– Pomysł wprowadzenia w mieście darmowej komunikacji zbiorowej To herezja ekonomiczna. Taki pomysł kosztowałby ok. 100 mln zł, bo przecież nie ma nic za darmo. Skąd mój konkurent Łukasz Schreiber zamierza wziąć na to pieniądze? Nie mam pojęcia – mówi w rozmowie z DGP prezydent Bydgoszczy Rafał Bruski, członek Platformy Obywatelskiej.

Rządzi pan Bydgoszczą od czternastu lat i w nadchodzących wyborach ubiega się pan o kolejną kadencję. Zastanawia mnie, czy po takim czasie da się trzeźwo patrzeć na problemy miasta. Da się?

Zdecydowanie się da. Od jednego z wójtów, który zarządzał swoją gminą przez kilkanaście lat, usłyszałem niedawno: „słuchaj, nie kandyduję już na urząd wójta, bo znam w swojej gminie każdą kostkę chodnikową i czuję się wypalony”. W takiej sytuacji faktycznie warto pomyśleć o zmianie pracy. Gdy pracowałem kiedyś w administracji skarbowej, miałem podobne odczucia. Dziś jednak wypalony się nie czuję. Duża liczba wyzwań powoduje, że trudno się nudzić. Mam motywację do tego, aby dalej zmieniać miasto.

Porozmawiajmy więc o tych wyzwaniach. Co jest największym problemem Bydgoszczy, którym należy się zająć w kolejnej kadencji?

Bydgoszcz jest miastem, w którym zaszło wiele pozytywnych zmian. Stworzyliśmy prężny ośrodek gospodarczy, przygotowując nowe tereny pod inwestycje czy szybko wydając decyzje o pozwoleniach na budowę. Rewitalizujemy budynki kultury – myślę tu o Młynach Rothera czy czwartym kręgu Opery Nova.

Niedostatki widzę w dwóch obszarach: niewyremontowanych drogach gruntowych, przy których mieszka nawet 6-7 proc. bydgoszczan, a także niskiej jakości dostępnych mieszkań komunalnych. To są kilkudziesięcioletnie zaszłości, przy których jest jeszcze sporo do zrobienia.

Gdy rozmawia się z mieszkańcami, wśród palących problemów wymienia się jeszcze jeden – komunikacja miejska. Przepełnione pojazdy, zbyt mała liczba kursów. Dostrzega pan problem w tym zakresie?

Problem faktycznie istnieje, jednak głosy politycznych konkurentów, które się pojawiają, są często nieprawdziwe. Jeśli chodzi o tzw. wozokilometry [długość drogi wykonanej przez środek transportu w określonym czasie – red.], mamy komunikację miejską na podobnym poziomie jak inne miasta. Oczywiście zawsze można mieć zastrzeżenia do jakości pracy i sposobu wykonywania kursów. Dlatego zobowiązałem się, że zlecimy zewnętrznej firmie przeprowadzenie audytu, który pozwoli na przygotowanie lepszej siatki połączeń. Niemniej proszę pamiętać, że w ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z trudną sytuacją ze względu na wielką budowę zbiorników retencyjnych w mieście. Z tego też powodu ok. 50 proc. komunikacji miejskiej nie mogła poruszać się po standardowych trasach. To był naprawdę duży problem.

Ale nie jedynym. Rzecznik bydgoskiego Zarządu Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej Tomasz Okoński wprost przyznawał, że zdarzało się, że 5-6 autobusów dziennie nie wyjeżdżało na trasę. To samo w sobie stanowi już chyba problem.

Miasto kupuje usługę transportową od dwóch spółek – ¾ usługi wykonuje spółka miejska, ¼ spółka prywatna. Załóżmy, że kupiłem 50 kursów, a jedna ze spółek wykonała tylko 40 kursów. Wszyscy powiedzą, że winny jest prezydent, ale to rolą usługodawcy jest zapewnienie usługi. Zresztą podobne problemy pojawiają się w innych miastach, również w Szczecinie, Poznaniu i Wrocławiu. Bydgoszcz nie jest tu odosobniona.

Ile procent z budżetu miasta przeznacza się w Bydgoszczy na komunikację miejską? Pamięta pan?

Niecałe 10 proc.

Dokładnie 9 proc. Inne miasta wojewódzkie przeznaczą o wiele więcej. Może w tym jest problem?

Poszedł pan w tym kierunku, którego bardzo nie lubię. Patrzenie na to, kto ile wydaje nie jest dobrym miernikiem. Dlaczego? To, że jedno miasto płaci więcej, nie oznacza, że dostaje lepszą usługę. Trzeba spojrzeć na wozokilometry, o których mówiłem. Jeśli ktoś kupił chleb za 5 zł, a ten drugi za 10 zł, to wciąż mają ten sam chleb. Tylko ten drugi zapłacił dwa razy więcej za to samo.

Pytam o to nie bez powodu. Pana wyborczy konkurent, Łukasz Schreiber z Prawa i Sprawiedliwości, dużo mówi o problemach bydgoskiej komunikacji miejskiej. Zaproponował, aby z tego powodu do końca 2024 r. przejazdy w mieście były darmowe.

To herezja ekonomiczna. Taki pomysł kosztowałby ok. 100 mln zł, bo przecież nie ma nic za darmo. Skąd Łukasz Schreiber zamierza wziąć na to pieniądze? Nie mam pojęcia. Miasto nie ma przestrzeni do zwiększania własnych przychodów, więc musiałoby ciąć wydatki na kulturę, sport, pomoc społeczną. Ja nie umiałbym znaleźć tych 100 mln.

Wspomniał pan o wydatkach na kulturę. Zgodziłby się pan z twierdzeniem, że Bydgoszcz to „miasto niewykorzystanych szans”?

Nie zgodzę się.

Łukasz Schreiber wymienia wydarzenia, które w mieście się nie odbywają, m.in. festiwal Camerimage, które uciekło z Bydgoszczy, czy żużlowe Grand Prix.

Camerimage najpierw uciekło z Torunia, potem z Łodzi, w końcu z Bydgoszczy. Przyjdzie taki moment, że ucieknie ponownie z Torunia. Wie pan dlaczego? Bo ten festiwal może się odbyć w każdym miejscu na świecie. Marek Żydowicz [Marek Żydowicz, historyk sztuki, założyciel fundacji Tumult organizującej festiwal Camerimage – red.] potrzebuje do tego tylko publicznych pieniędzy. Bez tych środków imprezy by nie było.

Czyli nie zabiegał pan o to, aby Camerimage został w Bydgoszczy?

Złożyłem ofertę – taką samą, jak w poprzednich latach. Marek Żydowicz ją odrzucił. Od kilku lat festiwalu nie ma w Bydgoszczy. Coś złego się wydarzyło?

Miastu nie zależy na tym, aby przyciągać do siebie tak duże wydarzenia?

Zależy. Ale jak się coś nie odbędzie, to chyba nie ma tragedii, prawda?

Rozumiem, że dla pana to nie jest priorytet?

Jeśli mamy duże wydarzenie, na przykład żużlowe Grand Prix, to do Bydgoszczy na jeden dzień przyjedzie 20 tys. widzów i zaraz wyjdzie. Nic po tym nie pozostaje. Oczywiście, jeśli ktoś chce coś zorganizować, to miasto pomoże. Ale nie za wszelką cenę. Festiwalu Camerimage w Bydgoszczy nie ma, a miasto się rozwija, bezrobocie niewielkie, szkoły działają, tramwajejeżdżą. Nie ulegam presji, że trzeba na siłę coś organizować. Wspieramy nasze markowe imprezy kulturalne (Drums Fusion, Etniessy, Festiwal Prapremier, BFM, które tu powstały i są silnie związane z tożsamością miasta.

Zapytam o jeszcze jedną propozycję pana konkurenta. Łukasz Schreiber mówi o Karcie Bydgoszczanina, Osoby, które płacą podatki, mogły mieć np. dodatkowe ulgi na przejazdy komunikacją miejską czy tańsze bilety na wydarzenia kulturalne.

Przygotowujemy się od dwóch lat do wdrożenia tego rozwiązania. To nie jest proste.

Jeżeli wygra pan wybory, to wprowadzi pan taką kartę?

Jak najbardziej. Wymaga to sporej integracji danych. To duże wyzwanie pod względem informatycznym. Myślę, że najdalej za dwa lata takie rozwiązanie zacznie u nas w mieście funkcjonować.

Idźmy dalej. W mieście z publicznych środków finansuje się gazetkę i portal „Bydgoszcz informuje”. Po co miastu własne media? Nie wystarczą te niezależne?

Gdy przychodziłem do ratusza w 2010 r., zlikwidowałem „Kurier ratuszowy”, który służył poprzedniemu prezydentowi do krytykowania radnych, którzy nie zagłosowali na sesji po jego myśli. Nie miałem w planach uruchamia żadnych nowych mediów. Parę lat temu zorientowaliśmy się jednak, że mieszkańcy pozbawieni są uczciwych informacji o działalnościmiasta. Było to po tym, jak Orlen zarządzany przez Daniela Obajtka kupił dwie największe lokalne gazety. Stąd nasza decyzja o uruchomieniu „Bydgoszcz informuje”.

Przejrzałem wiele artykułów z ostatnich dni, bo chciałem znaleźć coś krytycznego na pana temat. Dowiedziałem się, że „rozliczył się pan z obietnic”, odebrał pan Order Miasta Czerkasy, przeprowadził pan lekcję w liceum. Z jednego nagłówka dowiedziałem się nawet, że „do miejskich pieniędzy podchodzi pan jak do własnych”. Mało w tym krytyki, same pozytywy.

To niech pan mnie za coś skrytykuje. Ten temat był wielokrotnie poruszany na sesjach rady miasta. Zawsze mówię radnym z PiS-u: dajcie choć jeden przykład nierzetelnej informacji. I nagle cisza. Za ten projekt odpowiada czterech bardzo doświadczonych dziennikarzy. Nigdy z żadnym nie rozmawiałem, że ma o czymś pisać lub nie pisać. Wierzę, że gazetka jest uczciwa. I wiem też, że jest oczekiwana przez mieszkańców, bo mamy pozytywny odzew.

Na koniec zapytam jeszcze o politykę ogólnopolską. W lutowej rozmowie z Radiem PiK ujawnił pan swoje podejrzenia co do stosowania wobec pana środków operacyjnych. Nie wykluczył pan, że mogło to być oprogramowanie Pegasus. Skąd te podejrzenia?

Z trzech niezależnych źródeł dostałem informacje, które mogą wskazywać, że coś jest na rzeczy. Problem w tym, że nie jestem w stanie dowiedzieć się, czy faktycznie miało to miejsce. Dwukrotnie wystąpiłem do bydgoskiego Sądu Okręgowego z pytaniem, czy wyrażono taką zgodę. Odmówiono jednak odpowiedzi na to pytanie. Ostatnio wysłałem kolejne pismo, tym razem do Sądu Apelacyjnego. Czekamy na odpowiedź.

Co to były za źródła?

Nie mogę ujawnić. Wiem natomiast, że do jednej z firm zwrócono się na przykład o monitoring. Chciano sprawdzić, czy byłem w tej firmie. Zrobiono to nieformalnie, bez żadnych dokumentów, bez zostawiania śladów. Z kolei od innej osoby, która pracuje w mediach, dowiedziałem się, że „było na mnie zlecenie”, media reżimowe miały drążyć i pewne tematy wyolbrzymiać. Ktoś ewidentnie szukał na mnie haka, zakładam, że środki operacyjne mogły do tego służyć. Chcę dowiedzieć się, czy tak rzeczywiście było.

Rozmawiał Marek Mikołajczyk