Otwieram popcorn i patrzę, co się będzie działo – mówi mi lekarka, która jako jedna z pierwszych zaczęła szczepić na COVID-19. Teraz nie może. Gdzie można, nie wiadomo, bo resort zdrowia zamieścił na swojej stronie fejkową listę placówek.

Gdyby to był film, to byłby thriller polityczny z elementami horroru. Niestety nie jesteśmy w kinie, tylko chodzi o rzeczywistość, w której codziennie – pomimo że minęły niemal trzy lata od początku pandemii – nadal umierają ludzie z powodu koronawirusa. Od samego jej początku pisaliśmy w DGP, że głównym błędem rządu jest brak jawności, otwartości oraz przekazywania prawdziwych i rzetelnych informacji. To, co się dzieje teraz, nie tylko pokazuje, że nie uczyliśmy się na błędach, ale nadal brniemy w niedopowiedzenia i wykręty. Choćby rozpoczynając szczepienia na nową wersję COVID-19 od potężnej komunikacyjnej katastrofy.

Prosty przykład. Gdyby od początku państwo komunikowało się z obywatelami jak z równoprawnym partnerem, nie doszłoby do sytuacji, w której media piszą, że nowa pani minister „dopuściła do tego, że prawie 118 tys. osób dostało wadliwe szczepionki przeciw COVID-19. Ich użycie mogło zagrażać zdrowiu, a w części przypadków nawet życiu pacjentów”. Przecież to jest sprawa dla prokuratora – brzmi przerażająco. Zarzut jest taki, że obecna szefowa resortu, jeszcze jako główny inspektor farmaceutyczny nie wstrzymała serii szczepionek, która mogła być wadliwa. Pisaliśmy o tym w DGP kilka miesięcy temu, opisując raport NIK o tym, jak rząd sobie (nie) poradził w trakcie pandemii. Jednak nauczeni doświadczeniem, nie ufając nikomu, nie tylko GIF, MZ, lecz także nawet NIK, która ich kontrolowała, sprawdziliśmy u źródeł, jak wyglądała sytuacja. I nie jest tak czarno-biała, żeby można było ferować takie wyroki. Z analizy dokumentów z EMA oraz belgijskich instytucji wynika, że Polska chciała wycofać wadliwą partię w tym samym czasie, co inne państwa UE. Zaś wady serii dotyczyły spraw technicznych i nie miały wpływu na zdrowie ani tym bardziej życie. Żeby być jeszcze bardziej wiarygodnym, poprosiliśmy sanepid o pokazanie danych dotyczących niepożądanych efektów poszczepiennych po tej konkretnej serii. Nie odbiegała od średniej występującej po przyjęciu innych serii tej samej firmy.

Kłopot polega na tym, że patrząc na sposób działania państwa, można pomyśleć, że tylko fartem się udało, że nie dopuszczono groźnej dla zdrowia partii szczepień. Bo gdy próbowaliśmy prześledzić fakty, na co też wskazywała NIK, okazało się, że szczepienia wypadły z systemu, w którym się kontroluje obrót lekami. A to był tylko początek listy błędów.

W rezultacie jest dokładnie tak, jak napisali niedawno eksperci przy PAN: „sprzeczność komunikatów NIK i GIF podważa w społeczeństwie przeświadczenie o bezpieczeństwie szczepionek”. I wskazywali, że „kontrowersja dotycząca kwestii, czy w Polsce podano wadliwe preparaty, czy też do tego nie doszło (…), nie została do tej pory należycie wyjaśniona”. Jak mówi prof. Krzysztof Pyrć, jeden z autorów tego raportu, grozi nam, że ta sprawa przyschnie. Ale ta sprawa nie tyle przyschnie, co zgnije. W przyszłości może ona zatruwać walkę z następnymi epidemiami, wdrażanie innych programów szczepień i podkopywać zaufanie do ważnych organów państwa.

Zaś zaufanie, o czym pisałam nieraz, było główną bronią, dzięki której udało się wygrać z pandemią. Wydawałoby się, że to takie proste: szanować, żeby być szanowanym. Jeśli tego zabraknie, to pozostanie nam już tylko ten popcorn. ©℗