Realizuje się to, o czym od miesięcy się mówiło. I że nie uda się członkom Rady Polityki Pieniężnej uciec od konieczności odniesienia się do tego wniosku, choć na pewno wolelibyśmy z tego rodzaju sytuacją mieć jak najmniej wspólnego - mówi Ludwik Kotecki, członek Rady Polityki Pieniężnej.

Jest wniosek o postawienie Adama Glapińskiego, szefa NBP, przed Trybunałem Stanu. Co pan, członek Rady Polityki Pieniężnej, pomyślał, słysząc tę wiadomość?
ikona lupy />
Ludwik Kotecki, członek Rady Polityki Pieniężnej / Dziennik Gazeta Prawna / fot. Wojtek Górski

Pomyślałem, że realizuje się to, o czym od miesięcy się mówiło. I że nie uda się członkom rady uciec od konieczności odniesienia się do tego wniosku, choć na pewno wolelibyśmy z tego rodzaju sytuacją mieć jak najmniej wspólnego. Mamy obszernie uzasadniony wniosek, mamy w nim osiem zarzutów o różnej wadze. Zaczyna się od zarzutów relatywnie najcięższej wagi, choć – gdyby to ode mnie zależało – to brak współpracy pomiędzy organami NBP byłby wyżej na tej liście.

Jak ten brak współpracy wyglądał w praktyce?

Zaczęło się od zmian, kilkukrotnych, regulaminu rady tuż przed rozpoczęciem naszych kadencji. Wprowadzone zmiany miały utrudnić nam funkcjonowanie. A podkreślę, że rada jest organem NBP z określonym mandatem do realizowania i warunki funkcjonowania powinna mieć zapewnione na tyle komfortowe, by ten mandat mogła bez przeszkód realizować.

Czyli?

Tuż przed moim przyjściem uchylono przepis regulaminu mówiący, że rada na bieżąco otrzymuje dostępne w NBP materiały o charakterze statystycznym, informacyjnym i analitycznym, niezbędne do wykonywania przez nią jej obowiązków, odcięto nam dostęp do systemu informatycznego „Rada”, utrudniano nam spotkania z organizacjami międzynarodowymi czy inwestorami itd. Członkowie rady są niezależni, a rola prezesa NBP powinna się ograniczać do otwarcia i zamknięcia jej posiedzenia. Dodatkowo niedawno się okazało, że podobne praktyki prezes stosował wobec niektórych członków zarządu NBP.

Wniosek o Trybunał Stanu jest słuszny?

Z pewnością nie mnie o tym decydować. Od tego są sejmowa komisja odpowiedzialności konstytucyjnej, potem Sejm, a ostatecznie Trybunał Stanu. Jest to wstępny wniosek i ma on charakter – jak to rozumiem jako ekonomista, nie prawnik – rodzaju zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Autorzy wniosku nie mieli, jak rozumiem, dostępu do szczegółowych dokumentów czy zeznań świadków. Dopiero sejmowa komisja odpowiedzialności konstytucyjnej będzie mogła do nich sięgnąć i po zbadaniu dogłębnie sprawy zdecydować, czy ostatecznie postawić Adama Glapińskiego przed Trybunałem Stanu i z jakimi zarzutami. Podkreślam, że ten wniosek i zarzuty w nim postawione to jest etap przygotowawczy i wymagają one gruntownego zbadania przez członków owej komisji.

Czy uważa pan, że sformułowany we wniosku zarzut o skupie obligacji Skarbu Państwa w 2020 r. jest zasadny? Przecież już w 2014 r. rozmawiali o tym, na słynnych taśmach, Marek Belka, ówczesny prezes NBP, i Bartłomiej Sienkiewicz, ówczesny minister spraw wewnętrznych. Uważali wtedy, że w sytuacji kryzysowej może to być jedyne sensowne rozwiązanie.

Może tak było, ale jest to bez znaczenia w obecnej sytuacji. Wniosek do Trybunału Stanu w żaden sposób nie ocenia decyzji prezesa NBP od strony ekonomicznej, a wyłącznie od strony prawnej. A do takiego działania, jak się wydaje, nie było podstawy prawnej. Prezes Glapiński mógł np. wystąpić do ustawodawcy z prośbą o nadzwyczajną zmianę w ustawie. Przecież wtedy wiele ustaw przyjmowano w trybie przyśpieszonym, ekstraordynaryjnym. Jednak tego nie zrobił. Przypomnę, NBP prowadził skup obligacji rządowych lub gwarantowanych przez rząd przez ponad 20 miesięcy. Był czas, by to uregulować od strony prawnej. W konsekwencji – tak to jest sformułowane we wniosku o Trybunał Stanu – wygląda na to, że przeprowadzono działania mające na celu ominięcie obowiązującego prawa, choć przecież w NBP są prawnicy, którzy byliby w stanie przygotować projekt odpowiednich zmian prawa w jeden dzień.

I co się wydarzyło?

Na przykład minister finansów zorganizował aukcję dla jednego banku – w pełni kontrolowanego przez Skarb Państwa – BGK, od którego w tym samym dniu obligacje odkupił NBP. Ta koincydencja jest co najmniej zastanawiająca i może wskazywać na świadome działanie w celu obejścia obowiązującego prawa. Musi to budzić wątpliwości i rodzić pytania. Sejmowa komisja odpowiedzialności konstytucyjnej ma uprawnienia prokuratorskie, ma prawo dostępu do dokumentów, do których my czy – szerzej – opinia publiczna, dostępu nie mamy, może powoływać świadków, więc może zbadać tę sprawę dokładnie i dogłębnie. Ja szczegółów nie znam, bo działo się to podczas poprzedniej kadencji RPP. Może podjęto jakąś uchwałę, choć jej nie opublikowano. Niech ta komisja to zbada, bo nie chodzi o zarzut działania nieekonomicznego, ale bezprawnego.

A ma to sens, skoro skutkiem tego wniosku jest spadek wartości polskiego złotego?

Spadek o ok. 1 gr jest oczywiście niepokojący, ale mam nadzieję, że chwilowy. Dużo bardziej złoty się osłabił po bardzo kontrowersyjnej obniżce stóp procentowych we wrześniu ub.r. Pamiętajmy też, że złoty w ostatnim czasie bardzo się umocnił, więc także w tym kontekście nie wydaje mi się to jakimkolwiek problemem.

A ma pan jakąś teorię, skąd to umocnienie? Przecież według PiS sama zapowiedź odwołania szefa NBP miała dramatycznie osłabić złotego?

Rynki finansowe o tych zarzutach wiedziały od dawna. Były one szczegółowo omawiane w mediach, dlatego myślę, że dla rynków nie jest to żadne zaskoczenie czy powód do zmiany strategii wobec polskiego złotego. Można zresztą zasadnie oceniać, że sformułowane zarzuty i wniosek mają w ostatecznym rozrachunku wzmocnić niezależność NBP i jego organów. Tak też to może być odczytywane przez rynki. ©℗

Rozmawiała Agnieszka Burzyńska