Projekt autopoprawki do rządowego projektu ustawy o szczególnych rozwiązaniach służących realizacji ustawy budżetowej na rok 2024 wraz z projektem autopoprawki do autopoprawki do rządowego projektu ustawy o szczególnych rozwiązaniach służących realizacji ustawy budżetowej na rok 2024” – to punkt drugi dzisiejszego posiedzenia rządu, który – naszym zdaniem – dość dobrze oddaje skalę zamieszania, jaką w tej chwili mamy wokół planu przyszłorocznych dochodów i wydatków państwa.

Mówiąc prościej, poza samą ustawą budżetową nowy rząd zajmie się dziś PiS-owską autopoprawką do ustawy okołobudżetowej, a zrobi to poprzez własny projekt autopoprawki do niej.

Jeśli chodzi o samą ustawę budżetową, to bazą oczywiście będzie projekt wniesiony we wrześniu przez rząd Mateusza Morawieckiego. Nowa ekipa rządząca chce jak najwięcej – i w możliwie krótkim czasie – w nim zmienić metodą autopoprawek. Po pierwsze dlatego, że w tej chwili nie ma za bardzo innego wyjścia z uwagi na napięty harmonogram, a po drugie – ustawa budżetowa (z autopoprawkami lub bez) to jedyna regulacja, której zawetować nie może prezydent. Gdyby Koalicja 15 października przyjęła obecny budżet w wersji przygotowanej przez PiS, a potem go nowelizowała w trakcie roku, to narażałaby się już na ewentualny opór ze strony głowy państwa.

A przecież rządzący muszą uwzględnić pierwsze z obietnic złożonych w czasie kampanii, których nie ma w projekcie budżetu, takie jak podwyżki dla nauczycieli i budżetówki czy wypłaty babciowego. O skali napięcia w budżecie świadczą co najmniej trzy kwestie. Po pierwsze, koalicja nie zdecydowała się na wdrożenie kwoty wolnej 60 tys. zł od 2024 r., bo to oznaczałoby dodatkowy koszt ok. 40 mld zł i uznano, że przestrzeń na to znajdzie się nie wcześniej niż od 2025 r. Po drugie, dziś oficjalnie poznamy skalę planowanego na przyszły rok deficytu w państwowej kasie, a ten najpewniej będzie wyraźnie większy niż to, co planował PiS. Na koniec 2023 r. budżetowe manko ma wynieść 92 mld zł (a całego sektora nawet 192 mld zł), a w przyszłym roku – jak zakładał rząd Morawieckiego – miało to być ok. 165 mld zł, czyli prawie o 80 proc. więcej. Po zmianach wprowadzonych przez Koalicję 15 października deficyt może spuchnąć o kolejnych kilkanaście-kilkadziesiąt miliardów złotych. Wczoraj RMF FM podało, że może to być kwota przekraczająca 200 mld zł, choć jeden z naszych rozmówców twierdzi, że na pewno nie będzie dwójki z przodu. Tego typu scenariusz oznaczałby deficyt wynoszący już ok. 6 proc. PKB, a więc dwukrotnie przebijający jedno z unijnych kryteriów fiskalnych. Zdaniem części ekonomistów to oznacza, że wiosną 2024 r. wobec Polski (ale też innych krajów członkowskich) zostanie przez KE wszczęta procedura nadmiernego deficytu, która wymusi cięcia budżetowe. Z nieco większym spokojem na sprawę patrzy główny ekonomista Credit Agricole Jakub Borowski. – Jest duży kredyt zaufania na rynkach, jest przekonanie, że pieniądze z UE zostaną odblokowane, ale jest też świadomość, że część obietnic wyborczych musi być spełniona, natomiast potem w kolejnych latach ten deficyt będzie zmniejszany – ocenia.

Wreszcie po trzecie, istotne jest to, co jeszcze rząd PiS założył w Strategii zarządzania długiem sektora finansów publicznych w latach 2024–2027 (czym dziś również zajmie się nowy rząd), na co uwagę zwracał Instytut Finansów Publicznych (IFP). „Strategia zarządzania długiem jednoznacznie wskazuje radykalne cięcia wydatków lub wzrost podatków. Łącznie oszczędności i cięcia na koniec 2027 r. to nawet 180 mld zł, z czego 129 mld zł to systemowe cięcie wydatków lub podnoszenie podatków, a 45–50 mld zł to tzw. naturalne oszczędności” – wskazywał niedawno IFP.

Tak powstaje obecny budżet, a pytanie – jak powstanie następny? Bo już w końcówce rządu PiS nastąpiła refleksja, że finanse publiczne stają się coraz mniej przejrzyste i przyszła pora na ich konsolidację, co było widać nawet w złożonym we wrześniu projekcie budżetu, do którego miał być włączony fundusz covidowy. Więc choć doraźnie trzeba z budżetem improwizować, to ważne, co zrobić na przyszłość. Recepty na to, jak to zrobić, pokazują autorzy opracowania „Stabilny i przejrzysty budżet pod kontrolą obywateli – Plan Naprawczy” – Ludwik Kotecki i Sławomir Dudek. Analiza to zbiór 25 rekomendacji, które miałyby sprawić, że rozmawiając o finansach publicznych, będziemy mówili jednym językiem i nie trzeba będzie tak jak dziś tłumaczyć, czy mamy na myśli np. deficyt liczony metodą unijną czy krajową, a jak krajową, to co właściwie mamy na myśli. Część rekomendacji to próba reanimacji reguły wydatkowej wprowadzonej w 2014 r., która była przez rząd PiS zmieniana stosownie do aktualnych potrzeb, by zwiększać limity wydatkowe. Rekomendacje mówią m.in. o wygaszaniu Polski „funduszowej” przez włączenie do ustawy budżetowej wszystkich nowych wydatków, które do tej pory były domeną funduszy przy Banku Gospodarstwa Krajowego i w ramach PFR. Jednocześnie proponują stosowanie w krajowych regułach fiskalnych unijnej definicji długu i jej ujednolicenia z krajową. A w sprawie reguły wydatkowej są propozycje jej uszczelnienia, łącznie z najdalej idącą, by wprowadzenie jej zmian było możliwe tylko za zgodą dwóch trzecich parlamentu.

Zapewne wiele tych rekomendacji warto wprowadzić, wiele z nich, jak ta ostatnia, będzie trudnych do wprowadzenia. Na pewno można dyskutować, gdzie w polityce fiskalnej i jej regułach przebiega granica między eksperckim idealizmem a politycznym pragmatyzmem oraz jak stworzyć stabilny system przejrzystych finansów odporny z jednej strony na populistyczne odruchy rządzących, z drugiej pozwalający reagować elastycznie na wypadek kryzysów. ©℗

Po zmianach wprowadzonych w budżecie przez obecny rząd deficyt może znacząco wzrosnąć