniku rozbieżności ten przepis jednak zostanie.

A co z odszkodowaniem za wcześniejsze rozwiązanie umowy terminowej? Projekt PKE z lutego przewidywał, że w takiej sytuacji abonent zapłaci telekomowi połowę pozostałej do końca kontraktu opłaty. W opublikowanym w kwietniu podnieśliście to do całości. UOKiK chce, byście wrócili do wersji korzystniejszej dla konsumentów.

To obecna wersja jest korzystniejsza dla konsumentów niż obowiązujące, niezmieniane od lat przepisy Prawa telekomunikacyjnego. W PKE likwidujemy pojęcie „ulgi”, jakiej telekomy jakoby udzielały abonentom.

To tak, jakbym pani powiedział, że normalnie pani umowa kosztowałaby o dwa tysiące więcej, ale ja jestem na tyle wspaniałomyślny i daję pani te dwa tysiące „ulgi”.

Tylko że w zasadzie nic mi pan nie daje.

Nie daję, bo to wirtualne pieniądze. Ale karę od takiej „ulgi” w razie zerwania umowy telekomy naliczały całkiem rzeczywistą.

My wprowadzamy rozwiązanie, w którym mityczna „ulga” i wirtualne pieniądze znikają. Nie będzie już kary za wcześniejsze zerwanie umowy, a abonent będzie się rozliczał tylko z tych abonamentów, które zostały do końca umowy. Czy to nie jest korzystne dla konsumenta?

Jest, ale o połowę mniej niż pierwsze rozwiązanie.

Tak czy inaczej, znacznie polepsza sytuację konsumenta. To przejrzyste, nowoczesne rozwiązanie, które zabezpiecza interes abonenta.

Warto też spojrzeć całościowo na PKE, które ogranicza możliwość zmian umów w trakcie ich trwania przez przedsiębiorców. Abonent zyskuje gwarancję, że warunki umowy się nie pogorszą i nie będzie zmuszony zmieniać dostawcy usług w trakcie trwania kontraktu.

Przedstawiciele organizacji konsumenckich źle ocenili ostatnie zmiany w projekcie PKE. Za to dobrą wiadomością dla branży jest zmniejszenie skali podwyżki opłaty telekomunikacyjnej – zamiast pięciokrotnego wzrostu zdecydowaliście się na trzykrotny. I przesunęliście termin jej wprowadzenia. Zamiast ok. 90 mln zł w tym roku z tytułu opłaty wpłynie więc do budżetu państwa ok. 57,6 mln zł – w 2026 r.

Czyżby? A ile zbieramy dzisiaj?

W 2022 r. było 19,6 mln zł.

Czyli po uchwaleniu PKE będzie 57 mln. A więc trzy razy więcej. To źle?

Mogło być 90 mln.

Uważa pani, że robimy ukłon w stronę telekomów, podwyższając im trzykrotnie opłatę?

Skoro uważaliście za uzasadnione podnieść stawkę opłaty z 0,05 proc. rocznych przychodów do 0,25 proc. – to dlaczego teraz w projekcie jest 0,15 proc.? Co się zmieniło między końcem lutego a początkiem kwietnia?

Odbyliśmy serię spotkań z rynkiem. I nie tylko – również ze wszystkimi interesariuszami, których dotyczy Prawo Komunikacji Elektronicznej.

Mechanizm obliczania i wysokość opłaty telekomunikacyjnej nie wynika z Europejskiego Kodeksu Łączności Elektronicznej (PKE stanowi jego implementację – red.). Jest określany w rozporządzeniu. A w Polsce od 20 lat jej stawka stoi w miejscu. Stała w miejscu również przez osiem ostatnich lat.

My robimy dwie ważne rzeczy: po pierwsze, związujemy opłatę ze średnim wynagrodzeniem, żeby automatycznie waloryzowany był próg przychodów, od którego trzeba wnosić opłatę (obecnie pozostający na stałym poziomie 4 mln zł – red.).

Po drugie, uznaliśmy, że trzykrotna podwyżka jest wystarczająca. W czasie dynamicznego rozwoju sieci 5G telekomy ponoszą sporo wydatków inwestycyjnych. Przeprowadziłem dziesiątki rozmów z reprezentantami rynku, organizacjami konsumenckimi czy biznesowymi. Staraliśmy się wypośrodkować rozwiązania prawne. Nasz rynek jest bardzo atrakcyjny cenowo dla klientów. Nie chcemy tego zepsuć.

Jaki wpływ na zmianę między lutowym a dzisiejszym projektem PKE miał pan Piotr Mieczkowski – dyrektor finansowanej m.in. przez T-Mobile Fundacji Digital Poland, jednocześnie pracujący jako wolontariusz przy resorcie i KPRM?

Widziałem człowieka dwa razy: na spotkaniu z premierem i później face to face, gdzie rozmawialiśmy o likwidacji internetowych białych plam. Nie miałem przyjemności rozmowy z nim na temat PKE. Nie kojarzę też, by rozmawiał o tym z którymkolwiek z moich dyrektorów.

A jak pan ocenia sytuację, w której taka osoba pracuje przy KPRM i doradza MC?

Nie sposób odmówić mu kompetencji i dobrej znajomości zasad funkcjonowania europejskich rynków. Choć pewnie gdyby ta decyzja należała do mnie, skorzystałbym z takiego wolontariusza, pod warunkiem że nie jest on pracownikiem fundacji finansowanej przez uczestników rynku.

W T-Mobile pracuje także powołana przez wicepremiera szefowa Rady ds. Cyfryzacji.

Pani Agnieszka Jankowska ma gigantyczną wiedzę na temat całego obszaru cyfryzacji w Polsce, pracowała w radzie też w poprzednim układzie politycznym. Jej obecność w tym gremium jest wartością dodaną dla ministerstwa.

A gdyby pański poprzednik na szefową Rady Cyfryzacji wybrał osobę na analogicznym stanowisku – szefowej public affairs – tylko że w Google’u? Co by pan wtedy mówił?

Możemy w ten sposób spekulować, tylko po co? Spotykam się z bigtechami i telekomami, tak samo jak spotykam się z organizacjami społecznymi albo kołami studenckimi. A Rada Cyfryzacji jest organem kolegialnym, jej posiedzenia są rejestrowane, pracuje, opierając się na agendzie.

Kto ją układa?

Przewodnicząca. Czy są jakieś konkretne zarzuty dotyczące jej pracy?

Chcemy ustalić, jak Ministerstwo Cyfryzacji zarządza potencjalnym konfliktem interesów.

Moim zdaniem nie ma konfliktu interesów, ale jeżeli pojawiłby się choć cień konkretnych podejrzeń, od razu zostanie wyjaśniony.

Kiedy rozmawialiśmy tuż po wyborach, powiedział pan, że pańskim priorytetem w tej kadencji będzie m.in. ochrona dzieci. Jest szansa np. na lepszą weryfikację wieku w serwisach społecznościowych?

Mam nadzieję - ciężko nad tym pracujemy. Udało mi się zgromadzić wokół tej idei poważnych partnerów - Panią Ministrę Kotulę, Rzeczniczkę Praw Dziecka czy Przewodniczącą Komisji ds. przeciwdziałania pedofilii. Stworzyliśmy grupę roboczą, jesienią spotkamy się w Krakowie na konferencji która wypracuje założenia do ustawy wzorowanej na angielskim Child Protection Act.

Bezwzględnie trzeba chronić dzieci przed szkodliwym wpływem patostreamingu czy pornografii. Ale nie tylko. Na przykład wczoraj się dowiedziałem, że 70 proc. handlu papierosami jednorazowymi to jest handel w internecie. Pewnie dlatego, że na stronie wystarczy zaznaczyć okienko „mam ukończone 18 lat”. Koniecznie musimy się tym zająć.

Rozmawiały Elżbieta Rutkowska i Anna Wittenberg