Dziś rusza komisja śledcza mająca zbadać proces przygotowań do nieodbytych prezydenckich wyborów kopertowych w 2020 r. Na pierwszy ogień pójdzie Jarosław Gowin, były wicepremier w rządach Zjednoczonej Prawicy, który w pewnym momencie powiedział „nie” forsującemu wybory korespondencyjne Jarosławowi Kaczyńskiemu, co przypłacił wyrzuceniem z rządu, rozpadem jego partii Porozumienie oraz rozwodem z wielką polityką.

Z naszych rozmów wynika, że Gowin raczej nie ujawni nowych, szokujących szczegółów. Choć może rzuci nowe światło na polityczne tło tych wydarzeń – słynne narady „ostatniej szansy” na Nowogrodzkiej, tajemnicze konsultacje w pałacu z prezydentem czy próby „łamania kręgosłupów” politykom Zjednoczonej Prawicy sceptycznie nastawionym do pomysłu wyborów kopertowych. Pytanie, czy Gowin nie trzyma jakiegoś asa w rękawie, a takie obawy ma PiS, który podejrzewa, że były wicepremier spróbuje wykorzystać komisję śledczą jako platformę do powrotu do polityki.

Niemniej o takie zaskoczenia będzie trudno, bo wydaje się, że spośród trzech powoływanych obecnie do życia komisji śledczych (będzie jeszcze komisja badająca inwigilację za pomocą Pegasusa oraz sprawdzająca tzw. aferę wizową) ta właśnie będzie miała najprostsze zadanie, bo jest najlepiej z nich zdokumentowana – są przecież stosowne dokumenty (np. decyzje szefa rządu, korespondencja między resortami a państwowymi spółkami), druzgocący raport NIK, domniemana korespondencja z „e-maili Dworczyka” czy ekspertyzy prawne.

Podstawowym pytaniem co do ustaleń rozpoczynającej dziś merytoryczne prace komisji śledczej jest to, czy ktokolwiek powinien się ich bać. Z jednej strony mamy przecież cały poczet pisowskich decydentów, którzy w 2020 r. – nierzadko jadąc po legislacyjnej bandzie, o czym wówczas niemal codziennie donosiliśmy w DGP – forsowali z góry skazany na niepowodzenie pomysł wyborów korespondencyjnych. Z drugiej strony – co podkreśla broniący swoich racji PiS – mamy szeroko pojętą ówczesną opozycję, która m.in. rękami samorządowców storpedowała pomysł wyborów kopertowych mimo upływających terminów konstytucyjnych.

Biorąc pod uwagę to, że mająca w komisji większość koalicja rządząca nie ma zbyt wielkiej ochoty przesłuchiwać swoich polityków (nie zgodziła się na przesłuchanie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Rafała Trzaskowskiego, choć przesłucha już byłego marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego), jej ostrze będzie skierowane w polityków PiS. A wśród nich już widać tych, którzy mogą się bać ewentualnej odpowiedzialności. Obecnie wydaje się, że to przede wszystkim osoby, których decyzje z 2020 r. zostawiły po sobie konkretne ślady. A więc po pierwsze, premier Mateusz Morawiecki, pokornie wykonujący wszelkie polecenia płynące wówczas z Nowogrodzkiej, co materializowało się jako decyzje szefa rządu (np. polecenia wydawane Poczcie Polskiej czy Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych). Po drugie, ówczesny prezes Poczty Polskiej Tomasz Zdzikot, który swoją twarzą firmował kontrowersyjne działania Poczty Polskiej, czyli próbę pozyskania, bez wyraźnej podstawy prawnej, spisów wyborców od samorządowców.

Przyjmując kryterium podpisów złożonych na konkretnych dokumentach czy decyzjach, obaw nie powinni mieć m.in. Jarosław Kaczyński (mimo że uważał się za pomysłodawcę wyborów kopertowych), były szef MSWiA Mariusz Kamiński i były szef MAP Jacek Sasin. Ci dwaj ostatni politycy, choć otwarcie popierali pomysł lidera PiS, byli na tyle sprytni, że niczego nie podpisywali, właśnie po to, by uniknąć przyszłej odpowiedzialności. Przykładowo Sasin z jednej strony wręcz zapewniał w mediach, że poda się do dymisji, jeśli wybory się nie odbędą, a z drugiej, gdy Poczta Polska domagała się od niego konkretnych decyzji, by móc podjąć działania generujące konkretne koszty, wyraził jedynie gotowość do podpisania umowy. I na gotowości się skończyło.

Na pewno komisja i jej uzysk mogą być ciekawe z dwóch powodów. Po pierwsze, dotyczą momentu, który mógł być politycznym punktem zwrotnym. Można się zastanawiać, czy możliwe było wówczas powstanie rządu opozycyjnego. Albo co by było, gdyby PiS – jak chciała opozycja – wprowadził wówczas stan nadzwyczajny i przesunął wybory. Albo jakie byłyby konsekwencje, gdyby przyjąć propozycję Jarosława Gowina dotyczącą zmiany konstytucji – przesunięcia wyborów o dwa lata poprzez wydłużenie kadencji głowy państwa do siedmiu lat, bez możliwości reelekcji. Ale komisja może być jeszcze ciekawsza, jeśli uda jej się wznieść ponad bieżący spór i poszukać wniosków systemowych. ©℗