W myśl maksymy o szukaniu tego, co wspólne, a nie tego, co dzieli, szef polskiej dyplomacji w Berlinie rozpoczął proces – jak mówił – poprawy relacji polsko-niemieckich i powrotu do normalnej dynamiki spotkań. Pierwsze spotkanie z niemiecką odpowiedniczką Annaleną Baerbock nie obfitowało w zbyt wiele konkretnych deklaracji, było raczej symbolem priorytetów trzeciej już kadencji Sikorskiego na fotelu ministra spraw zagranicznych.

Dyplomację PiS wobec Berlina prowadzoną w dużej mierze na użytek krajowej polityki można by streścić hasłem „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. PiS wiedział jednak, że handlowego zespolenia Polski i Niemiec nie da się zepsuć nawet najgorszą, najbardziej radykalną i konfrontacyjną polityką wobec Berlina. Na arenie unijnej jednak oznaczało to właściwie wykluczenie Polski z grona kluczowych państw, czego nie zmieniło nawet bezprecedensowe zaangażowanie w pierwszych miesiącach wojny w Ukrainie. Rząd Olafa Scholza perfekcyjnie wykorzystał chwilę słabości w relacjach Warszawy i Kijowa i dziś przyszłość Ukrainy w UE dyktują głównie dwa z trzech boków Trójkąta Weimarskiego. Właściwie na eskalacyjnej drabinie stosunków PiS z Berlinem zabrakło tylko publicznych obelg względem niemieckich polityków, choć właściwie słowa „Niemiec”, „niemiecki” w przekazie PiS suflowanym też poprzez prorządowe media stały się synonimem zła i niesprawiedliwości.

Zmiana retoryki i traktowanie Niemiec jako partnera, a nie zagrożenia to dobry punkt wyjścia. Banalność tego zdania najlepiej obrazuje, w jakim punkcie znalazły się relacje polsko-niemieckie. Właściwie w takich okolicznościach za dobrą monetę należałoby przyjąć jakąkolwiek otwartość niemieckiego rządu na rozmowy na tematy trudne. A tych – jak deklarował przynajmniej Sikorski – nie zabraknie. Za takie uchodzi m.in. zaangażowanie Niemiec we wsparcie Ukrainy oraz powracająca jak bumerang kwestia reparacji. W pierwszej kwestii szef polskiej dyplomacji podkreślał zaangażowanie Polski, które w stosunku do PKB – obok Estonii – jest najwyższe w UE. Upominanie się o należne miejsce przy stole, zapewnienia o udziale Polski w odbudowie Ukrainy należy brać za dobrą monetę.

Temat reparacji będzie jednak prawdopodobnie jednym z głównych celów ataku opozycyjnego PiS, który domagał się od Niemiec ponad 6 bln zł. Sikorski ironicznie odniósł się do tej kwoty i w gruncie rzeczy trudno nie przyznać mu racji – wypłacenie takiej sumy nawet w perspektywie kilkunastu czy kilkudziesięciu lat jest po prostu dla gospodarki zadaniem niemożliwym. Nie jestem jednak przekonany, czy oczekiwanie „kreatywnej propozycji” ze strony Niemiec co do reparacji jest w tej sytuacji właściwe. I to nie ze względu na krajową krytykę, ale po prostu fakt, że to ofiara agresji powinna przedstawić swoje oczekiwania zadośćuczynienia. Podobnych problemów nie mieli Grecy, którzy zażądali od Berlina 289 mld euro – kwoty znaczącej, ale realnej, a nie dyktowanej populistycznym machaniem szabelką.

Miarą poprawy relacji Warszawy i Berlina w dużej mierze będzie pozycja Polski w UE. Przygotowywane przez Niemcy i Francję reformy Unii zakładające m.in. zniesienie zasady weta dotychczas nie były nawet w szerszy sposób konsultowane z Polską, która wyrażała wyłącznie radykalny sprzeciw. Sikorski jest skłonny poprzeć zniesienie weta, ale tylko w określonych przypadkach i w ograniczonym zakresie. To postawa, która przynajmniej otwiera pole do utrzymania dialogu w tym zakresie, w miejsce dowiadywania się z mediów o planach francusko-niemieckiego tandemu.

Miarą sukcesu nowej dyplomacji będzie umiejętność torpedowania szkodliwych lub trudnych dla Polski projektów w UE i forsowania swojego stanowiska w gronie „27”. A tego bez współpracy z Berlinem po prostu zrobić się nie da. ©℗