Od formy i skuteczności komunikacji rządu z protestującymi farmerami zależy, czy na ulice nie wyjdą kolejne grupy społeczne. Ale kryzys na wsi najmocniej uderza w notowania Prawa i Sprawiedliwości.

Zdaniem komentatorów sceny politycznej ogólnokrajowe protesty i konsolidacja rolniczego środowiska wokół kryzysu polskiej wsi bardziej uderzają w notowania PiS niż obecnego rządu Donalda Tuska. W ich ocenie rolnicy są świadomi, że obecna sytuacja to w znacznej mierze efekt zaniedbań i błędnych decyzji z czasów ekipy Mateusza Morawieckiego.

– Na razie nie należy się spodziewać, że protesty będą przekładały się na spadki poparcia rządu Tuska. Trudna sytuacja w rolnictwie najmocniej uderza w notowania PiS, bo rolnicy to w dużej mierze elektorat PiS. Część z nich szuka alternatywnej opcji i np. przeszła na stronę Trzeciej Drogi – mówi dr Grzegorz Balawajder z Uniwersytetu Opolskiego.

Podobnie uważa politolog dr hab. Szymon Ossowski, prof. Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, który zwraca uwagę, że rolnicze protesty nie są teraz kluczową kwestią, którą żyją wyborcy. – Nie sądzę, żeby protesty rolników miały większy wpływ na sondaże. Przynajmniej przez jakiś czas większe znaczenie dla wyborców będą miały informacje o astronomicznych wynagrodzeniach poprzedników niż protest jednej grupy zawodowej – twierdzi Ossowski i przypomina, że to dzięki poparciu na wsi partia Jarosława Kaczyńskiego utrzymała władzę w 2019 r.

Słowa obu ekspertów potwierdzają najnowsze sondaże partyjne. Na początku lutego pracownia Opinia24 wskazała, że poparcie dla KO w ciągu miesiąca wzrosło o 6,7 pkt proc. (do 31 proc.), a dla PiS spadło o 2,3 pkt proc. (do 24 proc.). Badanie przeprowadzono 6–7 lutego, a więc już po drugiej fali rolniczych protestów ze stycznia.

W ocenie Ossowskiego tak dynamiczna zmiana słupków poparcia nie zaskakuje, bo PiS znalazł się w najtrudniejszym momencie dla każdej partii, która musiała oddać władzę. – Po wygranych wyborach trend dla zwycięzców zazwyczaj jest wzrostowy, a przegranym poparcie spada. PiS stracił większość w parlamencie, traci wpływy w instytucjach publicznych i spółkach Skarbu Państwa. Po wyborach samorządowych najprawdopodobniej straci władzę w części sejmików – wskazuje.

Złość rolników na poprzedni rząd może jeszcze narastać, szczególnie w świetle wypowiedzi dwóch istotnych dla sprawy polityków, które usłyszeliśmy w ostatnich dniach. W piątek prezes PiS Jarosław Kaczyński zaapelował do Janusza Wojciechowskiego o zakończenie swojej misji jako komisarza UE ds. rolnictwa, czym niejako wskazał, że jest on odpowiedzialny za kryzys w europejskim i polskim rolnictwie. Protesty polskich rolników w dużej mierze ogniskują się bowiem wokół polityki rolnej prowadzonej przez Brukselę, która m.in. narzuca rolnikom restrykcje środowiskowe. Twarzą tej europolityki – zdaniem rolników – jest właśnie Wojciechowski, który wywodzi się ze środowiska bliskiego Kaczyńskiemu. Ten chce więc przerzucić odpowiedzialność na komisarza, który jednak nie zamierza podawać się do dymisji.

W niedzielę na spotkaniu z mieszkańcami Morąga wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak przedstawiał informacje o skali importu zbóż z Ukrainy, do jakiego w 2023 r. dopuścił rząd PiS. Poinformował, że najtańsza tona pszenicy z Ukrainy kosztowała 51 zł, czyli 20-krotnie mniej niż koszty opłacalności produkcji w Polsce. Łącznie na nasz rynek miało ze Wschodu wpłynąć 330 tys. t zbóż o wartości ponad 6 mld zł. Kołodziejczak zapowiedział też, że niedługo opublikuje pełną listę firm, które pośredniczyły w imporcie zbóż z Ukrainy. W listopadzie taki spis upubliczniła ówczesna szefowa resortu rolnictwa Anna Gembicka, ale, jak ocenił Kołodziejczak, lista ta „jest nieprecyzyjna i niezgodna z prawdą”. W rozmowie z DGP wiceminister dodał, że w spisie, który posiada, figurują zarówno firmy od lat zajmujące się importem zbóż ze Wschodu, jak i przedsiębiorstwa z innych branż, które „kupowały, bo mogły kupować tanio”. – Na liście są przede wszystkim producenci drobiu. Są też firmy z branży mleczarskiej oraz producenci pasz – zaznaczył w rozmowie z nami Kołodziejczak. Zgodził się jednocześnie, że przedsiębiorstw tych nie można pociągnąć do odpowiedzialności karnej, bo działały zgodnie z literą prawa. – Natomiast można mieć do nich pretensje, że nie wykazały się solidarnością z innymi rolnikami. Ponadto niektóre z nich zaprzeczały, że brały udział w imporcie, tymczasem moje informacje wskazują na coś innego – dodał. Kołodziejczak potwierdził, że planuje opublikować listę w najbliższych dniach, po uzyskaniu zgód prawnych na taką publikację.

Tymczasem sytuacja na polskiej wsi się zaognia, a rolnicy coraz bardziej radykalnie manifestują niezadowolenie. Już zapowiedzieli kolejną falę protestów, tym razem w formie marszu gwiaździstego na Warszawę, który 20 lutego ma sparaliżować komunikację w stolicy.

Zdaniem Grzegorza Balawajdera radykalizacja formy protestów to dla rolników broń obosieczna. Z jednej strony nakłada dodatkową presję na rząd, ale z drugiej może obniżyć poziom poparcia społecznego dla manifestacji.

– Problemy rolników są problemami wsi i duża część społeczeństwa, szczególnie spoza miast, jest wyrozumiała. Jeśli jednak ludzie zaczną odczuwać problemy z przemieszczaniem się, dotarciem do pracy czy szkoły, to może to spowodować frustrację. Jednocześnie przeciągające się protesty będą się odbijać na notowaniach rządu, bo społeczeństwo dostrzeże, że sobie z problemem nie radzi – mówi Balawajder i dodaje, że skoro notowania rządu nadal nie ucierpiały, to trwających od grudnia manifestacji rolników nie nazwałby „pierwszym kryzysem” rządu Tuska, a co najwyżej „wyzwaniem”.

Ossowski podkreśla natomiast, że od formy i skuteczności negocjacji z rolnikami zależy, czy niedługo na ulice nie wyjdą kolejne grupy społeczne. – Ważnym testem będzie reakcja środowiska nauczycieli na zapowiadane podwyżki wynagrodzeń. Jeżeli nauczyciele zaakceptują działania rządu, a jest to bardzo liczna grupa zawodowa, to powinno to dać rządzącym trochę czasu – ocenia.

Część protestujących obecnie środowisk rolniczych, np. NSZZ „Solidarność”, jest związana z opozycją. Ta organizacja może mieć też przełożenie na nastroje i działania innych grup zawodowych. – Protesty uliczne to jedno z wielu narzędzi komunikacji politycznej i można się spodziewać kolejnych demonstracji. Część będzie organizował bezpośrednio PiS, a część środowiska z nimi związane, np. NSZZ „Solidarność” – mówi Ossowski. – Kluczowe, czy rządzący będą potrafili ostudzić emocje. Działania poprzedników podczas Strajku Kobiet dobrze wskazują, jaka reakcja mogłaby im zaszkodzić – dodaje. ©℗