Liczba żołnierzy zawodowych wzrasta, ale pojawiają się trudności z utrzymaniem ludzi w mundurach. Coraz częściej żołnierze wykruszają się po zaledwie kilkunastu miesiącach służby.

197 tys. – zgodnie z deklaracjami byłego już ministra obrony Mariusza Błaszczaka tylu żołnierzy służy obecnie w Wojsku Polskim. Na to składają się żołnierze zawodowi, ci z Terytorialnej Służby Wojskowej, czyli ochotnicy w Wojskach Obrony Terytorialnej (część WOT to też zawodowcy), i tzw. dobrowolny pobór, czyli Dobrowolna Zasadnicza Służba Wojskowa (DZSW). Tych zawodowych jest obecnie ok. 130 tys. Problem w tym, że w tym roku odejdzie ok. 8,4 tys. z nich. To o kilkaset osób mniej niż rok temu, ale i tak jest to drugi najwyższy wynik od czasu uzawodowienia Wojska Polskiego w 2009 r. i jest on wyższy, niż proporcjonalnie wynika to ze wzrostu liczebności armii.

W ubiegłym roku ponadnormatywne odejścia wynikały głównie z dwóch kwestii: problemów z adaptacją do bardziej wymagającej służby na wschodniej granicy, na tzw. pasku, oraz rosnącej inflacji, a co za tym idzie, wyższych stóp procentowych i znacznie większych rat kredytów hipotecznych. Odchodząc ze służby, żołnierze otrzymują tzw. odprawy mieszkaniowe. W zależności od stopnia i stażu jest to kilkaset tysięcy złotych. Co najmniej kilkuset wojskowych w ubiegłym roku zdecydowało się na odejście właśnie z chęci szybszego spłacenia kredytu.

W tym roku Wojsko Polskie mierzy się z nieco innym problemem. Przez lata koniec służby większości żołnierzy zawodowych następował albo tuż po 15 latach, czyli po uzyskaniu minimalnego świadczenia emerytalnego, albo po 30–32 latach, tj. po uzyskaniu pełnych świadczeń. Teraz jedna trzecia odchodzących to mundurowi, którzy służą zaledwie przez rok, dwa albo trzy, więc nie mają żadnych świadczeń emerytalnych. – To ludzie, którzy zrazili się do wojska, i musimy się tym problemem zająć – przyznawał jeden z generałów podczas debaty na temat liczebności Wojska Polskiego w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego.

Te odejścia mogą wynikać z jednej strony ze zbyt dużych oczekiwań młodych ludzi w stosunku do służby, z drugiej z tego, że w początkowym czasie służby często nowi żołnierze mają lepszy sprzęt i są lepiej traktowani niż ich starsi stażem koledzy. O tym, że WOT ma lepszy sprzęt niż żołnierze zawodowi, donosiła m.in. Najwyższa Izba Kontroli, a podobne zjawisko ma również często miejsce w Dobrowolnej Zasadniczej Służbie Wojskowej, po zakończeniu której 50 proc. żołnierzy decyduje się na przejście na zawodowstwo. Potem, gdy spotykają się z normalnymi warunkami obowiązującymi w służbie, może dochodzić do rozczarowania. Tak zwana retencja, czyli zdolność do utrzymania w służbie w czasie, spadła z 96 proc. do 93 proc. Można uznać, że to naturalne przy powiększaniu liczby żołnierzy, ale mimo to ten wskaźnik jest stosunkowo niski.

Jak w tym kontekście wyglądają deklaracje wojskowych, że do 2035 r. armia będzie liczyć 300 tys. żołnierzy? – To nie będzie problem. Wystarczy, że ta liczba będzie rosła o 10 tys. rocznie, czyli musimy pozyskać 650 żołnierzy w każdym województwie – mówi jeden z wysokich oficerów odpowiadających za ten obszar w Wojsku Polskim. Jednak widać w tym sporo służbowego optymizmu. Obecnie duża liczba żołnierzy zawodowych jest pozyskiwana wśród tych, którzy kończą dobrowolną zasadniczą służbę wojskową. W tym roku do DZSW zapisało się ponad 30 tys. ludzi. Jeśli się weźmie pod uwagę, że na zawodowstwo przechodzi ok. 50 proc. z nich, to do służby wstępuje ok. 15 tys. ludzi. Ale jeśli odejmiemy od tego tych, którzy odchodzą, to pozostaje ok. 7 tys. nowych. A trzeba wziąć pod uwagę, że obecnie DZSW korzysta z efektu świeżości i choć teraz jest popularna, to za kilka lat nawet wojsko przewiduje, że zainteresowanie taką formą służby będzie mniejsze. Oczywiście są jeszcze inne sposoby na pozyskiwanie rekrutów. Ale mimo to przy spadającej liczbie Polaków zapowiedzi o 300-tysięcznej armii do 2035 r. wydają się mocno optymistyczne. I nie poprawi tego fakt, że obecnie zarówno Wojsko Polskie, jak i politycy bez względu na opcję polityczną zdecydowanie wykluczają odwieszenie poboru powszechnego.

Jak do tego problemu podejdzie nowe kierownictwo resortu obrony? Jeśli bazować na zapowiedziach polityków PSL, to mniej istotne ma być mówienie o liczbie żołnierzy (minister Błaszczak wciąż powtarzał hasło o 300-tysięcznej armii, mimo że wśród oficerów takie kurczowe trzymanie się tej liczby budziło co najmniej zdziwienie), a bardziej o zdolnościach. Tak czy inaczej, trudno budować większe zdolności bez większej liczby żołnierzy. ©℗