Dla władzy zbliża się pierwszy poważny test: 22 marca upłynie 100 dni rządzenia. To wtedy opozycja i dziennikarze będą dopytywać, co zostało zrealizowane z obietnicy 100 konkretów na 100 dni. Jak temat rozegra rząd? – Na razie krąży tylko tabelka, w której zbieramy pomysły. Mamy jeszcze trzy tygodnie, pewnie coś wypracujemy na tydzień–półtora przed – zapewnia rozmówca z koalicji.

Potencjał do punktowania rządu jest spory. Bo w pełni zrealizować udało się zalewie kilka obietnic, i to tego lżejszego kalibru: przywrócono państwowe finansowanie in vitro, obniżono VAT dla branży beauty i powołano Ministerstwo Przemysłu z siedzibą na Śląsku. Choć udało się odblokować unijne pieniądze, to wciąż nie ma konkretów dotyczących podniesienia kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł czy postawienia prezydenta Andrzeja Dudy oraz prezesa NBP Adama Glapińskiego przed Trybunałem Stanu.

Już zresztą widać, że niektórzy politycy KO rozmydlają temat. – Nigdy w życiu bym nie pomyślał, że 100 tak gigantycznych rzeczy ktoś odbierze, że nie będzie realizowane w ciągu kadencji, czyli czterech lat, tylko kilkunastu tygodni. Przecież to zupełnie niemożliwe i my tego nie deklarowaliśmy – przekonywał senator Adam Szejnfeld na antenie Polsat News.

Kłopoty koalicji biorą się z dwóch głównych powodów. Program był tworzony ad hoc i był reakcją na kampanijne pomysły PiS. Stąd zapewnienia KO, że „nic, co było dane, nie zostanie odebrane, a nawet zostanie dodane”; np. gdy PiS rzucił pomysł wypłaty 800+ od stycznia 2024 r., niemal natychmiast Donald Tusk żądał, by świadczenie w tej wysokości obowiązywało od czerwca zeszłego roku. Jeśli chodzi o autorskie pomysły KO, najbardziej znanymi, którymi Tusk chciał przebić partię Jarosława Kaczyńskiego, są: babciowe, czyli program nazywany teraz „Aktywny rodzic”, czy podwojona kwota wolna od podatku.

Taki sposób prowadzenia kampanii na pewno osłabił narrację PiS, ale osobną kwestią pozostaje to, na ile te pomysły są realistyczne. Do rodziców najmłodszych dzieci trafia już 800+, mogą też liczyć na żłobkowe w wysokości do 400 zł, wreszcie na drugie dziecko i kolejne mogą otrzymać rodzinny kapitał opiekuńczy, który – w zależności od tego, czy pobierają go przez rok, czy przez dwa lata – to 500 zł lub 1 tys. zł miesięcznie. To łącznie od 1,1 tys. do 1,7 tys. zł miesięcznie, a do tego – jeśli dojdzie Aktywny rodzic – należy doliczyć 1,5 tys. zł. Tymczasem jeszcze w zeszłym roku wielu polityków KO tłumaczyło, że dobra polityka prorodzinna polega na polepszaniu jakości usług publicznych, dostępności żłobków itp. Z kolei podwojenie kwoty wolnej miało być niezmiernie kosztowną odpowiedzią KO na obniżki podatków z Polskiego Ładu, połączoną z odwróceniem zmian w składce zdrowotnej, co miało przekierować korzyści do tych średnio i lepiej zarabiających.

Wiele pomysłów, które świetnie brzmiały w kampanii, ma jedną wadę: są bardzo kosztowne. – Kwoty wolnej raczej nie damy rady wprowadzić od przyszłego roku, a możliwe, że w ogóle zrobimy to na raty – słyszymy od polityka KO, bo w kolejnych latach nie musi być więcej luzu w publicznych finansach.

Tym bardziej że koalicja musi brać pod uwagę potężną wydatkową schedę po PiS, wynikającą z podjętych zobowiązań, takich jak budowa elektrowni atomowej i CPK czy zakupy uzbrojenia. Każda z tych kwestii jest w inny sposób problematyczna. Jeśli chodzi o zbrojenia, to nikt nie kwestionuje ich sensu, ale dopiero teraz koalicja ma szanse policzyć, ile tak naprawdę kosztują umowy zawarte przez PiS. – Często sprzęt, który zakontraktowaliśmy, jest w podstawowej wersji i teraz trzeba wydać dziesiątki miliardów na jego doposażenie. O tym nasi poprzednicy nie mówili publicznie – mówił szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz („Nie będę zrywał zawartych kontraktów”, DGP nr 40 z 26 lutego 2024 r.). I jednocześnie szacował, że już policzone dodatkowe koszty infrastruktury potrzebnej do przyjęcia sprzętu to co najmniej 46 mld zł.

Z kolei w sprawie atomu nie ma wielkiego pola manewru. Program jest kosztowny, lecz szukanie alternatywy oznacza duże opóźnienia, a Polsce na początku przyszłej dekady zajrzy w oczy widmo kryzysu energetycznego z powodu luki wytwórczej. Czyli wygaszania starych elektrowni węglowych, czego może nie zrekompensować rozwój OZE.

Nieoczekiwanie dla polityków koalicji gorącą kwestią stała się budowa CPK („Nie czy, tylko kiedy”, s. 11). W kampanijnej narracji KO był to przykład „gigantomanii PiS”. – Dla mnie głównym problemem CPK było to, że to był projekt palcem na wodzie pisany. Nie dziwię się, że nowy rząd chce najpierw sprawdzić, czy to w ogóle jest racjonalny pomysł – mówił prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski („Będę bronił Okęcia. Budowa CPK to wyrok śmierci dla lotniska”, DGP nr 38 z 22 lutego 2024 r.). Tyle że sprzeciw wobec planów pogrzebania CPK pojawił się nie tylko po stronie PiS. „Dzisiaj nie ma dyskusji, czy CPK powstanie. Jest dyskusja, kiedy i w jakiej konfiguracji” – pisał ostatnio rządowy pełnomocnik ds. CPK Maciej Lasek. Receptą, jak w wielu innych kwestiach, mają być audyty, tyle że właśnie jeden z nich został unieważniony, bo firmy nie miały dostatecznego doświadczenia. Całej procedurze grozi więc popadnięcie w śmieszność.

Choć jednocześnie w momencie przejęcia władzy sprawdzenie tego, co się odziedziczyło po poprzednikach, jest rzeczą oczywistą. W zasadzie od ponad roku rząd PiS działał w trybie wyborczym, co paraliżowało inicjatywę urzędników. Wiele procesów zostało zatrzymanych, kontynuowano te dające sondażowe punkty. A ponieważ kampania była rekordowo długa, więc i zaległości są wyjątkowo duże.

Szef komitetu stałego Maciej Berek długo potrafi wymieniać ustawy, które powinny zaimplementować unijne prawo już dawno temu i z którymi teraz musi się spieszyć nowy gabinet, by zminimalizować kary, jakie będziemy musieli płacić za poślizg. Jeszcze większe konsekwencje mogą mieć poślizgi w sprawie kamieni milowych w realizacji KPO. Mnóstwo z nich już jest przedawnionych i teraz nowy rząd musi się układać z Brukselą.

Coraz wyraźniej widać, że powyborczy miesiąc miodowy koalicji ma się ku końcowi, a zaczynają się realne rządzenie i związane z nim twarde rozgrywki wewnątrz obozu. W tym kontekście najbardziej znaczące było ogłoszenie przez Donalda Tuska – zanim decyzję w tej sprawie podjęła Lewica – że KO pójdzie sama na kwietniowe wybory samorządowe.

W polityce wystawianie not za styl niewiele zmienia, ważna jest pragmatyka – a w ruchu Tuska trudno nie dopatrzeć się próby dobicia słabej sondażowo Lewicy. Nasze czwartkowe badanie – po przeliczeniu na uzyski mandatowe w sejmikach – pokazuje, że stan posiadania KO właściwie się nie zmieni (ponad 190 radnych), podczas gdy Lewica w najlepszym wypadku utrzyma swój stan: 11 radnych. Mimo to politycy tej formacji starają się robić dobrą minę do złej gry. – Jesteśmy dogadani, że tam, gdzie do zbudowania większości radni Lewicy nie będą potrzebni, to i tak wejdą do takiej koalicji – mówi nam polityk Lewicy. Obecnie jego ugrupowanie byłoby niezbędne dla zbudowania większości przy udziale KO i Trzeciej Drogi w dwóch sejmikach, a jeśli zrealizowałby się omawiany scenariusz współpracy, to Lewica byłaby obecna w dziewięciu sejmikach.

Przez wewnętrzne tarcia koalicja wytraciła impet w sprawie głośno zapowiadanego resetu w Trybunale Konstytucyjnym. Przez cały czas słyszymy zapowiedzi, że w kolejnym tygodniu na pewno większość sejmowa wyjdzie z pakietem legislacyjnym (uchwała Sejmu, ustawa horyzontalna oraz propozycja zmian w konstytucji), który pozwoli choćby częściowo wymienić skład w TK bez czekania na upływ kadencji kolejnych sędziów, a także wskaże drogę reformy trybunału. Według obecnie suflowanej wersji pakiet ma się pojawić na najbliższym posiedzeniu Sejmu, w przyszłym tygodniu. O ile znów nie dojdzie do zgrzytów w koalicji, a te jak dotąd dotyczyły m.in. treści uchwały sejmowej, wymiany lub nie tzw. sędziów dublerów czy sensu proponowania mało realistycznych zmian w konstytucji.

Teraz na horyzoncie widać kolejne pęknięcie w koalicji, dotyczące prawa do aborcji. Ugrupowania rządzące są pod dużą presją ze strony wyborców, bo ta kwestia była jedną z osi kampanii. Choć z obozu rządzącego dochodzą sygnały, że sprawa aborcji może być przedmiotem najbliższego posiedzenia Sejmu, to jednak wciąż koalicja miota się w tej sprawie – KO i Lewica chcą legalnej terminacji ciąży do 12. tygodnia bez podawania przyczyn, ale okoniem staje Trzecia Droga, która wolałaby najpierw powrócić do kompromisu sprzed wyroku TK z 2020 r., zaś następnie – w drodze referendum – zdecydować o ewentualnej dalszej liberalizacji przepisów.

Niezależnie od zwarć w koalicji wciąż ma ona co najmniej trzy przewagi nad opozycją. Przede wszystkim zasoby. Oprócz tych, którymi przez ostatnie lata dysponował PiS (pieniądze budżetowe, spółki, resorty, media publiczne), dochodzi jeszcze odkręcony kurek z unijnymi pieniędzmi – z Krajowego Planu Odbudowy oraz funduszy strukturalnych na lata 2021–2027. To 137 mld euro. A to przecież będzie istotny lewar wyborczy przed dwiema kampaniami: samorządową oraz europejską. – W uruchamianych sukcesywnie naborach (w ramach KPO – red.) wnioskodawcami mogą być także jednostki samorządu terytorialnego. W tej chwili pula, do której dostęp zapewniony mają samorządy, wynosi 13 mld zł. W toku negocjacji z KE będziemy dążyli do tego, aby skończyły się one z korzyścią dla władz lokalnych – stwierdził w tym tygodniu z DGP wiceminister funduszy i polityki regionalnej Jan Szyszko.

Druga przewaga koalicji rządzącej polega na tym, że partia Jarosława Kaczyńskiego jest pogrążona w kryzysie. Dogmat o nieomylności prezesa jest coraz wyraźniej podważany przez jego własne środowisko, zaś sam Kaczyński się radykalizuje – czym budzi konsternację wśród części polityków PiS. Do tego partia zainwestowała sporo w rzeczy, które nie przysporzyły jej punktów (obrona mediów publicznych, walka o mandaty Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika).

PiS czuje się na tyle słaby przed wyborami lokalnymi, że jego stratedzy przyznają to, co potwierdzają zlecane przez DGP sondaże – że z obecnych siedmiu sejmików w rękach partii mogą pozostać tylko dwa: podkarpacki i lubelski. Kolejny raz przesunięto szumnie zapowiadany przez PiS kongres wszystkich sił patriotycznych. Początkowo miał się odbyć w Warszawie w styczniu, potem w lutym, a następnie w marcu (tym razem w Katowicach). Teraz, jak podała Wirtualna Polska, kongres ma się odbyć przed czerwcowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego i być poświęcony sprawom traktatowym i europejskim.

Wreszcie trzecia przewaga to komisje śledcze, które pozwolą koalicji długo surfować na fali rewanżyzmu, będącego pożywką dla dużej części jej elektoratu. Wszystkie tematy – wybory kopertowe, afera wizowa i inwigilacja Pegasusem – z jednej strony pozwolą długimi miesiącami wykazywać przewiny rządów PiS i utwierdzać elektorat, że jesienią 2023 r. dokonał właściwego wyboru, a z drugiej strony maskować brak własnej sprawczości na innych polach, takich jak realizacja kampanijnych obietnic.

PiS co prawda liczy, że zdoła się odbić w sondażach, podpinając się pod trwające protesty rolników. Ale ta wiara może się okazać naiwnością. Pokazał to zresztą nasz sondaż („Kto jest winny rolniczych protestów”, DGP nr 42 z 28 lutego 2024 r.) – wynika z niego, że winą za obecne protesty są obarczane w pierwszej kolejności UE, działania Rosji i polityka poprzedniego rządu. Z kolei obecny rząd może liczyć na kredyt zaufania w tej sprawie. Jeśli Donald Tusk rozegra to dobrze, kwestia sytuacji rolników może nie tyle koalicji zaszkodzić, ile nawet pomóc. ©Ⓟ