Dziś nasza ochrona przed pociskami czy dronami kamikadze w dużej mierze opiera się na sojusznikach. Za pięć lat będziemy w znacznie lepszej sytuacji.

Ponad 300 dronów, pocisków manewrujących i balistycznych wystrzelił Iran i jego sojusznicy w weekend w stronę Izraela. Do celu dotarło zaledwie kilka z nich. Tak duża skuteczność obrony była spowodowana z jednej strony przez stosunkowo słabe tzw. środki napadu (np. bezzałogowce Szahed lecą z relatywnie małą prędkością stu kilkudziesięciu km/h i są łatwo wykrywalne), z drugiej przez bardzo duże nasycenie obroną. Na Morzu Czerwonym przebywają amerykańskie okręty, które zestrzeliły co najmniej 20 proc. atakujących obiektów, w powietrzu były także samoloty – m.in. USA, Wielkiej Brytanii, ale najpewniej też Francji i Jordanii, które także miały udział w tej obronie. Kluczowy był jednak system przeciwrakietowy, którym dysponują Izraelczycy, a który współtworzą m.in. żelazna kopuła, proca Dawida i system Arrow. Nie bez znaczenia jest też to, że Izrael ma zaledwie 22 tys. km kw. powierzchni.

Jak tarcza działa w praktyce? Najpierw obiekty przeciwnika trzeba wykryć radarami. Później zidentyfikować (by przypadkiem nie zestrzelić np. swojego samolotu), sprawdzić, czy stanowią zagrożenie. Czyli czy lecą w teren zamieszkany. A jeśli tak, to zestrzelić pociskiem odpalonym z okrętu, samolotu czy wyrzutni naziemnych, np. żelaznej kopuły. Problemem podczas weekendowego ataku było to, że wiele pocisków i bezzałogowców wystrzelono jednocześnie. Był to tzw. atak saturacyjny. Mimo to zachodnie systemy zadziałały, choć cena była ogromna – taka jednorazowa obrona kosztowała ponad miliard dolarów, czyli ponad 4 mld zł.

Jak mógłby wyglądać analogiczny atak na Polskę? Sytuacja byłaby zupełnie inna, ponieważ nasze terytorium jest 14 razy większe i potencjalne pociski mogłyby przylecieć zarówno ze wschodu, jak i znad Morza Bałtyckiego. Są to więc okoliczności nieporównywalne, ponieważ w przypadku Izraela atak przeprowadzono praktycznie z jednego kierunku. Raczej można by się spodziewać uderzeń podobnych do tych, które mają miejsce na Ukrainie, czyli kilkudziesięciu pocisków wystrzelonych z różnych kierunków.

Czym moglibyśmy się dziś bronić? Obecnie jedna bateria systemu Patriot stacjonuje na lotnisku na warszawskim Bemowie i przy jej pomocy można zestrzelić rakiety i samoloty przeciwnika w promieniu 100 km. Druga bateria jest kompletowana w i powinna być w gotowości bojowej do końca roku. I wówczas 3 Warszawskiej Brygadzie Rakietowej Obrony Powietrznej w Sochaczewiemożna ją przesunąć w dowolne miejsce w Polsce i tam stworzyć strefę chronioną. Amerykańska bateria tego systemu chroni obecnie lotnisko w Jasionce, Rzeszów i jego okolice. Również tam stacjonuje brytyjski system Sky Sabre, który jest w stanie zwalczać cele w średnim zasięgu czy na odległość 20–30 km.

Koszt sobotniej obrony izraelskiego nieba to 1 mld dol.

Wzdłuż południowo-wschodniej granicy jest także rozlokowanych pięć systemów Newa, które są w stanie zestrzelić obiekty przeciwnika w odległości ok. 20 km. W ostatnich kilkunastu miesiącach odebraliśmy także dwie baterie systemu Mała Narew, które także mogą działać w promieniu niecałych 20 km.

Do tej warstwy naziemnej trzeba jeszcze doliczyć samoloty F-16, które jeśli są w powietrzu, potrafią zestrzelić pociski manewrujące. Problem w tym, że by móc to zrobić, muszą być w powietrzu, i to niedaleko rejonu, w którym ten pocisk leci.

Czy bylibyśmy w stanie obronić się przed tak zmasowanym atakiem przeciwnika? Odpowiedź brzmi: nie. Jednak ta sytuacja zmieni się w najbliższych latach, ponieważ jesteśmy w trakcie budowy zintegrowanego wielowarstwowego systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Górną warstwę w 2029 r. będzie stanowić osiem baterii systemu Patriot, średnią 23 baterie systemu Narew (ostatnie dostawy do 2035 r., ale już w 2029 r. będą to znaczące zdolności) oraz 21 baterii systemu bardzo krótkiego zasięgu Pilica Plus (dostawy do 2028 r.), który będzie odpowiadał m.in. zwalczanie bezzałogowców. – Nasz system jest skrojony do naszych zagrożeń, spodziewamy się innego teatru wojny. Ukraina pokazuje, że założenia, które przyjęliśmy, są trafione – wyjaśnia gen. Michał Marciniak, pełnomocnik ministra obrony narodowej ds. budowy systemu zintegrowanej obrony przeciwlotniczej i przeciw rakietowej. My z jednej strony musimy chronić infrastrukturę krytyczną, jak lotniska czy największe miasta, z drugiej zapewnić bezpieczeństwo poruszającym się wojskom, dlatego wszystkie nasze systemy będą mobilne (Izraelczyków nie są). W sumie na system obrony polskiego nieba wydamy ponad 150 mld zł, ale jest to podstawa do zapewnienia bezpieczeństwa. Około 2030 r. Polska będzie dysponować jednym z najlepszych tego typu systemów na świecie i wówczas nawet taki atak, który w weekend przeprowadził Iran, powinniśmy być w stanie odeprzeć.

Dodatkowo planowo w 2032 r. powinny być w służbie trzy fregaty typu Miecznik. – Zdolności każdego okrętu do obrony powietrznej będzie można porównać z jedną baterią systemu Patriot, tak więc zagrożenie z kierunku Bałtyku będzie znacznie mniejsze – tłumaczy Mariusz Cielma, redaktor naczelny „Nowej Techniki Wojskowej”.

Warto odnotować, że we wtorek po spotkaniu z Mette Frederiksen prezes Rady Ministrów Donald Tusk zasugerował, że Polska może przystąpić do European Sky Shield Initiative, czyli Inicjatywy Europejskiej Tarczy Powietrznej, co jednak nie powinno wpłynąć na plany budowy naszego własnego systemu. ©℗

ikona lupy />
Wielowarstwowa obrona przeciwrakietowa i przeciwlotnicza - konfiguracja docelowa / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe